L.U.C w trakcie dyktowania.
L.U.C w trakcie dyktowania. Fot. Facebook Limorylykdyktando

Poprawna polszczyzna – to nie brzmi specjalnie zabawnie, a już na pewno nie rozrywkowo. Większości osób kojarzy się pewnie z zasadniczą polonistką, która skwapliwie czerwonym długopisem kreśliła zeszyty niewinnych uczniów. Z kolei zdanie "Proszę wyciągnąć karteczki" u niejednego dorosłego wywołuje gęsią skórkę i zimne poty.

REKLAMA
Czy poprawna polszczyzna może być w jakikolwiek sposób atrakcyjna dla przeciętnego zjadacza chleba? Koniec końców, co to za różnica czy huncwot napiszemy przez samo "h" czy też "ch"?
Czy słowo może bawić?
Czy w dobie smartfonów, aplikacji i tworzenia się specyficznej odmiany polszczyzny tzw. ponglisha (język polski z domieszką angielskiego), ktoś jeszcze może czerpać przyjemność ze słuchania wzorcowej polszczyzny tudzież posługiwania się nią?
Tak, pod warunkiem, że nikt nie będzie do tego zmuszany. Studiowałam polonistykę, na której zajęcia dotyczące tzw. kultury języka polskiego, gramatyki opisowej czy historycznej były dla większości studentów męką nie z tej ziemi. Zwłaszcza meandry gramatyki historycznej mogły doprowadzić nawet najbardziej cierpliwego studenta na skraj rozpaczy.
A jednak, po zdaniu egzaminów, nieustannie brylowałam wiedzą dotyczącą źródłosłowów poszczególnych wyrazów i mechanizmów językowych, które zachodziły w polszczyźnie na przełomie wieków.
Ileż to pięknych przyjaźni zawarłam tłumacząc, że wyraz "ramię" to prawie to samo co angielskie "arm". W języku polskim zaszła bowiem metateza i z arma zrobiło się ramię. Ha!
Ileż to męskich serc uległo mojemu urokowi, kiedy skrupulatnie wyjaśniałam zadania staropolskich jerów i zapomnianych głosek, takich jak "jać". Tajemne działanie przegłosu lechickiego było bardziej pasjonujące niż towarzyskie ploty, a ujawnienie, że niedźwiedź był kiedyś miedźwiedziem, bo wiedział, gdzie jest miód, wywoływało powszechne "ochy" i "achy" w towarzystwie.
Dlaczego? Bo polszczyzna jest niezwykle ciekawa, jednak przyswajana pod przymusem traci swój czar. Co zatem należy zrobić, by więcej osób chciało się z nią lepiej poznać? Potraktować ją z przymrużeniem oka.
Odpowiednie dać rzeczy słowo (i go dotrzymać)
Zabawy językiem to z pewnością nie jest wymysł współczesnych. Średniowieczni bardowie, renesansowi poeci, oświeceniowi powieściopisarze, czy literaccy magicy, jak Miron Białoszewski, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkim kunsztem trzeba się wykazać, by atrakcyjnie połączyć ze sobą słowa i tym samym nadać im cały wachlarz dodatkowych znaczeń.
Czy zabawa językiem skończyła się razem z nastaniem ery ponglisha, asapów, statementów i contentu?
Bynajmniej. Ci, którzy w poprawności językowej widzą także humor, organizują imprezy mające na celu unaocznienie także tego humorystycznego aspektu poprawnej polszczyzny.
Na gruncie domowym może to być gra w popularne Scrabble.
Natomiast w perspektywie ogólnopolskiej będzie to z pewnością Rymolirykdyktando.
Mów do mnie ładnie
Rok do roku kilkaset osób bierze udział niecodziennym wydarzeniu jakim jest Rymolirykdyktando. Jasne, pomyślisz, jakieś sztywniaki w sweterkach w romby piszą skomplikowane wyrazy w auli starego BUW-u. Nie, np. w tym roku ta słowna potyczka odbywa się w ramach festiwalu Open'er. Jej organizatorem jest L.U.C, a Rymolirykdyktando sfinansowane jest ze środków NCK, z programu dotacyjnego Ojczysty – dodaj do ulubionych.
– Chcemy wyprowadzać kulturę słowa na ulice miast, także do sfer wykluczonych z uczestnictwa w kulturze. Chcielibyśmy wyjść w przestrzeń miasta i zarażać przechodniów bogactwem naszego języka – tłumaczył Łukasz L.U.C Rostkowski portalowi mmkrakow.pl przed jednym z Rymolirykdyktand.
logo
Fot. plakat Rymolirykdyktanda
– Słowo, ów jedynie ludzki wynalazek, zawiera w sobie jądrowy wręcz ładunek skutków i konsekwencji. Obserwując nasz świat, w którym remonty nigdy nie kończą się zgodnie z danym słowem, tak wielu się spóźnia, zaś umowa dżentelmeńska jest jak skromne pragnienie, a cwaniactwo, jak wielki nagazowany ocean Sprite'a, myślę, że warto walczyć o słowność – dodawał raper.
Fragment Rymolirykdyktanda z 2011 roku

Doprawdy,
miriady, hordy, nawet może hiperotchłań dni,
wprzód krzta szyku fraz chłonie mnie jak tłuszcze grill,
jak do brudu muchy mordę, jak PKP do podłużnych chwil –
tak ja garnę się do sylab, by w bój bujać je jak Egipcjan Nil.

Teksty dyktanda tradycyjnie przygotowują właśnie L.U.C oraz dr Katarzyna Kłosińska.
Autorzy przebierają w słowach, a o trudności przygotowanych materiałów może świadczyć fakt, że zdarzały się już i takie dyktanda, których żaden z uczestników nie napisał bezbłędnie.
Fragment Rymolirykdyktanda przygotowanego przez dr Katarzynę Kłosińską

– Dzieńdoberek! – wrzasnął do watahy osiemnastoipółlatków zhumanizowany wuefista, skądinąd ułanbatorczyk, urzynając co nieco półgęska. – Jako żem wpółżywy po nie lada remedium przeciwgośćcowym, to nie każę wam współzawodniczyć w pingpongowym przedmeczu, za to doprawdy marzę, iżby dowieść wszechpotęgi łódzkiej filmologii, nienadaremnie zwanej gdzieniegdzie filmoznawstwem wszech czasów.

Nie bez kozery określenie "nie przebierając w słowach" dotyczy stwierdzeń dosadnych i wulgarnych. Jednak aby móc przebierać w określeniach, trzeba je znać, umieć użyć w odpowiednim kontekście, prawidłowo zapisać. W przypadku dyktanda – nie ma obawy niezdania do kolejnej klasy. Można natomiast zdać.... sobie sprawę, że bogactwo polszczyzny potrafi zagwarantować dobrą zabawę.

Artykuł powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.