
Ale nasi rodacy szukali azylu także na zachodzie, nawet na sam kraniec Europy - do Portugalii. To oficjalnie neutralne państwo także miała swoje obawy - niebezpieczeństwo niemieckiej agresji było ciągle realne. Mimo to, po kapitulacji Francji latem 1940 roku, władze portugalskie otworzyły swe granice dla uchodźców. Byli wśród nich także nasi rodacy - łącznie, w latach 1940-1945, w kraju rządzonym przez Antonio de Oliveirę Salazara schronienie znalazło ok. 13 tys. Polaków oraz polskich Żydów.
Portugalia, mimo iż oficjalnie neutralna, odgrywała bardzo ważną rolę w czasie II wojny światowej, przyczyniając się do zwycięstwa aliantów. Na przykład na Azorach, archipelagu wysp na Oceanie Atlantyckim, powstały bazy lotnictwa i bazy marynarki wojennej, istotne z punktu widzenia zwalczania niemieckich łodzi podwodnych. W Lizbonie działał Międzynarodowy Czerwony Krzyż, który dostarczał pomoc humanitarną dla jeńców wojennych.
Ci, którzy stosunkowo szybko otrzymali portugalskiej wizy, mogli przenieść się do Lizbony. Wielu zakochało się w tym mieście od pierwszego wejrzenia. – Panorama (Lizbrony - red.) należy chyba do jednej z najbardziej fascynujących wśród grodów starego kontynentu – stwierdził na łamach wspomnień polski dyplomata Stanisław Schmitzek, ówczesny przewodniczący Komitetu Pomocy Uchodźcom Polskim w Portugalii. Tu, w stolicy tego kraju, życie toczyło się wolniej niż na wschodzie Europy. Widok naszych rodaków przesiadujących w miejscowych kafejkach, nikogo nie dziwił.
W trudnych latach wojny Portugalia zdała egzamin. Niektórzy pozostali w niej na zawsze, inni rozjechali się po świecie. Część w końcu przedostała się na Wyspy Brytyjskie, skąd można było kontynuować walkę z Niemcami.
Nasi rodacy z Portugalii rozjechali się po całym świecie, większość z nich nigdy nie wróciła do Polski. Mieszkali w Amerykach Północnej i Południowej, w Wielkiej Brytanii czy RPA. Pozostali za granicą – to też jest widoczny symbol tragedii polskiego narodu w czasie wojny. Mieliśmy tyle sił i potencjału, który nigdy nie został wykorzystany.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl