
W ostatnich upalnych dniach dodatkowo emocje rozgrzewa jak zwykle debata publiczna. Wyjątkowo nie jednak o polityce... Największe emocje wzbudza dziś wcale nie zmiana warty w Pałacu Prezydenckim, a spory o plażowanie. A raczej walka o plażowanie, którą w tym tygodniu co chwila opisują media donoszące o konieczności zrywania się nad ranem, by parawanami wytyczyć sobie skrawek plaży na resztę dnia. Atmosfera wokół tłoku na polskich plażach zrobiła się już taka, że dzielący się zdjęciami z live streamingu z Łeby internauci przekonywali się wzajemnie, że odechciewa się wyjazdu nad tak zatłoczone morze.
Tyle w Gdyni, z której postanowiłem udać się wprost do "letniej stolicy Polski", "nadbałtyckiej Barcelony", czyli Sopotu. Potwierdzenia tutaj tezy, że na polskich plażach nie ma gdzie igły wcisnąć doszukiwałem się już po długich poszukiwaniach miejsca parkingowego w relatywnej bliskości centrum miasta. Udało się po godzinie. Zajęte sopockie parkingi miejskie, zajęte wszystkie najbliższe plaży parkingi prywatne. Nawet znane tylko mieszkańcom Trójmiasta miejsca, w których zwykle można wcisnąć auto i to za darmo wykorzystane do granic.
Nawet na jednym z dwóch najpopularniejszych, strzeżonych przez WOPR wejść miejsca pod dostatkiem. Nie ma potrzeby walczenia o skrawek złudnej plażowej intymności parawanami. Kto chce opalać się praktycznie w samotności może przespacerować się kilkaset metrów dalej i już najbliższego sąsiada może zgubić z zasięgu wzroku.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl