Marta jest autorką popularnego bloga Żadna Kolejna Miłostka. Uważa, że orgazm jest lepszy od gotowania, a "sranie piękną miłością" zostało dostatecznie skompromitowane przez liczne blogi modowe, kulinarne i lifestyle'owe. Dlatego postanowiła napisać książkę o seksie. Czytelniczki "50 twarzy Greya" uciekną z piskiem do lasu po przeczytaniu "Seksu i innych chorób cywilizacyjnych". Tu dominują kobiety.
Tak, jestem wściekła. Książka jest zbiorem moich obserwacji. Wiele sytuacji w niej opisanych jest wziętych z rzeczywistości. A ta odbiega od realiów, przedstawianych w powieściach dla kobiet.
Wyciągnęłaś tylko tę ciemniejszą stronę, czy po prostu jest tak źle?
Nie jest tak tragicznie, ale ta ciemna strona zdecydowanie bardziej mnie interesuje. Mam już dosyć słodko-pierdzącej tzw. literatury kobiecej. Moja książka jest przeciwwagą.
Łatwo kobiecie wydać tak niekobiecą powieść?
Łatwo. Ale jako facet. Zajmuję się recenzowaniem książek i mam bliski kontakt z wydawnictwami. Dlatego odpisywali mi szczerze. Zwykle brzmiało to tak: "Marta, to super powieść, ale gdyby została napisana przez faceta". Kobiety po pierwsze: nie piszą o seksie w ten sposób, a po drugie: nie chcą czytać o takim seksie. Brudnym i wyzbytym z uczuć. Dlatego proponowano mi, żebym napisała pod pseudonimem.
I czemu się nie zgodziłaś?
Nawet zastanawiałam się, czy nie stać się na potrzeby tekstu Marcinem, ale potem olśniło mnie, że przecież nie chcę pracować na męskie nazwisko. Znowu wyszłoby na to, że tym światem rządzą mężczyźni.
A nie masz wrażenia, że gdyby Twoja książka była firmowana męskim nazwiskiem, to wyszedłby z niej pastisz na kobiety?
Zgadza się. Świadomość, że to facet opisał takie bezduszne modliszki, dodałaby całemu tekstowi charakter oskarżenia. A nie o to chodzi. Kobieca seksualność jest traktowana zdecydowanie bardziej restrykcyjnie niż męska. Zauważ, jak wielkie kontrowersje wzbudziła "Nimfomanka", która odnosiła się do kobiecych potrzeb. A jakim uznaniem cieszył się „Wstyd”, w którym była mowa o mężczyźnie uzależnionym od seksu.
Jakie były jeszcze argumenty przeciw wydaniu Twojej powieści?
Jedno z większych wydawnictw odpisało mi, że gdyby książka została utrzymana w konwencji „Seksu w wielkim mieście”, to z chęcią by ją wydali. Ale ja się pytam: ile można?! Współczesna i niezależna kobieta w takich powieściach to określenie tożsame z „kobietą, która lata w szpilkach”. A jednak nie na tym to polega.
W pamiętnym serialu telewizyjnym, który miał promować niezależne kobiety, koniec końców główna bohaterka dostaje od ukochanego garderobę, w której jej wybranek wsuwa jej na stopę elegancką szpilkę. Czyli niezależność niezależnością, ale ona i tak czeka na księcia.
Tak, on jest milionerem, a ona zarabia krocie na felietonach. Naprawdę takie są Polki i ich partnerzy? Polskie seriale też przekłamują rzeczywistość. Ewka w jednym z rozdziałów mojej książki oblicza, ile kosztuje życie w Warszawie. Ile się płaci za wynajęcie mieszkania. Starałam się też opisać, jak wyglądają bezpłatne staże, żenujące pensje, śmieciówki. Życie to bardziej serial "Dziewczyny", w którym młode bohaterki nie zastanawiają się nad nową parą butów, ale nad tym, jak znaleźć sposób na życie. Ostatnio czytałam o darmowym stażu u Roberta Kupisza, przecież to są jakieś kpiny. Słyszałam też o pewnej instytucji, która kazała sobie płacić 2 tys. zł miesięcznie za możliwość pracowania dla nich. Jakiś kosmos!
