Wielu z nich nie rozumiało wojny - nagle dorośli zgotowali im koszmar, zamknęli za murami lub ogrodzeniami gett, skazali na powolną śmierć głodową. A oni, wbrew zakazom, poświęcali wszystko, by zdobyć choćby garść pożywienia. Dziś, 73 lata po rozpoczęciu przez Niemców likwidacji zamkniętej dzielnicy, przypominamy sobie o małych bohaterach.
Organizowany rokrocznie przez Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie marsz pamięci ofiar getta, w szczególny sposób uczci dzieci, które ryzykowały życiem, aby móc... żyć. Ich upór, silna wola, "dorosłość", a także odwaga i pomysłowość, niejednokrotnie przywracały nadzieję na lepsze "jutro". Mali szmuglerzy - o ich ważnej roli w czasie okupacji niewiele się mówi. Tymczasem szacuje się, że przemyt zapewniał nawet 90 proc. aprowizacji warszawskiego getta.
Ryzyko albo śmierć
Od czasu otoczenia murem warszawskiego getta, w listopadzie 1940 roku, stłoczeni w nim Żydzi (wiosną 1941 roku za murami mieszkało nawet 450 tys. osób) stanęli przed koniecznością zdobywania pożywienia na własną rękę. Przeważająca większość stłoczonych na niewielkim obszarze osób ledwo wiązała koniec z końcem.
Głód zbierał wielkie żniwa - w samym tylko getcie warszawskim z niedostatku żywności zginęło w czasie wojny ok. 100 tys. osób. Umierali z wycieńczenia ot tak, na bruku, na oczach przechodniów. Nikogo to nie dziwiło. Średnio na jednego mieszkańca przypadało dziennie od 237 kalorii (w I kwartale 1941 roku) - po 360 kalorii (IV kwartał). W żywność zaopatrywano się za pomocą specjalnych kart aprowizacyjnych. Przeciętny jadłospis obejmował "potrawy" z chleba, ziemniaków i brukwi.
Głodowe racje żywnościowe były oczywiście niewystarczające, toteż organizacje pomocowe oraz warszawski Judenrat, starały się organizować tzw. kuchnie polowe. W getcie prowadzono też badania kliniczne nad chorobą głodową, której ujrzały światło dzienne tuż po wojnie.
"Mały Szmugler"
Konieczne było jednak wyprawianie się poza getto, czy to w celu uprawiania czarnorynkowego handlu, czy też zaopatrzenia się w produkty po niższych cenach (średnio o 50 proc.) niż w zamkniętej dzielnicy.
Wystarczyła niewielka dziura w murze, brak kilku cegieł. Czekano jeszcze na dogodną okazję, aż niemiecki patrol zniknie z pola widzenia, albo zapadnie zmrok. I przechodzono, nie bez trudu, na drugą stronę. Tam, gdzie - według ustalonego przez okupantów podziału - żyli "aryjczycy".
Przez mury, przez dziury, przez warty,
Przez druty, przez gruzy, przez płot
Zgłodniały, zuchwały, uparty
Przemykam, przebiegam jak kot.
W południe, po nocy, o świcie
W zawieję, szarugę i skwar
Po stokroć narażam swe życie
Nadstawiam dziecinny swój kark.
Fragment powstałego w getcie wiersza "Mały szmugler", autorstwa Henryki Łazowertówny, dobrze oddaje tamtą rzeczywistość. Dla wielu małoletnich bohaterów wyprawa na tzw. aryjską stronę miasta okazywała się pasmem cierpień. Niemieccy żandarmi, którzy nakryli dzieci szmuglujące żywność, stosowali kary fizyczne. Byli też sadyści strzelający do małych uciekinierów z posterunków wartowniczych. Niektórym takie "polowania" sprawiały nieskrywaną radość.
Na celowniku "Frankensteina"
Jeden z oprawców, osławiony "Frankenstein", potrafił cierpliwie czekać na swoje ofiary w swojej wartowni przy ul. Leszno.
