"Podczas jarmarku mieszczańskiego w 2014 podeszła do mojego stoiska kontrola Urzędu Skarbowego. Pani zamówiła towar i dostała paragon, a następnie stwierdziła, że ze swoją współpracownicą widziały, jak nie wydałem paragonu komuś przed nimi. Oczywiście odmówiłem przyjęcia mandatu naiwnie wierząc, że każdy sąd wyśmieje akt oskarżenia, w którym nie ma żadnych dowodów przeciwko mnie. Żadnych. W ubiegły czwartek przegrałem w sądzie, który nawet nie przesłuchał moich świadków. Polska to taki kraj, że każdego można załatwić".
Biją naszych
Mieczysław Sajler potwierdził to, o czym już dawno mówili doradcy podatkowi oraz organizacje pracodawców. Że urzędnicy skarbowi okazują bezwzględność w przypadku drobnych przedsiębiorców i brak zainteresowania dużymi podmiotami zagranicznymi.
– Nie uciekną, są pod ręką to dlatego kierownicy placówek wysyłają kontrole do polskich przedsiębiorców. Zazwyczaj wszystko robi tam sam właściciel, siłą rzeczy popełnia błędy. Zagraniczny firmy obstawiają się kancelariami podatkowymi. Ponieważ są naciski, aby dostarczać jak najwięcej wpływów do budżetu, to na polskich firmach udaje się zrealizować narzucone odgórnie statystyki – mówi związkowiec, który jest także doświadczonym inspektorem kontroli skarbowej.
Wspomniany już Pan Krzysztof dodaje, że akcja kontrolerów skarbowych kosztowała go 2,2 tys. złotych - wliczając koszta sądowe i pomoc prawnika. Co pokazuje skalę wrogości fiskusa wobec zwykłych przedsiębiorców. Okazuje się, że nagłaśniane przez media przypadki absurdalnie wysokich kar za paragony to norma.
Czajnik, ciastka i 3000 kary
Relacja Marka, właściciela stacji paliw spod Warszawy: – Byli tak bezczelni, że zaraz po wejściu jeden odłączył z gniazdka wtyczkę i wpiął swoje przenośne radio. Obok postawił własny czajnik. Inna pani rozstawiła na stole swoje kanapki, ciastka i dopiero zażądali dokumentów – przedsiębiorca opisuje kontrolę podatkową w firmie.
– Nawet w pomieszczeniach biurowych mam monitoring, więc nagrałem, że przez trzy dni towarzystwo bujało się na krzesłach i układało pasjansa. Na koniec tej kontroli zakwestionowali jakieś nic nie znaczące kwoty w rozliczeniach VAT, za co otrzymałem mandat 3 tys. zł. Inspektor stwierdził, że cała branża paliwowa to siedlisko oszustów, dlatego mają przykazane karać przesadnie mocno. Zapłaciłem, wliczając to w bandyckie koszta prowadzenia biznesu w Polsce – opowiada przedsiębiorca.
Sajler twierdził, że nie ma sensu ścigać takich błahych przewinień, gdy bokiem ucieka 40 miliardów VAT wyłudzonych przez zorganizowane grupy przestępcze tworzące tzw. karuzele obracające fikcyjnymi fakturami. Patologię w skarbówce wykazał także najnowszy raport Najwyższej Izby Kontroli. W kontrolach podatku dochodowego dla firm tylko co czwarty podmiot miał zagranicznych właścicieli, ale to wśród nich wykryto najwięcej uchybień. Na wyliczone 1,1 mld zł dodatkowych podatków do zapłaty, aż 902 mln musiały uiścić właśnie spółki z zagranicznym kapitałem. Odpowiedź na pytanie, komu bardziej powinno dokręcić się śrubę podatkową, jest oczywista.
Jednak NIK wykazał nieprzygotowanie polskich służb do walki z zagranicznymi oszustami. Brakuje osób przeszkolonych w tematyce cen transferowych, którymi zagraniczne spółki rozliczają się z polskimi podmiotami, zarazem unikając opodatkowania. W Warszawie istnieje tylko jedna elektroniczna baza danych - gdzie inspektorzy mogą analizować dane ze sprawozdań finansowych i typować firmy do kontroli. Znajduje się w ministerstwie finansów i jest udostępniana tylko pojedynczym urzędnikom. Wiedzę o podejrzanych transakcjach kontrolerzy czerpali z prasy i internetu.
Mieczysław Sajler mówił też o kompromitujących kulisach kontroli. Niedoinwestowanych urzędach ze starymi komputerami. Inspektorzy podróżujący własnymi samochodami mają płacone 25 groszy za przejechany kilometr, a nie 84 grosze kilometrówki jak w każdej innej normalnej firmie. Do współpracujących w dochodzeniach organów: policji, służb celnych itp chodzą na piechotę, co spowalnia tempo pracy.
– Polskie państwo ośmiesza się organizując naloty na bazary i jarmarki, a tolerując na istnienie rynku agresywnej optymalizacji podatkowej. Działający na nim specjaliści wykreują dowolne koszty, aby zniwelować zyski korporacji i zmniejszyć płacone podatki – mówi prof. Witold Modzelewski, dodając, że gnębiąc bazarowy, drobny handel państwo nie odzyska tego, co traci na wielkich przekrętach.
Modzelewski wylicza, że mamy skomplikowane i często zmieniające się prawo. A w nim i stworzone enklawy przywilejów dla nielicznych, którzy byli w stanie wylobbować sobie lepsze warunki. – Niezliczoną ilość razy słyszałem, że trzeba uporządkować Stajnię Augiasza, ale zawsze ktoś z Ministerstwa Finansów mówił, że się nie da. W efekcie przedsiębiorca płacący uczciwe podatki zdaje sobie sprawę, że wychodzi na frajera – mówi Modzelewski.
Kontrole na własne oczy przez kilka lat obserwował też Tomasz, który pracował na nalewakach z piwem podczas imprez miejskich. – Rok w rok wiedzieliśmy, że będą. Pracujesz normalnie, obsługujesz klienta za klientem, a nagle podchodzi do ciebie dwójka kontrolerów z pytaniem o to, gdzie jest paragon za dwa piwa, które kupił pewien mężczyzna trzy osoby wcześniej – opowiada.
I wyjaśnia, że takie sytuacje nie były czymś nadzwyczajnym, nierzadko kończyły się mandatami. – Szczytem było jednak, gdy prosili mnie o wyjaśnienie, dla kogo wystawiłem ostatni paragon. Domagali się, żebym udowodnił, komu go wystawiłem mimo że stali obok i patrzyli. Jak miałem udowodnić, że piwo kupiła ta konkretna osoba z całego tłumu tysięcy ludzi? – pyta retorycznie.
W rozmowie z naTemat związkowiec z UKS starał się usprawiedliwić kolegów. To często ludzie sfrustrowani, stłamszeni, upodleni niskimi płacami, ocena ich pracy zależy od wymiary naliczonych dodatkowych podatków. Wielu z nich zamyka oczy i karze nawet uczciwych przedsiębiorców. Przywołał sprawę kontrolera UKS, któremu po 50 kontrolach, które nie wykazały nieprawidłowości nakazano wystawienie 20-30 mandatów. Ponieważ nie chciał karać niewinnych, ukarano go w postępowaniu dyscyplinarnym. Został uniewinniony po procesie w dwóch instancjach.
Firmie groził domiar ok.170 tys. zł (bez odsetek) VAT za złe rozliczenia podatku naliczonego. Naszym zdaniem urząd się mylił, źle interpretując dokumenty celne, będące podstawą do odliczenia podatku. Przeciwko urzędowi była cała literatura podatkowa i wyroki sądowe, oprócz 2-3 wyroków NSA. Co powiedział urzędnik, młody facet koło 30-stki? Ja się z państwem zgadzam, ale niestety mój kierownik (szef działu VAT) uważa, że nie macie racji. Dlatego decyzja będzie dla was niekorzystna. Niech to sąd rozstrzygnie. Przegrali, muszą zwrócić 250 tys. z odsetkami i nikt nie poniósł konsekwencji.