Hindus to jednak umie kombinować. W maju 2013 roku w brytyjskim Solihull i Castle Bromwich, gdzie powstają auta Jaguar Land Rover, trzeba było zatrudnić dodatkowo 1700 osób. Wtedy rynkowa stawka na nowo-zatrudnionych wyniosła 12,33 funtów za godzinę. Nadgodziny (powyżej 39 godzin tygodniowo) płatne 150 proc. bazowej kwoty, praca w weekendy 200 proc. Polscy imigranci szturmowali bramy zakładów. Na forach pisano, że już po trzech tygodniach Jaguar daje pracownikom bardzo ładny, firmowy strój na własność. Wow!
Menedżerowie Tata Motos, właściciela marek Jaguar Land Rover, znają język handlu. Po co płacić Polakom z West Midlands 12 funciaków, jak tą samą robotę zrobią u siebie w Polsce za 12 złotych? I to bez firmowego stroju na własność. W Europie istnieją dwie przyzwoite i tanie montownie aut. Słowacja, dla której montowanie Kia, Mercedesów i innych, to 12 proc. PKB, oraz Polska z fabrykami aut dostawczych Volkswagena w Poznaniu, Fiatem w Tychach i Oplem w Gliwicach. Dlatego marchewkę w postaci wybudowania nowej fabryki i zatrudnienia kilku tysięcy osób koncern zawiesił przed politykami tych dwóch państw.
Biznesowy poker
Jeszcze podczas toczących się negocjacji Janusz Piechociński ogłosił, iż przed wyborami parlamentarnymi "załatwi" wielką fabrykę, miliardy inwestycji, tysiące miejsc pracy. Mając polskich polityków na widelcu (obiecali wyborcom, więc teraz zgodzą się na wszytko) Jaguar mógł dowolnie podbijać stawkę. Teraz okazuje się, że koncern żądał przygotowania działki pod inwestycję w Jaworze kosztem 550 mln złotych. I tak naprawdę chciał zatrudnić niespełna 4 tys. pracowników, a nie 6 tys. jak początkowo deklarował.
Niewykluczone, że w grze były jeszcze zwolnienia podatkowe czy dopłaty do części inwestycji. Taki szantaż jest na porządku dziennym, a politycy mu ulegają. W ubiegłym roku koncern Michelin w Olsztynie chciał dopłaty z budżetu ponad 40 mln zł do budowy nowego zakładu produkcji opon. – Inaczej się wyprowadzamy – zagrozili. I dostali.
Z takiej roboty bogactwa nie będzie
Dlatego nie ma we mnie krzty żalu, że Jaguar wybrał Słowację. W Jaworze zarejestrowanych jest 2,3 tys. bezrobotnych bez prawa do zasiłku. Jeśli nie pracują na czarno i nie dojeżdżają do Wrocławia, to być może znaleźliby pracę w tej fabryce. Na jakich warunkach? Może tak jak niedawno w Oplu, gdzie agencja pracy tymczasowej rekrutowała 300 nowych pracowników za niespełna 2,5 tys. zł miesięcznie na umowie śmieciowej (a średnia na etacie, przy produkcji to ponad 4 tys. zł). To lepiej już wskoczyć w samolot i polecieć do Solihull.
– Nie ma mowy o bogaceniu się Polaków, gdy nad Wisłą powstają tylko tanie miejsca pracy – przekonuje Ryszard Florek, założyciel Fakro, producenta okien dachowych. Nie tylko on, ale też Janusz Filipiak z Comarchu, Michał Sołowow z Syntosu i wielu polskich przedsiębiorców tworzących firmy działające na globalnym rynku zauważają, że coś jest nie tak. Kapitalizm mamy od 26 lat, w UE jesteśmy od 11 lat, a płace wciąż 4-krotnie mniejsze niż na Zachodzie.
Niedawno kilku milionerów było uczestnikami politycznych konferencji programowych PiS i PO. Przekonywali, że stwarzanie zagranicznym inwestorom lepszych warunków do rozwoju niż polskim firmom to jedna z przyczyn naszej biedy. „Jest normalne, że dyrektor banku zarabia więcej niż kasjerka. A konstruktor rozwiązań technicznych więcej niż pracownik linii montażowej. Dużo wyższe płace są na stanowiskach specjalistów. Wspierajmy więc globalną działalność polskich firm, aby w kraju powstawało jak najwięcej specjalistycznych miejsc pracy. Fabrykę w Chinach każdy może postawić” — pisze Florek i autorzy w opracowanego niedawno raportu Pomyśl o przyszłości.
Tak samo projektant podzespołów Jaguara będzie zarabiał więcej niż monter z Jaworza. Dlatego bardziej powinny cieszyć nas inwestycje jak centrum R&D Samsunga w Warszawie. Być może to absolwenci Politechniki Warszawskiej mieli wkład w budowę bezprzewodowej ładowarki najnowszego modelu Galaxy reklamowanej teraz w telewizji. Lepsze to, niż pakowanie telefonów i ładowarek do pudełek, co zdaje się chciał zlecić nam Jaguar.
Śrubka powodem do dumy
Do czego są potrzebni ludzie w nowych fabrykach samochodów? Opiszę na przykładzie BMW w Lipsku, gdzie powstają supernowoczesne modele i3 oraz i8. Na dziale produkcji karoserii (powstają z włókien węglowych pracuje uwaga… 70 osób) i kilkakrotnie więcej robotów. Co robi człowiek? Podaje maszynie maty z włókna węglowego, a ta tnie, zalewa żywicą i klei samochodowe body. Jak robot już się pomyli, wtedy przyjeżdża pracownik, bierze ultralekką karoserię pod pachę i zawozi do utylizacji. Ludzie spinają wiązki kabli, wpinają wewnętrzne panele, czyszczą szyby, czasem polerują niedoskonałości po lakierowaniu. Naprawdę to powód by skakać z radości, że twórcy luksusowych limuzyn dadzą nam przykręcić śrubkę?
W globalnym podziale pracy zagraniczne koncerny przydzieliły nam rolę tanich monterów. Zabawne, że w Polsce produkuje się wszystko, z czego składają się współczesne i luksusowe samochody. Fotele i hamulce do Porsche, wnętrza aut grupy Volkswagen, wycieraczki i chlapacze, halogeny, komponenty silników, skrzynie biegów, wiązki elektryczne i bardzo trwałe elektroniczne pamięci do samochodowych komputerków, ale nie mamy już własnej marki motoryzacyjnej. Część w tym naszej winy. – Mamy wysokie bezrobocie i najniższe płace w Polsce – taką „reklamę” zamieściły w oficjalnym prospekcie dla inwestorów władze województwa warmińsko-mazurskiego.