Nie sama idea walki o wolną Polskę w ramach antyniemieckiego powstania, ile okoliczności, w jakich została podjęta decyzja o zbrojnym oporze - budziła i budzi po dziś dzień dyskusję Polaków. Dzieliła naszych rządzących jeszcze zanim... powstanie wybuchło.
Powstania czas!
– W najbliższym czasie Niemcy padną, złamane uderzeniami sowieckimi i anglosaskimi. Walka z nimi jest do ostatniej chwili jest naszym obowiązkiem – depeszował komendant główny Armii Krajowej gen. Tadeusz Bór-Komorowski do Londynu 22 lipca 1944 roku. Odbiorcą był Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który wcale nie był przekonany, co do sensu wikłania się w walkę zbrojną z Niemcami. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Bo - jak podkreślał - wcale nie było jasne, jak zachowają się Sowieci.
Powstanie warszawskie miało być militarnie skierowane przeciwko Niemcom, a politycznie uderzać w Związek Sowiecki. Tylko, jak te idee dowództwa AK odnieść do rzeczywistości? Wszak liczono na pomoc zbrojną... Armii Czerwonej. Co więcej, znano przypadki z Akcji "Burza", które czerwonoarmistom chwały nie dodawały. Sowieci aresztowali przecież akowców nie raz - za to, że chcieli być gospodarzami we własnym kraju.
"Chcieliśmy być wolni"
Ale w okupowanej Warszawie wiedziano swoje. Podkreślano, że moment jest dogodny - zgodni byli wojskowi, ale i władze cywilne - z emigracyjnym prezydentem Raczkiewiczem na czele. Premier Mikołajczyk upoważnił Delegata Rządu na Kraj do "ogłoszenia powstania" w dogodnym momencie. Ten, już po rozpoczęciu walk wypowie znamienne słowa: "Chcieliśmy być wolni i wolność sobie zawdzięczać".
Pragnienie wolności wśród narodu, który przez 5 lat doświadczał niemieckiego bata, było rzeczywiście wielkie. Ale byli i tacy, którzy powstania nie chcieli. Zasłużeni dla Polski generałowie: Sosnkowski i Anders.
Naczelny Wódz mówi "nie"
Pierwszy - Naczelny Wódz - przebywał w czasie, gdy ważyła się decyzja o powstaniu, we Włoszech. 28 lipca pisał do Raczkiewicza, że wobec wypadków w okupowanym kraju "wszelka myśl o powstaniu zbrojnym jest nieuzasadnionym odruchem - pozbawionym sensu politycznego, mogącym spowodować tragiczne, niepotrzebne ofiary". Niemal to samo Sosnkowski napisał w depeszy do Bora-Komorowskiego.
– Walka z Niemcami musi być kontynuowana w formie "Burzy". Natomiast w obecnych warunkach jestem bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu, którego sens historyczny musiałby z konieczności wyrazić się w zmianie jednej okupacji na drugą - pisał Naczelny Wódz z frontu włoskiego 29 lipca.
"Ciężka zbrodnia"
Co na to gen. Anders, słynny dowódca 2 Korpusu Polskiego spod Monte Cassino? Jeszcze kategoryczniej podkreślał, że powstanie nie ma sensu - na pewno nie w okolicznościach, w jakich Warszawa znalazła się na przełomie lipca i sierpnia. – Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność – pisał Anders w liście do gen. Kukiela, cenionego znawcy wojskowości, także przeciwnego powstaniu.
Tego samego, który podkreślał, że wszystko zależało od Sosnkowskiego. Ten jednak pozostał bierny, choć mógł - jako Naczelny Wódz - naprawdę wiele. – Trzeba było powiedzieć: "Zabraniam. Nie wolno robić powstania czy w Warszawie". Mikołajczyk by się na to zżymał i dąsał, ale wreszcie by przystał – pisał Kukiel.
– Byłem całkowicie zaskoczony wybuchem powstania w Warszawie. Uważam to za największe nieszczęście w naszej obecnej sytuacji. Nie miało ono najmniejszych szans powodzenia, a naraziło nie tylko naszą stolicę, ale i tę część Kraju, będącą pod okupacją niemiecką, na nowe straszliwe represje. (…) Chyba nikt uczciwy i nieślepy nie miał jednak złudzeń, że stanie się to, co się stało, to jest, że Sowiety nie tylko nie pomogą naszej ukochanej, bohaterskiej Warszawie, ale z największym zadowoleniem i radością będą czekać, aż się wyleje do dna najlepsza krew Narodu Polskiego - podsumował 31 lipca Anders. Gdyby mógł, postawiłby decydentów przed sądem...
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!