Są przedsiębiorcy, którym prędzej ręka uschnie niż sięgną po eurodotacje. To łatwe pieniądze, które zabijają spontaniczny biznes i zmieniają firmy w zombie uzależnione od kolejnych "działek".
Na łamach amerykańskiego magazynu TechCrunch John Biggs, zajmujący się wyszukiwaniem, opisaniem najciekawszych pod względem innowacyjności startupów na świecie pisze o polskiej firmie Deskdoo. Po latach badań stworzyła ona pierwszy na świecie i mający dobre recenzje system operacyjny uruchamiany w przeglądarce internetowej. Pozwala on na usprawnienie pracy grupowej zarówno wewnątrz firm jak i pomiędzy nimi.
Jednak chwaląc Polaków Amerykanin nie wyłapał jednego niuansu. W pierwszych zdaniach opisu swojej firmy Adam Adamczyk zastrzega, że od 2001 roku firma w całości finansowana jest z środków prywatnych właścicieli bez udziału i wsparcia środków pochodzących z Unii Europejskiej. Że prywatna to pewnie Amerykanów nie zdziwiło. Ale żeby bez eurodotacji działać w innowacyjnej branży IT? I to w kraju, który właśnie dobiera się do kolejnych 300 mld unijnych funduszów?
– Dotacje EU niszczą spontaniczną przedsiębiorczość i przekształcają przedsiębiorców w biorców uzależnionych od euro. Firmy zaczynają istnieć tylko po to, aby otrzymać dotacje i przeczekać. Nie rozwiązują nic poza doraźnymi potrzebami właścicieli co eliminuje Polaków z gry na globalnym rynku innowacji – przekonuje w rozmowie z naTemat prezes firmy Adam Adamczyk. – Dotacje przyznawane są na podstawie opisów i biznesplanów tworzonych pod otrzymanie dotacji, a nie pod rozwiązywanie konkretnego problemu klientów, za które ktoś jest w stanie zapłacić. Powoduje to tworzenie produktu, który nikomu nie jest potrzebny i nikogo nie interesuje. To szaleństwo, a skala marnotrawstwa jest ogromna.
Adamczyk przekonuje, że zna przedsiębiorców, którzy dostali po 600-800 tys. inwestując w proces tworzenia oprogramowania ciągnący się często przez 2 lata. W wyniku powstaje oprogramowanie niedopasowane do rynku. Firmy zajmują się tworzeniem dokumentów, audytów i całych stosów papierów, które mają uwiarygodnić poniesione wydatki. Koszt wytworzenia tej dokumentacji często przekracza 20 proc. sumy kosztów projektów.
Opowiada jak firmy dostały pieniądze na zakupy wysokowydajnych serwerów, które teraz stoją w szafach i nic na nich się nie robi. – Otrzymali je ludzie, którzy poza wnioskiem o pomoc nie potrafią działać. – Tymczasem, normalnie myślący właściciel firmy dokonuje sensownych wydatków bo ogląda każdą złotówkę dwa razy zanim ją wyda. Zmiana i adaptacja do rynkowych potrzeb jest naturalną cechą każdego przedsiębiorcy. Dokonywana jest w sposób ciągły i szybki. Inaczej jest w przypadku dotacji EU gdzie musi projekt być wykonany zgodnie z potrzebą opisaną w dokumencie – dodaje przedsiębiorca.
Cud bez euro
Biznes Adamczyka kilka razy znalazł się na zakręcie. Już w roku 2001 biznesmen próbował zrealizować ideę systemu operacyjnego w przeglądarce internetowej, kierując pionem rozwoju oprogramowania w NC-Virtual Systems – amerykańskiej firmie rozwijającej nowe technologie. W projekt zainwestowały największe fundusze inwestycyjne – po 2 latach prac badawczo-rozwojowych i wyczerpaniu środków ponieśli porażkę.
Na całym świecie inne firmy podejmowały się takiego zadania jednak z mizernym skutkiem. Idea pracy ze zintegrowanym systemem bez potrzeby jego instalacji choć mocno kusząca była trudna do zrealizowania. Zawsze natrafiano na bariery związane z ograniczeniami dostępnych wówczas technologii internetowych.
Przypadkowe spotkanie Adama Adamczyka z programistą Dawidem Kraczykiewiczem umożliwiło ponowne podjęcie próby stworzenia takiego rozwiązania. Pewnie mogliby zacząć "wyciskać Brukselkę" ale nie wzięli nawet eurocenta. Szansa na sukces pojawiła się po zdefiniowaniu i upowszechnieniu standardu HTML5 wraz z bogatymi bibliotekami tworzonymi w języku JavaScript jak również po upowszechnieniu technologii chmury informatycznej. Tym razem projekt zakończył się sukcesem. Kiedy produkt był już na ukończeniu Panowie zdecydowali się zarejestrować firmę – Deskdoo. W czerwcu podczas targów IT Future Expo 2015 odbywających się na Stadionie Narodowym w Warszawie Deskdoo ogłosiła dostępność rynkową systemu, dla wszystkich firm, które chcą system wypróbować w swoich strukturach.
Obrzydliwa kasa
Okazuje się, że podobnych firm jest coraz więcej. Nie korzystają z kasy UE, bo spalili by się potem ze wstydu. To jakby przyznać się: nie dałbym sobie rady, więc muszę poprosić o jałmużnę. Ewentualnie szkoda im czasu na papierkową robotę. – Od Unii nie dostaliśmy nawet jednego euro. Nie musimy, ani nawet nie chcemy tak pracować, jak chcą urzędnicy dystrybuujący te środki. Połowę naszej sprzedaży mamy z rynków zagranicznych. I to jest zdrowe podejście – chwalił się na rocznej konferencji prof. Janusz Filipiak, twórca i akcjonariusz informatycznej firmy Comarch.
Powstała też strona Niebiore.EU. Możemy na niej wyczytać o przypadku znanego edukatora ekonomicznego Kamila Cebulskiego. Gdy zrobiło się głośno o tym, że organizuje zajęcia przedsiębiorczości w szkołach zgłosiło się do niego kilku doradców, oferując, że pod taki projekt można wziąć sporą sumkę z UE. Cebulski odmówił i do dziś samodzielnie pracuje z młodzieżą. Jest więcej historii o tym, jak darowana eurokasa psuje rynek, degeneruje i zabija naturalną przedsiębiorczość. – Przez dziesięć lat budowałem firmę farmaceutyczną i na końcu wielkim wysiłkiem finansowym zainwestowałem we własną linię do produkcji farmaceutyków. Cztery lata temu za unijne granty dwóch moich konkurentów kupiło sobie lepsze maszyny. Nikt nie zarabia, bo żeby zdobyć jakiekolwiek zamówienia konkurujemy ceną - opowiada łódzki przedsiębiorca.
Być może pomyślicie, że to szaleństwo, ale są tacy, którzy próbują udowodnić, że łatwe pieniądze z UE oprócz plusów mają także spore minusy. Pozytywne przykłady wydatkowania to odcinki autostrad i dróg ekspresowych, nowe mosty, oczyszczalnie ścieków. Niedługo powstanie nowoczesna infrastruktura światłowodowa. Gdyby nie euro ta infrastruktura, która nigdy by nie powstała – ale to świadczy tylko o tym, że przez dwie dekady byliśmy źle rządzonym krajem.
Ekonomista prof. Krzysztof Rybiński przekonuje, że mimo wydania miliardów z Unii innowacyjność w Polsce dramatycznie spadła. Pokazują to dane GUS o liczbie firm, które opracowały nowe lub ulepszone produkty lub usługi. Powstają tysiące firm, których celem jest “przerobienie” środków unijnych, te firmy znikną jak znikną środki unijne.Wzrosła za to liczna urzędników nadzorujących projekty unijne i dystrybuujących środki.
- Czas zacząć stawiać trudne pytania. Ile firm nie powstało, bo młodzi ludzie poszli pracować przy rozdziale środków unijnych? Ile innowacji nie powstało, bo ci najbardziej przedsiębiorczy woleli się specjalizować w pozyskiwaniu środków unijnych bo to były łatwe i duże pieniądze. Co zrobić ze 100-tysięczną armią urzędników, która będzie niepotrzebna, gdy skończą się środki unijne, a która kosztuje podatników prawie 10 mld złotych rocznie – pyta ekonomista.
Dodaje, że bogactwo buduje się dzięki wymyślaniu nowych produktów, które potem kupuje od danej firmy cały świat. – To dzięki temu Niemcy, Szwajcarzy czy Japończycy, a teraz Koreańczycy stali się bogaci. A proszę pokazać mi przykład kraju, który stał się bogaty, bo dostał jednorazowy transfer środków pomocowych. Do tej pory pokazywano Hiszpanię jako przykład, ale teraz już wszyscy widzą jak kończy kraj, który buduje swoją politykę rozwoju na pomocy finansowej z bogatszych krajów – mówi ekonomista.