Anna Grodzka wcale nie próbuje załapać się na posadę w kancelarii Andrzeja Dudy, jak można wywnioskować z tekstu w "Super Expressie". – Pytali mnie, czy gdyby padła taka propozycja, odpowiedziałabym "tak" czy "nie"? No więc mówiłam, że dla sprawy, dla Polski, nie widzę problemu w tym, żeby współpracować z prezydentem Dudą – mówi w "Bez autoryzacji" posłanka.
Podobno chce pani zostać pełnomocnikiem w kancelarii Andrzeja Dudy?
Anna Grodzka:"Super Express" nie był do końca rzetelny, bo to nie moje cytaty. Dziennikarz pytał mnie, czy gdybym usłyszała propozycję zostania pełnomocnikiem prezydenta ds. równouprawnienia albo ds. mniejszości seksualnych, to bym się zgodziła. Odpowiadałam, że tak. W formie, w jakiej to przedstawiono to brzmi tak, jakbym się starała o tę posadę czy ubiegała się o nią.
Z tekstu wynika raczej, że to pani się stara o tę funkcję.
No właśnie, to absolutnie nie tak. Pytali mnie, czy gdyby padła taka propozycja, odpowiedziałabym "tak" czy "nie"? No więc mówiłam, że dla sprawy, dla Polski, nie widzę problemu w tym, żeby współpracować z prezydentem Dudą.
Czy prezydent Andrzej Duda powinien powołać pełnomocnika ds. równouprawnienia, czy ten działający przy rządzie wystarczy?
Nie zaszkodziłoby, gdyby prezydent Duda zdecydował się na taki ruch. To byłby krok w kierunku tych środowisk.
Prezydent Duda jest na to gotowy? Na razie pokazuje się raczej w kościelnej scenografii.
Byłabym zaskoczona, gdyby takie propozycje padły. Moim zdaniem nic takiego się nie wydarzy, choć na razie dla mnie prezydent Duda jest zagadką. Nie jestem pewna, jaki model prezydentury przyjmie. Nie jestem wrogo nastawiona, czekam, co się wydarzy, niczego nie wykluczam.
Podejrzewam, że pani może odpowiadać socjalna część programu prezydenta. Co pani sądzi o pomyśle wypłacania 500 zł na dziecko?
Akurat ten pomysł jest zły z powodu konkretów, bo nie wiadomo, czy każde dziecko miałoby dostać 500 zł czy tylko część. Lepszym rozwiązaniem byłoby wspieranie dzieci z rodzin, które sobie trudniej radzą.
Nie jest pani zadowolona z kształtu Zjednoczonej Lewicy. To się rozbiło o personalia czy o niemożliwość ustalenia programu?
Na początku chodziło o różnice programowe, bo jednak jest różnica między programem Zjednoczonej Lewicy a programem Partii Razem. Jak rozumiem, Partia Razem uznała, że te rozbieżności są tak duże, że nie przystąpiła do tego projektu. Ale w ostatecznym efekcie, wśród tych partii, które się porozumiały, nawet nie tyle poszło o stanowiska, ale o to, że zostało zawarte porozumienie SLD-Twój Ruch, a nie wszystkich partii lewicy.
Mieliśmy na wezwanie OPZZ tworzyć wspólny lewicowy front. Ale przyzna pan, że z tego nowego, lewicowego frontu niewiele zostało. Nic nie zostało. Nawet reprezentacja tych dwóch pozostałych największych partii, czyli Zielonych i Unii Pracy, jest mała.
Zieloni nie wydają się być jakoś szczególnie pokrzywdzeni, nie dają sygnałów, że są spychani na margines.
Niezależnie od tego co twierdzą, jak do tego podchodzą, to niestety zostały potraktowane bardzo marginalnie.
Czyli Zieloni zrobili błąd, że nie nie zdecydowali się na samodzielny start?
Nie, nie zrobili błędów. Problem polega na tym, że nie powstała zjednoczona lewica, czyli taka, że mielibyśmy co najwyżej dwa ugrupowania lewicowe w tych wyborach. Tymczasem będziemy mieli trzy albo cztery komitety i to jest klęska tych negocjacji.