Reklama.
– Polska przyjmie 60 rodzin z objętej konfliktem Syrii – poinformowała we wtorek na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu premier Ewa Kopacz. Decyzja, jak przyznała, zapadła na spotkaniu premier, szefów MSZ i MSW i prezes Fundacji Estera Miriam Shaded. To właśnie ta ostatnia organizacja zabiegała zresztą od kilku miesięcy o zgodę rządu na przyjęcie syryjskich emigrantów.
Shedad przekonywała, że wraz z innymi organizacjami, jest w stanie sfinansować pobyt nawet 1500 osobom. Ma dla nich stworzyć także specjalny program opieki i nauki języka polskiego. MSZ musi jednak umożliwić przyjazd Syryjczyków, polecając swoim placówkom na Bliskim Wschodzie wydanie wiz tym, których wskaże fundacja. I na to właśnie w poniedziałek zgodziła się premier Ewa Kopacz. Czy słusznie? Pytamy Samera Masri, prezesa Fundacji Wolna Syria.
60 rodzin. To dużo czy mało?
Mało. Zważywszy na to, co w sprawie pomocy dla Syrii zadeklarowały inne państwa, to jest to naprawdę mało.
Powinniśmy pomóc reszcie? Polska jest w stanie w ogóle pomóc skutecznie?
Myślę, że stać Polskę na to, by przyjęła większą liczbę uchodźców i tym samym pomogła ofiarom konfliktu w Syrii w sposób bezpośredni. Dotychczas przecież Polska niosła pomoc syryjskim uchodźcom znajdującym się w krajach ościennych – w Libanie i Jordanii. Teraz chodzi też o to, żeby odciążyć te państwa.
Czyli sprawa słuszna. Skąd więc krytyka, która spadła i na premier Kopacz i na szefową Fundacji Estera? Pan sam w jednym z wywiadów stwierdził, że Fundacja Estera nie ma doświadczenia w niesieniu pomocy humanitarnej...
O doświadczeniu tej organizacji najlepiej świadczą fakty – data jej zarejestrowania i liczba pracowników. I to z nich wynika, że Estera nie ma doświadczenia. Natomiast nie w tym rzecz.
Organizacje i osoby prywatne mogą w ramach udzielania pomocy humanitarnej stosować różne, najróżniejsze kryteria. Natomiast państwo, jeśli ma na taką pomoc wyłożyć pieniądze i w niej niejako uczestniczyć, to dowolnych kryteriów stosować nie może. Nie może preferować pewnych grup, nie może wybierać ze względu na wyznanie. I nie może być podatne na takie wpływy, jakie zastosowała Estera. Bo tu mamy przykład konkretnej dyskryminacji.
Dlaczego?
Polskie władze włączyły się w retorykę szkodliwą dla uchodźców wybierając pewną grupę religijną i mówiąc otwarcie, że ta grupa jest traktowana barbarzyńsko przez inną grupę. To jest nieprawda, to jest retoryka fundacji, która całą tę akcję zorganizowała. Bo proszę zobaczyć – do Polski ma się sprowadzić mieszkańców Damaszku. A mieszkańcy Damaszku nie są zagrożeni przez ISIS, bo Damaszek kontrolowany jest przez reżim Assada a nie ISIS.
To, co opowiada pani prezes Shedad nie jest do końca prawdą. Na taką retorykę mogła natomiast zdecydować się tylko organizacja , która pomaga jednej, konkretnej grupie. Państwo polskie nie powinno się pod tym podpisywać, bo to nie jest akcja pomocy humanitarnej.
Tymczasem są osoby, które faktycznie przebywają w rejonie walk, zagrożeń, np. w Aleppo. Katolicy mieszkający w Aleppo. Dlaczego nie pomagamy im?
Może będziemy? Może to jest tylko początek?
Deklaracje rządu są inne. Nie ma w nich takich sugestii. Wygląda na to, że władze polskie pomagają tym grupom, które mają lepsze dojścia, lepiej lobbują, lepiej załatwiają. Tak może być w każdej innej dziedzinie, ale nie w pomocy humanitarnej. Nie możemy pomagać tylko tym, którzy skuteczniej się do tej pomocy dopychają.
W ten sposób w ogóle nie niesie się pomocy humanitarnej. Do tego są organizacje mające ludzi na miejscu. I to ci ludzie najlepiej wiedzą komu należy się pomoc, kto jest najbardziej zagrożony, komu trzeba udzielić jej najszybciej. Dużo pożyteczniej byłoby słuchać ich.. Inną sprawą jest to, że dziś większość państw korzysta z pomocy Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców i przygotowanych przez ONZ list osób, które są najbardziej dotknięte przez wojnę. Dlaczego Polska nie stosuje takiego kryterium tylko na pokaz robi coś, co nie jest uzasadnione w kategoriach pomocy humanitarnej? Ci ludzie, których przyjmiemy nie są nawet z definicji ONZ uchodźcami. Nie ubiegali się o ten status, oni chcą się tylko spakować i tak po prostu wyjechać.
Myśli pan, że rząd naprawdę nie miał o tym pojęcia?
Myślę, że tu zadziałało kilka czynników. Gdyby nic nie zrobiono, byłoby to wytykane całej Platformie i premier Kopacz. Ale niech się teraz w takim razie rząd wytłumaczy z tego dlaczego nie ratuje katolików, którzy faktycznie są w rejonach, w których ISIS działa.
