Masa Polaków mieszkających na Wyspach zamiast leczyć się u tamtejszych lekarzy i w tamtejszych szpitalach, woli wracać do ojczyzny. Nic dziwnego, skoro brytyjskie placówki mają u Polaków reputację "umieralni", a o fachowcach z Anglii mówi się, że potrafią sknocić najprostszy zabieg. Przy służbie zdrowia na Wyspach ta nasza, polska wypada jak wzór dostatku i profesjonalizmu.
Powrót po zdrowie
"Nie wiem, co się dzieje teraz w Polsce, ale w UK niemal trzykrotnie zostałam uśmiercona. Miało to związek z przedawkowaniem i nieznajomością działania leków. Teraz sama stawiam sobie 'google diagnozy'" – pisze na jednym z polonijnych portali Ewa, Polka mieszkająca w mieście Bath na zachodzie od Londynu.
Podobne doświadczenia ma wielu polskich, i nie tylko, emigrantów. Dlatego też ci, którzy posiadają Europejskie Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego wydane na Wyspach, wyjeżdżają do ojczystego kraju, by tam poddać się leczeniu. Płaci za nie National Health Service, czyli po prostu brytyjskie państwo. Dzięki luce w prawie, która na to pozwala, coraz więcej osób wraca do ojczyzny tylko po to, by uniknąć zderzenie z brytyjskim systemem.
Zjawisko stało się tak powszechne, że ostatnio zainteresował się nim rząd Davida Camerona. Tabloid "Daily Mail" napisał, że władze chcą uszczelnić system, bo uważają, że imigranci, w tym Polacy, nadużywają swoich uprawnień. "U siebie" leczą się (na koszt brytyjskiego podatnika) nawet ci, którzy nie zapłacili w Wielkiej Brytanii ani pensa podatku.
Trauma i paracetamol
Można się oburzać, że w wielu przypadkach to czyste cwaniactwo, ale prawda jest taka, że Polacy są gotowi zrobić wiele, by nie musieć oddawać się w ręce brytyjskich lekarzy. Tak silny jest strach przed tamtejszymi standardami w służbie zdrowia. Syf, kiła i mogiła – to najlepsze podsumowanie wątpliwej renomy, jaką u polskich emigrantów cieszy się brytyjskie lecznictwo.
Czego dotyczą zastrzeżenia? Po pierwsze, wspomnianego problemu nieznajomości działania leków i dość prymitywnego podejścia lekarzy do tego tematu. Opowiada 39-letni Marek, w Londynie od ośmiu lat: – Moim pierwszym doświadczeniem była wizyta u lekarza przy ciężkiej grypie. To nie jest tak, jak w Polsce, gdzie lekarz szczegółowo bada pacjenta, kieruje na dodatkowe badania i przepisuje antybiotyki. Lekarz powiedział po prostu: "weź paracetamol". I odesłał mnie do domu. Ciężko to odchorowałem.
Tak to właśnie wygląda na Wyspach. Specjaliści w przychodniach nie polecają nawet syropu na kaszel. Wszystko leczą paracetamolem, który postrzegany jest jako lek na wszystko. Czasem takie podejście kończy się tragicznie. Głośna była kilka miesięcy temu historia pacjentki, która zmarła na raka, a opiekujący się nią lekarz 50 razy przepisywał paracetamol.
"Mojemu 4-letniemu siostrzeńcowi na zmianę przepisywano środki przeciwbólowe i antybiotyki. Ponieważ 'zdrowo wyglądał', nikt nie zdecydował się, by zrobić chłopcy morfologię. Dzisiaj jest leczony w Bydgoszczy, bo zdiagnozowano u niego białaczkę" – napisała w liście do redakcji portalu polishexpress.co.uk jedna z czytelniczek.
– Polacy mają tutaj jeszcze inny problem. Często spotykam się z opinią, że brytyjscy lekarze stawiając diagnozę opierają się na informacjach z internetu. Na ich podstawie rozpoznają chorobę. Nie wiem, na ile to prawda, ale tak myślą tutaj rodacy – dodaje Marek z Londynu.
Do szpitala jak na ścięcie
Poza gabinetem lekarskim nie jest lepiej. Oczywiście znajdą się tacy (i jest ich pewnie całkiem sporo), którym leczenie po brytyjsku nie dostarczyło problemów. Jednak narzekanie dominuje w relacjach, a równie często co przychodni lekarskich dotyczy szpitali.
"Jeśli ktoś trafił na inteligentów z NHS, to wie, że tu w szpitalach to się umiera, a nie leczy chociażby takie choroby jak wyrostek robaczkowy" – brzmi jedna z popularnych opinii pod tekstem na polonijnym portalu.
Polacy oceniają, że opieka specjalistyczna stoi na Wyspach na bardzo niskim poziomie. Reumatolodzy, neurolodzy, chirurdzy, onkolodzy – lista jest długa.
– pisze na forum emigracyjnym Tomasz.
Liczne są też przypadki różnego rodzaju powikłań, a nawet historii z tragicznym finałem po wizytach w brytyjskich placówkach. Zresztą, to temat również zauważany przez brytyjskie władze. W maju tego roku minister zdrowia ujawnił, że miesięcznie tysiąc osób umiera z powodu niewłaściwej opieki medycznej. Zapowiedział reformy, które mają to zmienić.
Polacy nie chcą jednak czekać. Jeśli mogą, kupują bilety na samolot i wybierają się na leczenie do Polski. Nie ma znaczenia, że opinia o brytyjskiej służbie zdrowia jest przerysowana. – W Wielkiej Brytanii można trafić na dobrych lekarzy i dobre placówki. Jak w każdym kraju, jest kompetentny i niekompetentny personel. Co z tego, skoro generalizacja robi swoje. Paracetamol, błędne diagnozy, zaniedbania w szpitalach... Mam wrażenie, że polski emigrant zawsze będzie przed tym uciekał do ojczyzny – podsumowuje Marek.
Nawet Brytyjczycy wolą leczyć się w Polsce i Czechach. Mamy dużo bardziej rozwinięte te dziedziny niż oni. Stąd wiele przypadków opisywanych w brytyjskich mediach o ucieczkach pacjentów z brytyjskich szpitali i rozsyłaniu za nimi listów gończych.