Jedną z bohaterek "Seksu i innych chorób cywilizacyjnych" jest Olga, która nie ma problemów bytowych. Jako córka znanych dziennikarzy ma pieniądze, ale żywi się ułudą szczęścia.
Olga bardziej wierzy w to, co napisał o niej portal plotkarski, a nie w to, że jej facet sprowadza kochanki do domu. To kolejny problem. Nie trzeba być znaną Olgą, żeby projektować sobie życie, które wygląda z zewnątrz jak bajka. Mamy portale społecznościowe, na których możemy kreować jakiś obraz swojego życia, często daleki od rzeczywistości. Dopieszczamy tę sferę, która jest wystawiona na pokaz. Nie dbamy o to, co w środku.
Mamy bardzo dużo możliwości kontaktu, telefon zawsze przy sobie, na nim liczne komunikatory. Mimo to, mam wrażenie, że właśnie kontakt wychodzi nam najsłabiej. Trudno nam się porozumieć.
Twoje bohaterki też mają problem z głębszą relacją. Są za to bardzo racjonalne. Kiedy czują błogość po stosunku, tłumaczą sobie, że to nie jest miłość. To tylko oksytocyna, hormon, który wydziela się w organizmie.
Tylko czy one chcą tej głębszej relacji? Uważam, że kobiety często mylą biologię z uczuciem. A przecież nie każdy seks musi kończyć się długoletnim związkiem i szczęśliwą rodziną. Kobietom się wmawia, że powinny wierzyć w miłość od pierwszego włożenia. Uważamy, że jeśli będziemy bierne i uległe (jak chociażby w "50 twarzach Greya") to będziemy szczęśliwe w związku. To mit.
Ale to nie jest tylko kwestia społeczna. To także ciągła próba kontrolowania kobiecej płodności, przykładem mogą być chociażby kontrowersje wokół wprowadzenia antykoncepcji awaryjnej bez recepty.
Politycy straszą społeczeństwo tabletkami "po", jakby miały one destrukcyjny wpływ na moralność dziewcząt. Dyscyplinuje się kobiety za pomocą strachu. Byleby mieć kontrolę nad kobiecą seksualnością. A dlaczego? Bo jeśli rządzi się czyimś popędem, rządzi się tą osoba.
Straszy się dziewczynki, że jeśli zastosują tabletkę "po", to oznacza, że najprawdopodobniej pochodzą z patologicznej rodziny, nic dobrego z nich nie wyrośnie. A prawdą jest, że wpadki zdarzają się każdemu, status społeczny nie ma tu nic do rzeczy. Do tego dochodzi jeszcze problem z dostępnością. Mimo że tabletka powinna być już dostępna dla Polek, to przykłady pokazują, że wcale nie tak łatwo o nią. A pytanie o pigułkę, jest czymś niezręcznym.
A ja właśnie uważam, że nie ma powodu do wstydu, bo antykoncepcja awaryjna jest właśnie dla tych bardzo rozsądnych dziewcząt, które myślą o swojej przyszłości i są bardzo ostrożne.
Bo przecież facet, z którym poszła do łóżka, wcale nie musi być tym jedynym. Pokutuje przekonanie, że kobieta szuka miłości, a nie przygody na jedną noc. Dziewczyny nie są świadome, że często mylą biologię z uczuciem. Facetom od małego tłumaczy się, że rozładowanie napięcia seksualnego nie musi się wiązać ze związkiem na całe życie.
Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie tłumaczy się dziewczynkom tej biologii. Chociażby właśnie na lekcjach przygotowania do życia w rodzinie, zamiast opowiadać dyrdymały, że zużyta prezerwatywa ląduje w koszu z nienarodzonym bobasem w środku. Uważam, że na takich zajęciach powinno się mówić wprost: Nie uprawiajcie seksu z byle kim, chwilę po stosunku partner będzie wam się wydawał kimś wyjątkowym, ale to tylko ułuda. Zaczyna się wydzielać oksytocyna, serotonina – hormony przywiązania. Co gorsza, one są uzależniające. Bez świadomości, że tak się dzieje, kobieta może stracić czas z facetem, który naprawdę nie jest tego wart.
Jesteś pewna, że tylko o biologię tu chodzi? Przecież wmawia się nam, że jeśli seks, to tylko z tym jedynym. Zawsze podany z miłością i wizją wspólnej drogi życia. I parter, który myśli podobnie jest największym skarbem. Dziewczyna nie może zmieniać partnerów jak rękawiczki. Jeśli nie chce się z kimś wiązać, to patrzą na nią jak na wariatkę.
Tak. Kobieta powinna być szczęśliwa dlatego, że ktoś ją przytula, że chce z nią być, że w ogóle ktoś ją chce. Wartościujemy się przez pryzmat tego, czy wzbudzamy czyjeś zainteresowanie. Jest ogólne przekonanie, że jeśli ktoś nas porzuca, to jest to nasza wina. Jesteśmy niedowartościowane i niespełnione, kiedy w wieku 30-40 lat nie mamy partnera. Postronni myślą: "Coś z tą dziewczyną musi być nie tak, bo nadal ktoś jej nie chce". Nikt się przecież nie zastanowi: " A może ona kogoś nie chce".
A panowie dodatkowo myślą, że potrzebujemy tego wartościowania jak powietrza. Stąd gwizdy na ulicach, łapanie za pośladki, niewybredne uwagi.
A najśmieszniejsze jest to, że polscy faceci to w większości typowi Janusze. Z wielkimi brzuszkami, ubrani byle jak, niedbający o siebie. Co gorsza, wyobrażają, że każda mu ulegnie. Kiedyś mnie mijał taki obrzydliwy typ w wyciągniętym t-shircie. Toczy się w tych swoich cichobiegach i czarnych skarpetach podciągniętych do połowy łydki i ciumka na mnie. Ja bez okularów, zdezorientowana, myślę sobie: on na mnie tak ciumka?! W końcu mnie zaczepił, a ja bezczelnie wyparowałam: zrzygam się na pana!
Kiedy opowiedziałam te historię moim znajomym, to powiedzieli: Marta, ale czemu tak wulgarnie, powinnaś się cieszyć. Ktoś docenił twoją urodę.
Ale ja nie potrzebuję opinii obcego faceta, żeby mi powiedział, że jestem ładna.
Zostałaś wybrana. Kobiety, które nie chcą być jak towar na półce są twardym orzechem dla zgryzienia dla facetów. Tak wygląda w Twojej książce relacja Natarii i Wita.
Wit, który ma problemy emocjonalne nie rozumie, dlaczego Nataria nie docenia jego starań. On chce z nią być, chce mieć z nią dziecko, tłumaczy jej, że z takim facetem u boku zajdzie daleko. Nie rozumie, jak ona może nie doceniać faktu, że on ją chce, kiedy może mieć każdą inną.
Bo kobiety się wybiera, a one nie powinny grymasić, tylko cieszyć się z tego, że zostały zauważone. Mamy XXI wiek, a ja cały czas się czuję jak w średniowieczu.
Twoje bohaterki odbiegają od modelowych postaci literatury kobiecej. Jak ludzie na nie reagują?
Ilu czytelników, tyle recenzji. Ludzie nie godzą się na Natarię, która nie chce poważnego związku i rodziny. Podejrzewają, że jest chora psychicznie. Bo kiedy mężczyzna nie chce zobowiązań, to jest wesołym kawalerem, bon vivantem. Ale kiedy ta sytuacja dotyczy kobiety, to coś z nią musi być nie tak.
Kobiecie się spieszy, pogania ją biologia. Mężczyzna może szukać, ile chce. Podobnie, kiedy facet ma jedną, dwie, trzy kobiety. Pociesza się nimi, kiedy ma depresję – to jest akceptowalne społecznie. U kobiety absolutnie nie. Najwięcej agresji wzbudza Nataria, która zachowuje się jak facet. Nie szuka miłości, szuka orgazmu.
Taka bohaterka nie jest charakterystyczna dla tzw. literatury kobiecej. Swoją drogą, nie sądzisz, że to bardzo wartościujące określenie. Nie ma przecież czegoś takiego, jak "literatura męska".
Zgadza się. Stawia się znak równości – kobieca literatura i głupsza literatura. Starałam się odejść od standardów takiego czytadła. Ludzie mówią, że ta książka jest brudna, wulgarna. Rzeczywiście, nie zamieszczam w niej opisów typu: "rozchyliła swoją muszelkę" albo "płonęły jej lędźwie". Kiedy recenzowałam książki o seksie, to miałam wrażenie, że autorzy korzystają z jakiejś bazy określeń. Jak po raz kolejny czytam, że „miała dreszcze” to mam ochotę krzyknąć do autora, żeby może dał jej jakąś tabletkę, bo dziewczyna ewidentnie ma gorączkę.
Moje bohaterki nie używają subtelnych określeń, ale to też dlatego, że tych subtelnych po prostu nie ma.
Bazujemy na skrajnościach?
O seksie pisze się albo bardzo infantylnie, albo anatomicznie, albo wulgarnie. Nie ma nic pośrodku. Język kształtuje rzeczywistość i - jeśli w leksyce nie ma miejsca na coś pomiędzy - to nie ma tej sfery, dzięki której możemy pokazać, że seks to jest wyjątkowa rzecz. Ale nie trzeba jej sprowadzać do sfery sacrum, z którą należy czekać do ślubu. Nie można jednak też określać jej jako coś najgorszego.
Nie dzieje się tak dlatego, że po prostu nie rozmawiamy o seksie, więc te normalne określenia nie są potrzebne?
W domu się nie dyskutuje na takie tematy, a w szkole przychodzi obca pani, a w moim przypadku to był ksiądz, który prawił herezje dotyczące sfery intymnej, która przecież z założenia powinna być mu obca. Nie mówi się kobietom, że jeśli mają potrzebę seksualną, to nie muszą od razu szukać męża.
Wciąż pokutuje kompleks Madonny i dziwki. Gdy dziewczyna prześpi się z facetem, a on potem nie chce z nią być, to ona od razu czuje się gorsza. Określa się ją mianem puszczalskiej. A w sytuacji odwrotnej, kiedy to ona miała ochotę na jednorazowy numerek i z partnerem nie chce mieć potem nic wspólnego, to mówi się, że zachowała się jak sucz. Zawsze jest na straconej pozycji. Jedyny akceptowalny społecznie seks w wykonaniu kobiety, to ten zwieńczony małżeństwem i licznym potomstwem.
Jak mężczyźni reagują na "Seks i inne choroby cywilizacyjne?
Gdy czytają tę książkę, to mówią, że jest dobra. Że dobrze się ją czyta. Podobają im się sceny seksu, mówią, że są świetnie opisane. Ale dziwą się, że kobieta też może tak przedstawić cielesność.
Kiedy rozmawiam z mężczyznami o seksie, to szybko pojawiają się dwuznaczne sugestie. Są podejrzenia, że miałam trzydziestu partnerów, lubię trójkąty, zoofilię, nekrofilię, zrobię to z każdym i gdziekolwiek. W drugą stronę to tak nie działa. Nawet najgorszy karakan ma wygórowane oczekiwania, co do partnerki. Bo z paszteciarami przecież nie będzie się kochał. Tradycyjne pytania ludzi, którzy do mnie się zwracają po przeczytaniu książki czy mojego bloga "Marta czy ty jesteś nimfomanką?". Czy ktoś zadaje tego typu pytania seksuologom? Facetom, którzy gadają o swoich podbojach? Czy jest coś takiego jak facet nimfoman? To przecież pleonazm. Dlatego moja książka wywołała emocje, często opór, nieprzyjmowanie do wiadomości, że takie bohaterki, jak te, które opisałam, mogą istnieć. Że taki seks mogła opisać kobieta.
Wierzysz w szczęśliwe związki?
Tak, ale dzisiaj to jest szczególnie trudne, kiedy role społeczne się pozmieniały. Właśnie dlatego powinniśmy się lepiej sobie przyglądać i starać się zrozumieć. Mam nadzieję, że moja książka może w tym pomóc. Seks jest w głowie, ja daję możliwość spojrzenia na to, co kryje się w tej kobiecej. Nie na Facebooku, nie na Instagramie, nie w sferze lukrowanych wyobrażeń. Tylko surowa rzeczywistość.
Więcej artykułów na temat antykoncepcji znajdziesz pod tym adresem