Andrzej Duda straszył w kampanii Bronko-marketem i wysokimi cenami w euro. Ale jego pomysł na podatek obrotowy dla sieci handlowych byłby jeszcze gorszy. Analitycy rynku wyliczają, jak Duda spowodowałby podwyżki w ulubionych sklepach Polaków – Biedronce, Lidlu i Tesco.
– Jeśli prezydent Duda zechce zrealizować pomysł opodatkowania sieci handlowych, tak jak zrobiły to Węgry, to największa polska sieć handlowa będzie musiała podnieść ceny swoich produktów. Wszyscy duzi detaliści w Polsce, mając w perspektywie zapłacenie kilkuset milionów złotych, przeniosą część kosztów na klientów – uważa Filipe Rosa. To analityk portugalskiego banku Espirito Santo. Od lat opisuje wydarzenia rynkowe wokół Jeronimo Martins, właściciela sieci handlowej Biedronka, a w Portugalii jednej z największych firm notowanych na giełdzie. Furorę w branży handlowej robi jego najnowszy raport o potencjalnym wpływie podatku obrotowego na handel w Polsce.
Ceny w Duda-sklepie
W trakcie kampanii Andrzej Duda kilkukrotnie powoływał się na wariant węgierski. Idol naszej prawicy Wiktor Orban wprowadził tam podatek wynoszący do 6 procent od wartości sprzedanych towarów w sieciach dużych sklepów. Jego stawka zależy od pozycji rynkowej sieci. Im większy jest udział w rynku, tym wyższa stawka. Jak wylicza Filipe Rosa, w tym wariancie Biedronka zapłaciłaby około 4 proc. podatku – tak jak płaci lider węgierskiego handlu Tesco. Polski Lidl zapłaciłby 1,5 proc. od obrotu, a Tesco 1,4. Nietrudno oszacować, że naliczone kwoty podatku byłyby horrendalne – Biedronka musiałaby wysupłać 1,5 mld złotych dla fiskusa. Tylko w 2013 roku kwota odprowadzonych podatków przez Jeronimo Martins Polska to ok. 700 mln zł, w tym podatek CIT w wysokości ponad 305 mln zł.
Ile kosztowałoby mleko, chleb i cukier w sklepach, gdyby wprowadzić podatek obrotowy? Tego ekspert nie wylicza. Zwraca uwagę, ze marże konkurujących ze sobą sklepów w Polsce są bardzo niskie. Menedżerowie sieci nie mieliby jak wykreować dodatkowych zysków. Część obciążeń podatkowych przenieśliby na klienta – twierdzi Rosa. Przy założeniu, że sklepy Biedronki odwiedzane są miliard razy w ciągu roku, przy każdych zakupach musielibyśmy mieć doliczone do rachunku około złotówki „duda-podatku”. Czy to dużo czy mało? Sami oceńcie.
Trzeba przyznać, że Filipe Rosa przygotował się bardzo starannie. Wszedł na stronę PiS, ściągnął projekty ustaw, przetłumaczył i podstawił do wzoru, po czym zmasakrował biznesowe teorie Dudy i PiS. Tylko trochę łagodniejszy w skutkach, co patent Orbana, byłby pisowski projekt Ustawy o podatku od handlu detalicznego.
Zakłada on, że sklepy o powierzchni powyżej 250 mkw płaciłby podatek od obrotu sprzedawanymi produktami. Zwolnieni z niego byliby handlowcy uzyskujący mniej niż 2 mln zł obrotu kwartalnie. W praktyce wszystkie sklepy rodzinne i małe lokalne sieci nie płaciłyby tego podatku. Biedronka zapłaciłaby dodatkowe 770 mln, Lidl i Tesco podobne kwoty ponad 200 mln zł.
PiS bezwzględnie chce egzekwować podatki z żywności, ubrań, mydła i środków czystości, komputerów. Podatek obrotowy zapłaciłyby także sieci dealerskie salonów samochodowych – zazwyczaj są większe niż 250 mkw i – poza rodzinnymi firmami – mają kilkumilionowe obroty. Zwolnieniu podlegałyby produkty dziecięce: pieluchy, obiadki, ubranka, foteliki samochodowe i wózki.
Handlowcy, jak i część świata biznesu, żyją w strachu. – W ostateczności pozostaje argument o tym, że polski rząd podpisał umowy o ochronie inwestycji zagranicznych. Taka ustawa zmieniałaby warunki biznesu na podstawie których zagraniczne firmy zdecydowały się inwestować w Polsce - mówi menedżer jednej z sieci handlowych.
Drogie, bo polskie?
Wszystko to pod hasłem "wyrównywania konkurencji na rodzimym rynku". Walenie podatkami po łbach menedżerów zagranicznych sieci handlowych to zwykła populistyczna zagrywka. Nawet Artur Kawa, założyciel polskiej sieci handlowej "Stokrotka", zazdrości dużym firmom możliwości korzystania z efektu skali. Wpływowy Lidl może zamawiać swoje towary najtaniej u dowolnego producenta w Europie. A Biedronka zmusiła do obniżenia ceny nawet Coca-Colę, przekonując liczbą sprzedanych butelek napoju. Korzystają potem na tym Kowalski i Nowak, kupując np. czteropak piwa na nieustającej od lat promocji, albo tom przygód Harry'ego Pottera taniej niż w innych księgarniach.
Jakby ktoś miał wątpliwości, można się przejść z koszykiem do "Społem", polskiego Lewiatana albo Marcpolu – reklamującego się hasłem Popieraj swoje. Przeciętny koszyk 50 podstawowych produktów jest tam droższy o 30-60 złotych w porównaniu do złych, pazernych, niszczących rodzimy handel zagranicznych marketów.
Polska przedsiębiorczość powinna być chroniona i wspierana choćby przez to, że ciężary podatkowe będą ponoszone przez wielkie sieci hipermarketów, które dzisiaj w stosunku do swoich obrotów płacą grosze podatków
Felipe Rossa, analityk Espirito Santo
Także w przypadku tego projektu PiS, ustawy z 2012 roku, wszyscy czołowi detaliści zapłacą 2 procentowy podatek. Uważam, że przeniosą te wyższe koszty na swoich klientów, w celu utrzymania rentowności biznesu.Nowy prezydent musi poczekać na wynik jesiennych wyborów parlamentarnych, by sprawdzić, czy jego partia wygra i czy jest w stanie realizować swoje pomysły.