Pogłoski o tym, że Kościół dopuści do Eucharystii rozwodników krążyły od dawna. Między innymi za sprawą niektórych postępowych hierarchów kościelnych, którzy zaczęli liberalizować swoje stanowisko. Katolicy-rozwodnicy od lat po cichu znoszą bycie na marginesie Kościoła. Czy teraz się to zmieni? Kościół temperuje nastroje, chociaż nadal wielu księży nie dopuszcza do siebie myśli, że tacy "grzesznicy" mogliby dostępować zaszczytu przyjmowania Eucharystii. Nie chodzi jednak tylko o dopuszczanie do sakramentu - rozwodnicy czują się nieakceptowani przez księży i parafian.
Kościół otwiera się na rozwodników?
Watykan niedawno opublikował dokument, który stanowi swoistą mapę po jesiennym Synodzie. Wiadomo, że dostojnicy kościelni po raz kolejny pochylą się nad kwestią rozwodników i ich ewentualnego dopuszczenia do sakramentu, do którego stracili, zdawać by się mogło, bezpowrotnie prawo, składając podpis pod pozwem rozwodowym, a następnie wiążąc się z kimś innym.
Osoby, które zerwały więzy małżeńskie na sali sądowej, nie zerwały ich w obliczu Boga - tak stanowi doktryna kościelna. Wiążąc się z kolejną osobą i biorąc z nią np. ślub cywilny, katolik-rozwodnik spisuje się poniekąd na los kościelnego banity, który, owszem, może czynnie uczestniczyć w życiu Kościoła, ale nie może, tak jak wszyscy, skorzystać z sakramentu Komunii. W oczach Kościoła jest przecież grzesznikiem i pozostając w niesakramentalnym związku, cudzołoży. Takiemu wizerunkowi rozwodników hołdują też sami parafianie, widząc w tej grupie wiernych gorszą część kościelnej społeczności.
– Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy pierwszy raz nie mogłam pójść do Komunii – opowiada naTemat Barbara, która od dwóch lat należy do duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych w Warszawie. – Było mi po prostu smutno i czułam się wykluczona. Do dzisiaj nie do końca sobie z tym radzę, był nawet moment, że czułam się jak trędowata, wykluczona. Pamiętam sytuację, kiedy moja własna mama mi dogadała z powodu tego, że ośmieliłam sobie ułożyć ponownie życie. Nie jest to odosobnione zdanie wśród parafian i księży – mówi.
Starcie dwóch Kościołów: otwartego i konserwatywnego
Czy jest jakaś nadzieja dla tych rozwodników, którzy z różnych względów nie mogli lub nie potrafili ułożyć sobie życia z pierwszym małżonkiem? Wszystko wskazuje na to, że Kościół uchyli im nieco furtkę. Abp Bruno Forte podczas konferencji prasowej w Stolicy Apostolskiej powiedział ostatnio, że nie ma w sprawie rozwodników "z góry założonego nie".
Wypracowanie wspólnego stanowiska hierarchów nie będzie łatwe, ale też nie wydaje się niemożliwe, wręcz przeciwnie, pontyfikat papieża Franciszka sprzyja łagodzeniu sztywnego kursu przez Kościół. Wizja ponownego dopuszczenia rozwodników do Komunii budzi jednocześnie silny opór niektórych środowisk kościelnych - tych bardziej konserwatywnych, których nie brakuje również na naszym rodzimym podwórku.
– Niedobrze by było, żeby rozumieć to tak, że skoro ludzie się rozwodzą i wstępują w nowe związki, to trzeba się cofać i rozwadniać nauczanie Kościoła, żeby komuś było przyjemnie. Trzeba traktować człowieka poważnie. Dojrzały człowiek zawiera ślub, rozwodzi się, wchodzi w związki cywilne. Jeżeli zaczynamy tak na to wszystko odpowiadać rozwodnieniem nauczania w Kościele, to w pewnym sensie traktujemy niepoważnie człowieka poważanego – mówił w zeszłym roku abp Stanisław Gądecki po tym, jak wrócił z dwutygodniowego nadzwyczajnego Synodu w Watykanie poświęconego rodzinie.
Po rozwód do biskupa
O tym, jak dojmujący jest to problem, świadczą najlepiej statystyki. Co roku rozwodzi się ok. 60 tys. małżeństw. Co roku, wielu byłych małżonków stara się też o unieważnienie ślubu kościelnego. Taka procedura nie jest prosta, często ciągnie się latami, ale i tak spora część katolików decyduje się podjąć trud - w końcu tylko dzięki unieważnieniu małżeństwa, zwanemu potocznie rozwodem kościelnym, dostaną możliwość pełnego uczestnictwa w życiu Kościoła. Rocznie do sądów biskupich wpływa ok. 3,5 tys. podobnych wniosków. Nie wiadomo dokładnie, ile małżeństw dostało rozwód kościelny, ale w 2010 roku było to np. 2369 par.
– Tygodniowo zgłasza się do mnie ok. 20 osób z prośbą o pomoc w stwierdzeniu nieważności małżeństwa. To naprawdę sporo. Jeśli mam być szczery, to nie wydaje mi się, żeby rozwodnicy pozostający w innych związkach zostali dopuszczeni do przyjmowania sakramentu, bo to przecież godzi w fundamentalne prawa kościelne. Dyskusja na temat rozwodników jest jednak Kościołowi potrzebna. Moi klienci często czują się wykluczeni ze wspólnoty, ale obecnie widzę dobry klimat do zmian. Kościół powinien objąć tę grupę większą opieką – mówi naTemat Michał Poczmański, prawnik kanonista, który na co dzień zajmuje się rozwodami kościelnymi.
Ok. 65 proc. osób starających się o unieważnienie małżeństwa kościelnego, wygrywa swoje sprawy w procesie kanonicznym. Mimo że coraz więcej osób próbuje dostać rozwód kościelny, to nadal pokutuje przekonanie, że taka procedura jest nie do przeskoczenia, a sam koszt takiego rozwodu nie jest na każdą kieszeń. – To takie mity. Owszem, koszt rozwodu kościelnego jest wyższy niż zwykłego i waha się od 1500 do 2200 zł, do tego dochodzi jeszcze opłacenie kancelarii, ale na pewno nie jest tak, jak twierdzą niektórzy, że są to kosmiczne kwoty. Tanio nie jest, ale można się np. ubiegać o umorzenie kwoty, którą przeznaczyliśmy na proces – tłumaczy Poczmański.
Marginalizowani, niechciani, wykluczeni
Marysia i Tadeusz są w związku małżeńskim od 10 lat. Cywilnym, bo Tadeusz się wcześniej rozwiódł, Marysia też ma na koncie jedno nieudane małżeństwo. Są wierzący i co niedzielę chodzą na poranną mszę do parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie. Mniej więcej raz na miesiąc chodzą też do spowiedzi. Ale, tak jak inni rozwodnicy, nie przystępują do komunii. – Czasem jak siedzę w ławce, kiedy inni idą do sakramentu, zastanawiam się, ilu spośród siedzących w ławkach to rozwodnicy – mówi 50-letnia Marysia.
– Jest mi przykro, że nie nie mogę uczestniczyć we mszy tak, jak inni. Rzeczywiście, czuję coś na kształt ukłucia, że inni mogą, a ja nie. Szybko się wtedy poprawiam w myślach, bo to nieładnie, ale naprawdę ubolewam nad tym, że nie mogę iść do Komunii i chciałbym, żeby to się zmieniło. Chociaż z drugiej strony rozumiem, że taka zmiana dla Kościoła może być nie do pomyślenia. Księża pewnie myślą, że otworzyliby puszkę Pandory i nagle różne grupy zaczęłyby się do nich zgłaszać ze swoimi życzeniami – przyznaje w rozmowie z naTemat 56-letni Tadeusz, były ministrant i rozwodnik żyjący w swoim drugim związku małżeńskim.
Ks. Marek z Warszawy uważa, że rzeczywiście w Kościele jest pewien problem z rozwodnikami. – Kiedy z nimi szczerze rozmawiam, często żalą się, że czują się gorzej traktowani, bo coś im w życiu nie wyszło. Cierpią też z powodu braku Komunii, ale Kościół ich nie stygmatyzuje – twierdzi.
Aleksandra Staszewska z Torunia jest rozwiedziona, od wielu lat nie jest w żadnym w związku, ale mimo wszystko zdarza się, że spotyka się z niemiłymi uwagami na temat swojego statusu rozwódki. – Mnie przeszkadza nie tyle to, że nie mogę przyjmować Eucharystii, ile to, że jako osobę praktykującą i nie boję się tego słowa, pobożną, uważa się za jakąś grzesznicę. Teraz zresztą, kiedy nikogo nie mam, mogę iść do komunii. Nie zawsze tak jednak było, bo w przeszłości byłam z kimś parę lat. Kiedyś na kolędzie ksiądz skrytykował to, że się rozwiodłam. Zrobił mi ogromną przykrość, a przecież nie znał powodów, dla których zdecydowałam się na taki krok – mówi.
Rozwodnicy zaczynają wychodzić z cienia. Między innymi za sprawą duszpasterstw zrzeszających parafian z niesakramentalnych związków. To swoiste grupy wsparcia dla wykluczonych rozwodników. Tam czują się swobodnie i służą sobie wsparciem. Może jednak pora, żeby poczuli się równie swobodnie również podczas niedzielnej mszy. Problem zaczynają też dostrzegać duchowni, to kolejny pozytywny sygnał coraz większej otwartości Kościoła. Rozwodnicy-katolicy pewnie nieprędko przyjmą Komunię, ale dobrze, że się o nich mówi, już nie w kategoriach grzeszników, tylko katolików.