Życie w Warszawie może być bardzo drogie.
Życie w Warszawie może być bardzo drogie. Fot. Shutterstock

Jestem typowym “słoikiem”, przyjechałam do stolicy – jak wielu - na studia. I podobnie, szukałam dla siebie miejsca za pośrednictwem popularnych portali. Zamieszkałam w centrum, przez rok użerając się z właścicielem i zapachem jedzenia dobiegającym z pobliskiego “chińczyka”. Potem znalazłam bursę.

REKLAMA
Po pomoc do Boga
Zakonne bursy to żadna nowość, ale nie radzą sobie najlepiej PR-owo, na próżno szukać ogłoszeń w internecie. Ja dowiedziałam się o nich zupełnym przypadkiem. Mama miała znajomą zakonnicę, które opowiadała o zaletach życia w takim miejscu. Najbardziej przekonująca z nich to cena. W pierwszej bursie, do której się wprowadziłam, miesięczny koszt utrzymania wyniósł 400 złotych. A jej budynek mieścił się w … Śródmieściu. Tamta okolica nie zaoferuje lokum za mniej niż 900.
– Jeśli chcesz u nas zamieszkać, potrzebne będzie zaświadczenie, że studiujesz – to usłyszałam od siostry przełożonej podczas rozmowy “rekrutacyjnej”. – Miło by było, gdybyś przyniosła jeszcze pisemną opinię księdza ze swojej parafii. Standardowo zakonnice oczekiwały jeszcze kserokopii dowodu osobistego i legitymacji. Dowiedziałam się też wtedy, że mam szczęście, bo zwykle latem jest komplet “bursantek”, ale to nie norma. W kolejnej bursie znalazłam miejsce pod koniec września.
Zamieszkałam tam na początku sierpnia. Dostałam regulamin do przeczytania i podpisu. Ten zakładał m.in., że bursa zamykana jest o 22, a w weekendy godzinę później, poza tym standardowo – nie wolno spożywać alkoholu i palić papierosów.
Gosia, była mieszkanka bursy

Dla studenta, który jeszcze nie zna miasta, to dobre warunki.

Coś za coś
Szybko zrozumiałam, że życie w bursie, jak wszędzie, ma swoje złe strony. Towarzystwo zupełnie obcych osób, z którymi dzieliłam pokoje, nie było najgorsze, jeśli potrafiłyśmy się dogadać. Ja zmieniałam współlokatorki trzy razy. Kłótnie o sprzątanie – miałyśmy wydzielone dyżury – były na porządku dziennym, do takich zaliczałam też te na tle światopoglądowym. Niektóre dziewczyny po prostu nie akceptowały innego spojrzenia na świat, a było ono zwykle ultra konserwatywne.
– Nie jestem feministką – raz usłyszałam. – Uważam, że mężczyzna i kobieta nigdy nie będą w żaden sposób równi. Mamy po prostu inne role w społeczeństwie, inne mózgi. Kiedy zaczynałam temat związków partnerskich, dowiadywałam się, że to “dzieło szatana”, a osoby transseksualne, poddające się operacjom po prostu się nudzą.
Zrób sobie raj
Od kilku miesięcy mieszkam w bursie, tym razem w innej części Warszawy. Nie ma zamykania furtky o 22, mogę wracać, kiedy chcę. Skoro żyję w “zakonie”, to do moich obowiązków należy jednak branie udziału w mszach i różańcu. Modlimy się za pokój w Polsce i na świecie. Trwa to zwykle godzinę, a czasami nawet dwie. Religijne pogadanki również się zdarzają, najczęściej przy regulowaniu opłat – płacę 200 złotych. W cenę jednak jest wliczone m.in....
Karolina, mieszkanka bursy sióstr Felicjanek

Po powrocie ze szkoły zawsze czeka na mnie gorący obiad, mam bardzo dobre warunki do nauki. Nawiązałam w bursie nowe kontakty z dziewczynami podobnymi do mnie. Zawsze jest ktoś kto wysłucha, doradzi, pomoże, rozweseli. Niewątpliwie jest to duży plus mieszkania z siostrami pod jednym dachem.

Bursa na pewno nie jest jednak dla każdego.
Gosia

Mówiłam "Do widzenia", ale lepiej brzmiało "Szczęść Boże". To mnie irytowało, ale miałam wyluzowaną współlokatorkę, też była przelotem. Bursy nie cieszą się raczej oblężeniem, ale mieszkałam tam 10 lat temu. Coś mogło się zmienić.

Myślę o przeprowadzce, ale kiedy widzę ceny mieszkań, postanawiam jeszcze moment zostać. Bursa może być nowym, nawet chwilowym domem, jeśli budżet się nie dopina ... i ciekawym doświadczeniem.

Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl