
"Najpierw nowy meczet, teraz arabska dzielnica..." – w ten sposób wielu internautów komentuje plany szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którzy rzekomo chcą zainwestować w ok. 20 hektarów ziemi w centrum Warszawy. Inwestycję od razu kojarzy się z islamem i pojęciem "islamizacji", choć jedyne, co połączy ją z Arabami, to pieniądze. Jeśli w ogóle dojdzie do skutku, bo po cichu mówi się, że cała sprawa to medialna "bańka mydlana"...
Wiadomość o tym, że inwestorzy z Emiratów chcą stworzyć w jednym z polskich miast "arabską dzielnicę", lotem błyskawicy obiegła polskie media i internet. W podawanych za "Pulsem Biznesu" informacjach można przeczytać, że po rozmowach, jakie w Polsce toczyła delegacja z ZEA na czele z emirem Dubaju szejkiem Mohammedem bin Raszidem al-Maktumem, okazało się, że Emiratczycy właśnie w Polsce planują zrealizować największą inwestycję na świecie.
Zacząć trzeba od tego, że "arabscy szejkowie", jak przyjęło się mówić u nas o bogatych inwestorów z Emiratów, upodobali sobie inwestycje za granicą. W Polsce słychać o nich np, kiedy przejmują kluby piłkarskie, ale to tylko jedna z wielu form aktywności. Inną są właśnie biznesowe kompleksy na kształt dzielnic, które wyrastają w wielu krajach za pieniądze m.in. z Dubaju.
Taka jest idea inwestycji za granicą, czy to Maroko, czy Jordania, czy Serbia. Inwestorzy z Emiratów nie budują tych projektów dla siebie, oni tu nie przyjeżdżają, a większość inwestycji zarządzanych jest przez Amerykanów i Brytyjczyków. Nawet w Dubaju Emaar, który realizuje inwestycje deweloperskie, nie buduje w nich meczetów.
Na wizji "islamizacji" problemy z rzekomymi planami Emiratczykow się jednak nie kończą. W Polsce już ogłoszono sukces, tymczasem - jak słyszę od jednej z osób, która zna kulisy "negocjacji" - inwestycja w biznesową dzielnicę w jednym z polskich miast może okazać się wielkim niewypałem. Osoba, z którą rozmawiałem, nazywa ją "medialną bańką mydlaną".
Napisz do autora: michal.gasior@natemat.pl