Nie jest moim celem ani zniechęcenie do pomocy Syryjczykom ani spowodowanie ograniczenia wsparcia takich organizacji jak Fundacja Estery czy Fundacja Wolność Syrii. Chcę pomagać, ale nie w ten sposób, w który teraz jest realizowany.
Czyli jak?
My, jako fundacja, działamy przede wszystkim na miejscu – w Syrii. Wspieramy też ideę przyjęcia do Polski uchodźców z Syrii we współpracą z organizacjami ONZ. Tak jest w przypadku zaplanowanego programu przyjęcia do Polski 100 uchodźców z Syrii w latach 2016-2018. To jest program pilotażowy i rozłożony w czasie, on będzie się realizował bardzo powoli. W to będą zaangażowani i Syryjczycy mieszkający na miejscu i przedstawiciele UNHCR, którzy będą kontrolowali to kto przyjeżdża, czy faktycznie potrzebuje pomocy itp.
A nie boi się pan, że ci wszyscy przybysze podzielą np. los Romów? Ekonomiści zgodnie twierdzą, że Polski nie potrafi, nie ma środków do tego, by skutecznie pomóc i adaptować mniejszości...
Każde państwo potrafi pomóc. Nie musi być nawet jakoś szczególnie bogate. W tym konkretnym przypadku mówimy o osobach, które wiedzą gdzie jest Polska, znają kulturę chrześcijańska. Pamiętajmy o tym, że te grupy uchodźców integrują się i to skutecznie. O tym najlepiej świadczy fakt, że Syryjczycy mieszkają i w Polsce i w wielu innych krajach. Oni tam sobie świetnie radzą, mało tego – są produktywni. Polska więc na ich obecności wiele zyskuje. A my mówimy o imigrantach, uchodźcach tylko pod jednym katem – że to jest wydatek.
Bo niewątpliwie jest.
Na skalę Polski to nie są duże pieniądze. A mimo to Polska pomaga niechętnie...
Ma pan jakiś pomysł dlaczego?
Myślę, że się boi. Boi się kompromitacji. Bo dziś Polska nie jest realnie przygotowana na przyjęcie dużej liczby uchodźców. Nie ma np. odpowiedniego systemu edukacji. Dla małej grupy można stworzyć program korepetycji, szkółek, ale większa liczba wymagałaby przestawienia całego systemu.
Moim zdaniem oni się boją, że nic im nie wyjdzie tak jak powinno według standardów. A gdyby tak było to byłoby to wytykane Polsce. Wtedy mielibyśmy problem i wewnętrzny i zewnętrzny, bo ci ludzie przecież na zewnątrz mówiliby o tym, że źle ich tu traktowano.
Łatwiej jest nie przyjąć, bo wtedy skończy się na krótkim komentarzu. Ale pomagać trzeba i warto.
Ilu osobom moglibyśmy pomóc bez obaw, że nie podołamy?
Polska spokojnie mogłaby przyjąć 2–3 tysiące osób. I miałaby z tego korzyści w przyszłości – różnorodność kulturową, młode pokolenie, siłę roboczą. Dziś na uchodźców czy imigrantów patrzy się przez perspektywę Francji. Kojarzą się z wielkim niezadowoleniem społecznym, a to nie musi tak wyglądać. Tak się dzieje, gdy mamy do czynienia z dużym, niekontrolowanym napływem cudzoziemców. Natomiast dobrze zintegrowany uchodźca to skarb. Imigranci są przecież potęgą w USA, mogliby też być nią w Polsce.
Pytanie więc jak dobrze zintegrować uchodźcę?
Generalnie chodzi o to, by te osoby po prostu wdrożyć w polską codzienność. Pokazać im jak funkcjonuje tutaj cały system edukacji, prawny, komunikacyjny. Muszą też oswoić się ze służbą zdrowia. Mieliśmy takie sytuacje, kiedy lekarz pierwszego kontaktu kierował pacjenta–cudzoziemca do specjalisty to ten miał mu to za złe, uważał, że jest dyskryminowany dlatego, że musi czekać.
Taka pomoc polegająca na objaśnianiu rzeczywistości przydaje się zwłaszcza podczas pobytu w ośrodku dla uchodźców. Potem, jak oni mają już status uchodźcy, wchodzi cały program nauki języka polskiego, rozwoju zawodowego. I wtedy ci ludzie chodzą na różne zajęcia, szukają zatrudnienia.
Zostają jeszcze kwestie materialne.
Je rozwiązuje status uchodźcy. Dzięki niemu ci ludzie dostają środki, opiekę materialną. Ale ją mają tylko do czasu uzyskania karty stałego pobytu. Mówimy o kwotach 700 do 1300 zł miesięcznie. W skali całego budżetu to jest koszt kilkuset tysięcy złotych. Mamy tu zatem rzecz naprawdę mało zauważalną finansowo, a ratującą ludzkie życie. Po II wojnie światowej polskie sieroty były przyjmowane wszędzie na świecie, także w krajach muzułmańskich i nikt wtedy nie patrzył na to czy oni się będą skutecznie integrowali i czy nas na ich przyjęcie stać. Chodziło po prostu o ratowanie życia.
Polska przyjmując uchodźców otwiera się i integruje ze światem. To jest pojednanie. A to naprawdę rzecz nie do przecenienia.
napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl