Na grobie Adama Czerniakowa wyryto fragment z "Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie" Norwida - prezes warszawskiego getta, taką funkcję pełnił Czerniaków w czasie okupacji, skończył jak słynny filozof, tragicznie zażywając truciznę. Uznał, że nie ma wyboru, skoro Niemcy żądali od niego niemożliwego. A tym była zgoda na wywózki tysięcy Żydów z getta w Warszawie do Treblinki. Samobójstwo oznaczało "nie".
Otrucie się nie załatwiało żadnego problemu i w żadnym razie nie krzyżowało rąk Niemcom, domagającym się rozpoczęcia wielkiej akcji likwidacyjnej getta. Tak czy siak, transporty z Warszawy do Treblinki po 23 lipca 1942 roku - dacie samobójstwa Czerniakowa - były kontynuowane. Kilka godzin po przyjeździe do celu, "pasażerowie" już nie żyli. I tak przez dwa miesiące - do 21 września. Łącznie na śmierć posłano ok. 300 tys. Żydów.
Czerniaków o sobie: Żyd-Polak
Niemcy usiłowali dokonać tego, przynajmniej częściowo, rękami ofiar. Pomóc miał zarząd getta, czyli Żydowska Rada Starszych, zwana Judenratem. Od końca września 1939 roku na jego czele stał właśnie Czerniaków, Żyd przekonany do polskości - jak sam o sobie mówił (pisał po polsku pamiętnik z getta; w czasie okupacji w jego gabinecie wisiał portret marszałka Piłsudskiego), warszawiak z krwi i kości, człowiek o bogatym życiorysie. Świetnie znał się na literaturze, działał społecznie, pisał rozprawy naukowe. Przed wojną stał na czele stołecznej Żydowskiej Gminy Wyznaniowej.
Ale rok 1939 zmienił wszystko. Tworzone w oparciu o istniejący gminy Judenraty tylko pozornie posiadały spore uprawnienia - w rzeczywistości było to narzędzia w rękach władz okupacyjnych. – Radę należy obarczyć pełną odpowiedzialności, w całym tego słowa znaczeniu, za dokładne i terminowe wykonanie wszelkich wydanych lub wydawanych poleceń – tłumaczył prominentny nazista Reinhard Heydrich w telefonogramie z września 1939 roku.
Samobójstwo czy praca?
Na Judenratach ciążyło wiele zadań, ale nie wszystkie - co pokazał kazus Czerniakowa - miały być wykonywane ku uciesze Niemców. Niektórzy wierzyli jednak, że spełnianie niemieckich próśb, a przede wszystkim praca na rzecz okupanta, zachowa przy życiu najsilniejsze jednostki. Byli wśród m.in. przewodniczący rad żydowskich w Białymstoku (Efraim Barasz), Wilnie (Jakub Gens) czy Łodzi (osławiony Chaim Rumkowski).
Czerniakowowi taka argumentacja była obca. Rozkaz sporządzenia list deportacyjnych osób, które miały być lada chwila wywiezione z getta w Warszawie do Treblinki, przerósł możliwości prezesa. Kiedy feralnego 22 lipca w siedzibie Judenratu przy ul. Grzybowskiej zjawili się Niemcy, stanął w obliczu niemożliwego. "Goście" oznajmili o rozpoczęciu wysiedleń z zamkniętej dzielnicy. Czerniaków nie zdecydował się podpisać przedłożonego obwieszczenia imieniem i nazwiskiem; zmuszony, wpisał w odpowiednim miejscu jedynie "Rada Żydowska". Wiedział, co oznaczała ta wizyta. Właśnie wydano wyrok na tysiące jego rodaków.
"Serce mi pęka z żalu i litości"
Przez następne godziny prezes bił się z myślami, decyzja była bardzo trudna. Ale w końcu zapadła - wybrał śmierć. Zanim przegryzł ukrywaną na czarną godzinę, noszoną przy sobie, kapsułkę z cyjankiem potasu, zostawił na biurku dwie wiadomości. Jedną dla żony - Felicji, którą informował o niemieckich żądaniach.
Drugi list Czerniaków zaadresował do współpracowników z Rady Żydowskiej. Wyłania się z niego obraz człowieka targanego wewnętrznymi dylematami, bezsilnego wobec morderczych planów okupanta, załamanego. Człowieka, który był świadomy tego, że samobójstwo nie jest idealnym rozwiązaniem.
Niektórzy widzieli rozpaczliwy akt Czerniakowa jako wyraz słabości. W pewnym sensie tak było. Ale patrząc z drugiej strony - argumentowali inni - samobójstwo prezesa było wyrazem odwagi i niezgody na okrucieństwo.
Tragizm prezesa
Mieszkająca w getcie Mary Berg (Miriam Wattenberg), autorka dziennika, pisała o Czerniakowie jako wiecznie posępnym urzędniku; zresztą wcale się nie dziwiła, że uchodził za ponuraka, skoro każdego dnia uwierał się zarówno z Niemcami, jak i Żydami.
Czerniaków postąpił zgodnie ze swoim żydowskim sumieniem - sumieniem świata co prawda nie wstrząsnął, ale wątpliwe, czy na to w ogóle liczył. Być może rację mieli ci, którzy mówili, że czego by prezes nie zrobił, zrobiłby źle. Niczym bohater z greckiej tragedii.
Mojżesz Merin, szef Centralnej Rady Żydowskiej na Górnym Śląsku, VIII 1942
Wiem, że będę obwiniony o spowodowanie deportacji 25 tys. Żydów. Jestem nawet zadowolony słysząc takie oskarżenie od moich współpracowników i chcę pokazać, jak powierzchowny i głupi jest taki zarzut. Wprost przeciwnie - oświadczam, że ocaliłem 25 tys. od przesiedlenia. (...) Mam informację z wiarygodnego źródła, że zaplanowano wysiedlenie 50 tys. osób. (...) Odniosłem wielkie zwycięstwo. Jeśli straciłem tylko 25 tys., a mogłem stracić wszystkich, czy może być lepszy wynik?
Adam Czerniaków, 23 VII 1942
Żądają ode mnie bym własnymi rękami zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć.
Adam Czerniaków, 23 VII 1942
Byli u mnie Worthoff i towarzysze i zażądali przygotowania na jutro transportu dzieci. To dopełnia mój kielich goryczy, przecież nie mogę wydawać na śmierć bezbronne dzieci. Postanowiłem odejść. Nie traktujcie tego jako akt tchórzostwa względnie ucieczkę. Jestem bezsilny, serce mi pęka z żalu i litości, dłużej tego znieść nie mogę. Mój czyn wykaże wszystkim prawdę i może naprowadzi na właściwą drogę działania. Zdaję sobie sprawę, że zostawiam Wam ciężkie dziedzictwo.
Mary Berg, mieszkanka getta
Nie mógł znieść swego okropnego brzemienia. Zgodnie z wiadomościami, jakie tu do nas docierają, uczynił ten tragiczny krok, gdy Niemcy zażądali podwyższenia kontyngentu deportowanych. Nie widział innego wyjścia, jak tylko opuszczenie tego potwornego świata. Jego najbliżsi współpracownicy, którzy widzieli go na krótko przed śmiercią, mówią, że do końca wykazywał wielką odwagę i energię.