Dwie największe partie przygotowują listy wyborcze, ale głośno jest głównie o tarciach w PO. – Politycy chcą wpłynąć przeciekami do mediów na ostateczne wyniki układania list. W PiS jest spokój, bo wszyscy wiedzą, że wszystko zależy od jednego człowieka i nie można sobie pomóc żadnymi przeciekami, a jedynie zaszkodzić – mówi w "Bez autoryzacji" dr Marek Migalski, politolog, były poseł do Parlamentu Europejskiego wybrany z list PiS.
Co jest bardziej niebezpieczne: wpadki Ewy Kopacz, takie jak protest we Wrocławiu, wożenie krzeseł, czy mała aktywność Beaty Szydło?
Obie panie mają problem. Pani Kopacz z tym, że wielokrotnie doprowadzała dużą część publiczności do zażenowania swoimi podróżami, zaglądaniem do kotleta, kierowaniem ruchem z policjantami... Przez wielu wyborców to jest traktowane jako coś wstydliwego. Ale jednocześnie to jest postrzegane jako "gryzienie trawy", wyborcy zauważają, że premier Kopacz jest, walczy, jej się chce. To może budzić sympatię, zaufanie.
Na antypodach tego zachowania jest Beata Szydło. Ona nie zalicza wpadek, nie zawstydza nas, nie doprowadza do tego, że czujemy się zażenowani, bo jej po prostu nie ma. W artykule dla "Rzeczpospolitej" napisałem, że początek kampanii parlamentarnej przypomina początek kampanii prezydenckiej, tylko z odwróconymi rolami.
Beata Szydło jest trochę jak Bronisław Komorowski: trochę nieobecna, pewna wygranej, lekceważąca przeciwnika. Ewa Kopacz przypomina Andrzeja Dudę, który był aktywny, czasami nawet nadaktywny, czasami nas żenował, jak kiedy zrobił selfie 10 kwietnia. Ale był, wzbudzał emocje, był obecny w debacie publicznej. Nastąpiła paradoksalna zamiana ról: to nie Beata Szydło naśladuje Andrzeja Dudę, a Ewa Kopacz Bronisława Komorowskiego, tylko jest zupełnie odwrotnie.
Z czego wynika ta zadyszka PiS? Są zmęczeni po kampanii Dudy czy zbyt pewni zwycięstwa?
Jest kilka wytłumaczeń, dwa z nich pan wymienił. Rzeczywiście Beata Szydło była bardziej aktywna w kampanii Andrzeja Dudy niż w swojej. Ewa Kopacz nie brała aktywnego udziału w kampanii Bronisława Komorowskiego, a Beata Szydło była lokomotywą kampanii prezydenckiej. Ma prawo być zmęczona i widać, że próbuje złapać każdą chwilę na odpoczynek.
Tylko, że tutaj już nie ma na co czekać, to ostatnie 100 metrów. Jak ktoś źle wyjdzie z bloków, zmarnuje pierwsze 10-20 m, to już tego nie nadgoni. Do wyborów zostało ponad 90 dni, każdy dzień jest ważny. Druga kwestia to uśpienie sondażami. "Skoro jest tak dobrze, to nie ruszajmy tego, samo się dowiezie". Dokładnie ta filozofia zgubiła Bronisława Komorowskiego.
Trzecia rzecz to zajęcie partii układaniem list, nikt nie ma głowy do prowadzenia kampanii, wszyscy są zajęci walką o miejsca. Ich w ogóle nie interesuje to, czy partia dostanie 30 czy 40 proc., ale jakie oni dostaną miejsce. Panuje inercja decyzyjna, także na poziomie prezesa, bo on teraz 90 proc. czasu poświęca na przyjmowanie pielgrzymek z regionów i wysłuchiwanie żalów, pretensji i próśb. To się skończy po 15 września, kiedy listy muszą być zarejestrowane, ale na razie PiS, tak jak i PO, jest w pewnym zawieszeniu.
Czwarta sprawa, choć to bardziej myślenie psychologiczne, niż polityczne, to brak przygotowania pana Karczewskiego [Stanisława, szefa sztabu PiS - przyp. naTemat]. On wygląda na sympatycznego człowieka, uczciwego polityka, ale nie ma w sobie dynamitu, który powinien mieć szef kampanii. Prawdopodobnie jego pozycja jest na tyle słaba, że on nie jest w stanie tej machiny wyborczej ruszyć.
PiS zgrabniej radzi sobie z układaniem list...
Dyskretniej.
Cały czas słyszymy o tarciach w PO, a PiS układa je w zaciszu gabinetów. Przez to PO wygląda na partię skupioną na walce o stołki.
To prawda, ludzie widzą kłócących się platformersów i spokojnych i zrównoważonych PiS-owców. Ale w kontekście struktury partii to lepiej świadczy o PO, bo wygląda na to, że PO jest partią bardziej demokratyczną, gdzie można walczyć o wpływy. Widać, że to wszystko jest w grze. To pokazuje charakter obu partii.
Dlatego są przecieki: politycy chcą wpłynąć nimi na ostateczne wyniki układania list. W PiS jest spokój, bo wszyscy wiedzą, że wszystko zależy od jednego człowieka i nie można sobie pomóc żadnymi przeciekami, a jedynie zaszkodzić. Poza tym PO jest trochę bardziej spanikowana, bo miejsc będzie pewnie mniej, a w PiS więcej niż cztery lata temu.
Przez dekadę polska polityka rozgrywała się w duecie PiS-PO, w wyborach prezydenckich było trio PiS-PO-Kukiz. Czy te wybory znowu rozegrają się w duopolu PO-PiS?
Ostatnie wybory nauczyły nas ostrożności w prognozowaniu, ale widać, że najistotniejsza będzie rywalizacja PO-PiS. Nie ma żadnego trzeciego gracza, który mógłby z nimi powalczyć o zwycięstwo. Kukiz wyraźne słabnie i otwarte jest pytanie na jakim poziomie to się zatrzyma. Ci, którzy myśleli, że Kukiz pogodzi PO i PiS przejmując ich elektoraty i wygrywając widzą, że tak nie będzie. Kukiz będzie raczej walczył o trzecie miejsce ze Zjednoczoną Lewicą.
Będziemy mieli duopol PO i PiS, ale sytuacja jest o tyle inna, że mamy też Kukiza, właśnie pojawia się Zjednoczona Lewica, są znaki zapytania przy Korwinie i przy Petru. Nadal mamy przewagę PO i PiS, ale na drugim planie dokonują się duże roszady.