
Jestem typowym “słoikiem”, przyjechałam do stolicy – jak wielu - na studia. I podobnie, szukałam dla siebie miejsca za pośrednictwem popularnych portali. Zamieszkałam w centrum, przez rok użerając się z właścicielem i zapachem jedzenia dobiegającym z pobliskiego “chińczyka”. Potem znalazłam bursę.
Zakonne bursy to żadna nowość, ale nie radzą sobie najlepiej PR-owo, na próżno szukać ogłoszeń w internecie. Ja dowiedziałam się o nich zupełnym przypadkiem. Mama miała znajomą zakonnicę, które opowiadała o zaletach życia w takim miejscu. Najbardziej przekonująca z nich to cena. W pierwszej bursie, do której się wprowadziłam, miesięczny koszt utrzymania wyniósł 400 złotych. A jej budynek mieścił się w … Śródmieściu. Tamta okolica nie zaoferuje lokum za mniej niż 900.
Dla studenta, który jeszcze nie zna miasta, to dobre warunki.
Szybko zrozumiałam, że życie w bursie, jak wszędzie, ma swoje złe strony. Towarzystwo zupełnie obcych osób, z którymi dzieliłam pokoje, nie było najgorsze, jeśli potrafiłyśmy się dogadać. Ja zmieniałam współlokatorki trzy razy. Kłótnie o sprzątanie – miałyśmy wydzielone dyżury – były na porządku dziennym, do takich zaliczałam też te na tle światopoglądowym. Niektóre dziewczyny po prostu nie akceptowały innego spojrzenia na świat, a było ono zwykle ultra konserwatywne.
Od kilku miesięcy mieszkam w bursie, tym razem w innej części Warszawy. Nie ma zamykania furtky o 22, mogę wracać, kiedy chcę. Skoro żyję w “zakonie”, to do moich obowiązków należy jednak branie udziału w mszach i różańcu. Modlimy się za pokój w Polsce i na świecie. Trwa to zwykle godzinę, a czasami nawet dwie. Religijne pogadanki również się zdarzają, najczęściej przy regulowaniu opłat – płacę 200 złotych. W cenę jednak jest wliczone m.in....
Po powrocie ze szkoły zawsze czeka na mnie gorący obiad, mam bardzo dobre warunki do nauki. Nawiązałam w bursie nowe kontakty z dziewczynami podobnymi do mnie. Zawsze jest ktoś kto wysłucha, doradzi, pomoże, rozweseli. Niewątpliwie jest to duży plus mieszkania z siostrami pod jednym dachem.
Mówiłam "Do widzenia", ale lepiej brzmiało "Szczęść Boże". To mnie irytowało, ale miałam wyluzowaną współlokatorkę, też była przelotem. Bursy nie cieszą się raczej oblężeniem, ale mieszkałam tam 10 lat temu. Coś mogło się zmienić.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