Nie wszystkie strzały niemieckiego kata od razu zabijały. Wówczas przenoszono ranne dzieci do pobliskiego szpitala - filii szpitala Bersohnów i Baumannów, w którym przyjmowała Adina Blady-Szwajger. Jak wspominała, pewnego dnia na oddział trafił mający nie więcej niż 10 lat chłopiec z raną postrzałową wątroby. Nie było dla niego ratunku. – Jakoś tak przypadkiem stanęłam przy nim. Wtedy akurat otworzył oczy i spojrzał na mnie i wyciągnął rączkę, w której ściskał 50 groszy. Powiedział: "Daj mamie" - i umarł – relacjonowała lekarka.
Każdy grosz był w getcie na wagę złota. Dopóki były pieniądze, można było szmuglować - dla siebie lub na dalszą sprzedaż. Za murami zarówno kupowano żywność, jak i handlowano własnymi wyrobami, wyniesionymi z getta.
Często szmuglerzy brali ostatnie oszczędności na zakupy po "drugiej stronie". Nie mieli pewności, że wrócą. Za murami zostawiali schorowane rodziny, dla których każda godzina była wiecznością. Towar ukryty dzięki sprytowi i zręczności małoletnich bohaterów, a następnie umiejętnie przemycony do getta, wielokrotnie ratował życie.
Ubrane w „krynoliny”, powstałe z podartej podszewki ich paletek, i z workiem na wątłych plecach dzieci setkami zbierały się na wylotach. Czekały na moment, by niespostrzeżenie dla żandarma przeskoczyć przez wylot względnie otwór w murze, zakupić tam trochę, żywności i z woreczkiem kartofli na plecach wrócić do domu. Czasami czekały cały dzień, bo „szkop” był zły, bił niemiłosiernie i zabierał żywność. (...) Getto warszawskie często śpiewało piosenkę o małym szmuglerzu, młodocianym rycerzu, który zginął w walce z piekielną mocą faszyzmu niemieckiego.Czytaj więcej
M. Passenstein, "Szmugiel w getcie warszawskim", [w:] Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, 1958, nr 2 (26)
Rachela Auerbach, mieszkanka getta
Mur. Granica ghetta. Z okna roztacza się widok na obie strony ulicy. W murze na dole jest otwór odpływowy, przez który przejść może dziecko. W kącie przy murze stoi dwóch żołnierzy, a od strony żydowskiej matka z dzieckiem. To sześcioletnie dziecko jest żywicielem całej rodziny. Ten sześcioletni starzec, przez ścieki, przez rynsztok szmugluje do ghetta żywność dla rodziny. I teraz też, zaopatrzony w pieniądze i worek, schyla się i zaczyna pełzać przez otwór.
Jurek Erner, jeden ze szmuglerów
Głód w getcie był coraz większy, a wyjście coraz trudniejsze. Pilnowali wszystkim bram i przejść. Zrobiłem spółkę z chłopcami polskimi i razem my handlowali. To byli chłopcy z ulicy Łuckiej. Wyskakiwaliśmy przez mur koło Haberbuscha na Żelaznej. (...) Z towarem trzeba było bardzo uważać, jaka jest zmiana policji. Byli tacy, którym się płaciło; inni nie dali ani dostąpić, tylko zaraz łapali, albo bez pardonu strzelali. Często cały towar się "spalił" - dwa razy zabrali mi wszystko, a miałem wtedy drogi towar: żyto i cukier. Straciłem wtedy wszystkie pieniądze i trzeba było zaczynać od nowa.
Adina Blady-Szwajger, lekarka z getta
Był taki żandarm "Frankenstein", który się bawił strzelaniem do dzieci jak do wróbli. Bo jak te dzieci wracały z żebrów przez dziurę w murze do getta, to wsuwały się do dziury jedno za drugim. A on czekał, aż się ustawi kilkoro, 4-5 "sztuk", i wtedy strzelał i tym jednym strzałem załatwiał wszystkie.
Jurek Erner, jeden ze szmuglerów
Byli mali żydowscy chłopcy, którzy nie mieli dużo pieniędzy na handel ani wiele siły do dźwigania. Oni skakali pod drutami i po murze, jak wiewiórki. Nabrali ziemniaków albo zboża w zanadrze, za koszulę i tak przenosili. Ja potrafiłem przenieść naraz 20 kg ziemniaków albo cebuli.