Przypieczętowanie powstania koalicji Zjednoczona Lewica jest z pewnością sporym przełomem na polskiej scenie politycznej. Po latach rozmieniania na drobne sporego potencjału tkwiącego w lewicowym elektoracie wreszcie najważniejsi polscy socjaldemokraci znaleźli wspólny język i zamarzyli, by powtórzyć sukces, który od dawna daje zjednoczenie prawicy. Niestety już pojawia się kilka faktów, które wskazują na to, że Zjednoczona Lewica raczej nie przekona potencjalnych wyborców, by ruszyli się 25 października z domu...
Do wyborów staje się po to, by wygrać. Takie podejście było jedynym z kluczy do wygranej zarówno dla Donalda Tuska, jak braci Kaczyńskich. Nim PO sięgnęło 2007 roku po władzę, musiało uznać wyższość innych ugrupowań wielokrotnie. Podobnie było z Prawem i Sprawiedliwością przed jego wielkim sukcesem z 2005 roku i jest od 10 lat, w których partia ta przegrywała wszystkie wybory aż do tych, w których zwyciężył Andrzej Duda. Tak Tusk, jak i Kaczyński nigdy nie mówili jednak w kampanii, że interesuje ich coś innego niż zwycięstwo i nic dziwnego, że powoli zyskiwali coraz więcej tych, którzy również w nie wierzyli.
Jak tymczasem startuje Zjednoczona Lewica? Gdy wyborcy lewicy z nadzieją dzielili się w sobotę wiadomością, że SLD, Twój Ruch, Unia Pracy i Zieloni wreszcie się porozumieli, Janusz Palikot na antenie TVN24 stwierdził, że marzy mu się "dwucyfrowy wynik ze strony Zjednoczonej Lewicy, 10-12 proc.". A po kilku sekundach jeszcze obniżył sobie poprzeczkę. – Sondaże podają mniej więcej 7 proc., ale to już i tak nieźle – stwierdził.
2. Zderzenie ego
Posłużmy się jeszcze jednym cytatem z Janusza Palikota... – Robię, co mogę, aby to moje ego nie przeszkadzało tej koalicji i cieszę się, że Leszek Miller postąpił tak samo – mówił jeden z liderów Zjednoczonej Lewicy w minioną sobotę. Jeden z całej gromady liderów. Bo oprócz Leszka Millera i Janusza Palikota jest przecież jeszcze druga szefowa TR Barbara Nowacka, a także liderzy UP i Zielonych. A także co najmniej cały drugi szereg SLD, w którym są takie osobowości, jak Włodzimierz Czarzasty i Joanna Senyszyn.
Kwestią czasu wydaje się więc, kiedy wybuchnie pierwsza wojna między ścisłym szefostwem Zjednoczonej Lewicy. Żadna z najważniejszych postaci w nowej koalicji nie jest bowiem w swoim środowisku tak potężna, jak Jarosław Kaczyński. A na jego widzimisię opiera się przecież cała Zjednoczona Prawica i z tego autorytaryzmu wynikają jej obecne sukcesy.
3. Nazwa, która zabija
W polityce największym zagrożeniem jest śmiech. Boleśnie przekonał się o tym były prezydent Bronisław Komorowski, którego dramatycznie zła kampania wyborcza sprawiła, że z człowieka wywołującego u większości Polaków uśmiech sympatii, stał się politykiem po prostu śmiesznym. Kolejnej kadencji nie pozbawiła go przecież tyle znakomita forma kampanijna Andrzeja Dudy, co fakt, iż stał się bohaterem niezliczonej ilości kąśliwych memów. Do produkcji których sam były prezydent i jego sztabowcy tylko zachęcali.
Podobnie jest ze Zjednoczoną Lewicą. O ile politykom tej koalicji uda się szybko i skutecznie wypromować jedynie główny człon nowej nazwy, to problemu być nie powinno. Jednak duma i wysokie mniemanie o sobie poszczególnych członków nowej inicjatywy już dają o sobie donośnie znać i Zjednoczona Lewica podkreśla, że pełna nazwa to właściwie Zjednoczona Lewica SLD-TR-UP-Zieloni. Serio? "SLD-TRUP..."?! Hejterzy nie mogli marzyć o lepszym prezencie.
4. Za późno
OK, kampania dopiero oficjalnie wystartuje. Żeby jednak na poważnie konkurować z największymi graczami na scenie politycznej, Zjednoczona Lewica powinna była zacząć walkę wtedy, gdy PO i PiS. Czyli już na początku kampanii prezydenckiej. Tymczasem w maju lewicowe partie postanowiły iść osobno, a SLD dodatkowo skompromitowało się wystawiając do walki o prezydenturę Magdalenę Ogórek.
Ten błąd można było jeszcze spróbować naprawić tuż po wyborach. Najlepiej już po ich pierwszej turze, gdy lewicowe ugrupowania miały już wolne. Zjednoczenie na lewicy powinno było nastąpić w chwili, gdy prawica oblewała zwycięstwo Andrzeja Dudy. I dziś Barbara Nowacka, Leszek Miller, Janusz Palikot i inni powinni mieć zjechane tyle samo Polski, co premier Ewa Kopacz, Beata Szydło, czy Ryszard Petru. W wyborczą podróż udało się jednak tylko SLD i jak dotąd najgłośniej było o niej tylko ze względu na to, iż ta lewicowa partia swój objazd rozpoczęła od... pobłogosławienia partyjnych wozów.
5. Kogo nie ma w sieci, ten nie istnieje
Kolejny wielki problem Zjednoczonej Lewicy to słabe zainteresowanie nią w sieci. O tym, że poparcie internautów nie wystarczy, by odgrywać poważną rolę w polskiej polityce dobitnie przekonał się już Janusz Korwin-Mikke, a wszystko wskazuje na to, że nauczka ta czeka również Pawła Kukiza i Zbigniewa Stonogę.
Bez wsparcia sieci jest jednak w polityce coraz trudniej. To ono wydatnie pomogło wygrać prezydentowi Andrzejowi Dudzie, który internautom odwdzięczyć postanowił się wkrótce po zaprzysiężeniu, gdy jako głowa państwa spotkał się ze społecznością sieciową na czacie. O politycznej sile internetu przypomniała sobie też Platforma Obywatelska, której sympatycy po przegranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach przebudzili się i zaktywizowali.
Gdzie w tej wirtualnej walce o rząd dusz lewica, a tym bardziej ta zjednoczona? Potencjał wyborczy czeka na nich spory, co było widać na tablicach i timelinach w weekend po potwierdzeniu powstania koalicji. Szybko lewicowy zamęt wrócił jednak do normy, którą stanowią jedynie konta na portalach społecznościowych Nowackiej, Millera i Palikota. No i oczywiście ich chyba najpoważniejszej konkurencji z Razem...