
– Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba – pisała przed śmiercią, już z więziennej celi, 17-letnia sanitariuszka 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej Danuta Siedzikówna. Schwytana i "osądzona" przez komunistów, oczekiwała na jedno. 3 sierpnia 1946 roku usłyszała: "śmierć po dwakroć".
Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i (...) padła komenda „po zdrajcach narodu polskiego ognia". W tym momencie oni ("Inka" i ppor. Feliks Selmanowicz "Zagończyk" - red) krzyknęli „Niech żyje Polska", tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów. Nie mogłem na to patrzeć, ale pamiętam, że oni jeszcze żyli. Podszedł oficer i dobijał strzałami w głowę. Potem podpisywałem protokół z egzekucji i odwieziono mnie na plebanię. Ci sami żołnierze znowu nic nie mówili. Czytaj więcej
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!
