Nie zawsze starcza nam odwagi, by poprosić dopiero co poznaną osobę o numer telefonu. A szkoda.
Nie zawsze starcza nam odwagi, by poprosić dopiero co poznaną osobę o numer telefonu. A szkoda. Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Gazeta

Niby tacy nowocześni, a jednak nadal staroświecko nieśmiali. Nauczeni głośno krzyczeć w sieci, w tzw. realu boimy się odezwać. Nie tylko w sprawach politycznych. Chodzi tu przede wszystkim o sprawy osobiste.

REKLAMA
Zwykle tego nie robię, dziś jednak wyjątkowo po wyjściu z metra wzięłam od kolportera jedną z bezpłatnych miejskich gazet. Do poczytania w trakcie dłuższej niż zwykle (wakacyjne objazdy, znacie to?) drogi do pracy. Nic nowego, nic ciekawego. Znudzonym wzrokiem obiegam rubrykę „podaj dalej” na ostatniej stronie spodziewając się, że natknę się jedynie na ogłoszenia o pracy czy wynajmie mieszkań. Nic bardziej mylnego. W rzeczonej rubryce znajduję bowiem... anonse towarzyskie. Są tacy, którzy zapraszają na kawę.
„Może na kawę?”

Pani rozdająca Metro w Katowicach na rynku. Widzę Cię codziennie, kiedy idę do pracy, bardzo mi się podobasz. Może kawa? Blondyn z plecakiem.

Są i tacy, co próbują znaleźć przypadkowo poznane wcześniej panie.
„Odezwij się”

Śliczna brunetko w fioletowej sukience z białym wzorkami, która 8.08 2015 jechałaś razem z koleżanką na pokaz sztucznych ogni na Wałach Chrobrego w Szczecinie. Wsiadłyście do autobusu linii A na przystanku Jasna Osiedle ok. godziny 21.45. Twoja koleżanka usiadła obok mnie, a Ty stałaś obok. Zamieniliśmy kilka słów, ale ubolewam nad tym, że nie poprosiłem Cię o jakiś kontakt. Jeśli to czytasz, to bardzo proszę Cię o kontakt, nawet jeśli nie byłabyś zainteresowana.

To dopiero początek...
Anonse zamieszczają nie tylko panowie i nie tylko w prasie. W sieci wprost roi się od rozmaitych for, na których poszukiwania prowadzą i mężczyźni i kobiety. Na Facebooku założono wprost nieprzebraną liczbę profili pod jednym hasłem „Spotted”. Ma je chyba już każde miasto.
logo
Fot. Facebook
Ale nie tylko. Są też specjalne profile jak ten „Spotted: ZTM”, które siłą rzeczy zawężają już nieco zasięg poszukiwań do osób podróżujących konkretnymi środkami transportu publicznego.
Zdarza się, że w ten sposób niektórzy znajdują szczęście swojego życia. Jak pan Krzysztof z Zakopanego, którego znajduję przez jedno z forów właśnie. – Śmieję się zawsze, że miłość wywróżyła mi i żonie piosenka Kabaretu OT.TO – mówi na początek.
– Która? – dopytuję, choć domyślam się już jej tytułu.
– „To już lato”. Zna ją pani?
Potakuję, że coś mi się kojarzy. A mój rozmówca recytuje z pamięci:
– „Poznałam go w pociągu, miał na imię chyba Krzysiek.... Mam lat 18, a on wysiadł na jakiejś stacji. Przystojny był jak Linda, więc po nocach szlocham. Pomóżcie mi go znaleźć, bo go kocham. Zocha” – mówi i zaczyna się głośno śmiać. – Ja mam na imię Krzysztof i ponoć faktycznie przypominam Lindę, żona ma na imię Zofia i poznaliśmy się w pociągu. Tyle tylko, że Zosia wtedy była nieco starsza, bo miała już 23 lata.
Pan Krzysztof wyjaśnia, że od dnia, w którym spotkał żonę, zaczął wierzyć w miłość od pierwszego wejrzenia. Poznali się w pociągu jadącym z Przemyśla do Zakopanego z przesiadką w Krakowie. – To było trzy lata temu – mówi mój rozmówca. – Był straszny ścisk i oboje w trakcie jazdy staliśmy na korytarzu. Rozmawialiśmy sporo, ale jakoś nie pomyślałem, żeby wziąć od Zosi numer telefonu. Wysiadła w Krakowie a ja pojechałem dalej, do Zakopanego. To było trzy lata temu. Szukałem jej potem przez trzy miesiące. Udało się, bo odpowiedziała na jedno z ogłoszeń, które zamieściłem w krakowskiej gazecie. Dziś jesteśmy już szczęśliwym małżeństwem.
Nie zawsze jest różowo
Nie wszyscy jednak mają tyle szczęścia, co nasz rozmówca. Są i tacy, którzy przekonani o tym, że poznali miłość swojego życia, po zwieńczonych sukcesem poszukiwaniach przeżywają gorzkie rozczarowanie. Tak, jak dziewczyna podpisana nickiem 4kama1234.
logo
Fot. zrzut ze strony forum.gazeta.pl
Jest też historia pana w średnim wieku, wuja mojej znajomej, który zmęczony samotnością postanowił na łamach gazety opublikować anons z serii „Pan pozna panią...”. Tak też zrobił. Na jego ogłoszenie odpowiedziała jedna z pań. Spotykali się jakiś czas, by niedługo potem wziąć ślub, a miesiąc po ślubie... rozwód.
– W moim przypadku historia wyglądała podobnie – przyznaje z kolei Iza Fałkowska. – Poznałam chłopaka na lotnisku, czekając na boarding na tych niebywale niewygodnych fotelikach na Okęciu. Rozmawialiśmy jakiś czas, potem rozeszliśmy się do dwóch różnych bramek. Marcin szukał mnie i znalazł przez internet, na jednym z serwisów społecznościowych. Spotykaliśmy się jakiś czas, ale ostatecznie uznaliśmy, że para z nas nie będzie żadna.
– Dlaczego? – znów pytam.
– Zbyt różne mamy charaktery – śmieje się Iza. – Ale za to zostaliśmy dobrymi kumplami i tak jest do dziś. Nie mogę więc powiedzieć, by gra była całkiem nie warta świeczki.
Cóż, jakkolwiek by się takie historie kończyły, zgodzicie się chyba ze mną, że są niebywale – zwłaszcza jak na nasze czasy – romantyczne.

napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl