Ulica we Władysławowie
Ulica we Władysławowie Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta

Nie od dziś wiadomo, że polskie miejscowości nadmorskie budzą w turystach ambiwalentne uczucia. W jednych miasteczkach możemy znaleźć piękne piaszczyste plaże, ciszę, bliskość natury i spokój. Inne bardzo często przypominają jeden wielki festyn: setki stoisk z tandetnymi pamiątkami, tłumy nietrzeźwych ludzi paradujących półnago po ulicach i dziesiątki przaśnych knajp serwujących frytki ze schabowym.

REKLAMA
Jednak jest pewien wspólny mianownik, który łączy ze sobą wszystkie nadmorskie miejscowości w Polsce – jest nim wszechobecna drożyzna. I właśnie po części o niej, a po części o wspomnianym jarmarcznym klimacie, traktuje post na blogu Rebellook.
Magda – autorka wpisu, zirytowana swoim służbowym pobytem na północy Polski, postanowiła wylać żal w obszernym poście na prowadzonym przez siebie blogu Rebellook. Głównym powodem jej złości była właśnie drożyzna – za dwuipółdniowy, dwuosobowy pobyt na wybrzeżu, Magda wraz ze swoim towarzyszem podróży Łukaszem, musiała przeznaczyć 1,5 tys. złotych. – To będzie wpis o tym, jak dwoje dorosłych ludzi bez dzieci wydało w weekend nad morzem 1500 zł na podstawowe potrzeby – pisze zirytowana Magda.
Historia ich podróży ma swój początek w Warszawie, z której to wyruszyli w pewien piątkowy wieczór. Tankowanie samochodu, przekąski na stacji – standardowe koszty. Lecz niemal zaraz potem pierwszy niespodziewanie duży wydatek. Autostrada. Koszt przejazdu 71 złotych. – Ale ok, utrata siedmiu dyszek nikogo przecież nie zabiła! – pisze optymistycznie Magda.
logo
Tak wygląda ulica Władysławowa Fot. Renata Dabrowska / Agencja Gazeta
Pierwszy ich postój to Szczecin. Jedna noc w bezgwiazdkowym hotelu to wydatek rzędu 100 złotych plus 20 zł za parking. To naprawdę wysoka cena, zważywszy na przeciętny standard wyposażenia pokoju i długość pobytu.
Po śniadaniu i porannej kawie w centrum handlowym Magda z Łukaszem ruszyli w dalszą drogę, której celem był Dziwnówek. – Wszędzie pełno jarmarków; warkoczyki obok lodów włoskich, pizzerie, kręcony ziemniak na patyku, magnesy na lodówkę, tatuaże, wiatraczki, dmuchane pontony w kształcie wieloryba, wieloryby, morze ludzi; kwatery u Ireny, Bogusi, wolne pokoje – zajęte pokoje. Wróżki, tarot, facet przebrany za banana, jeżdżący mercedesem i krzyczący coś przez megafon. Lunapark. Reklamy miejscowe. Naćkane tym aż oczy bolą. Klapki basenowe klapu-klap, roześmiane dzieciaki i wyraźnie wkurzeni rodzice – tak właśnie autorka opisuje tę miejscowość. Do tego oczywiście dochodzą ceny z kosmosu. – Bo turysta nad morzem to ofiara żniw, beztroski idiota, z którego należy wycisnąć ile się da – gorzko podsumowuje Magda.
logo
Jarmarczny wygląd stoisk w Mielnie Fot. Magda/ Rebellook
Kolejny pojedynczy nocleg, kolejny duży wydatek. Za noc w hotelu standardem przypominającym kwaterę ze Szczecina, Magda i Łukasz musieli zapłacić 200 złotych. Jedna noc, bez wyżywienia. Bardzo drogo.
logo
Zatłoczona plaża w Mielnie Fot. Łukasz/ Rebellook
Śniadanie na mieście i w dalszą drogę. Po drodze do Jarosławca – głównego celu podróży, mijają Darłowo i Mielno, których wygląd niewiele różni się od Dziwnówka. – Po wykonaniu ostatniej części planu i zaliczeniu wszystkich miasteczek zatankowaliśmy samochód, kupiliśmy na stacji Red Bulle i jedzenie na drogę i przeliczyliśmy pieniądze. Odrobinę nas to zszokowało. Nasz niezbyt rozrzutny weekend bez paliwa kosztował nas tysiąc. Z dwoma noclegami, obiadami w zwyczajnych barach, przekąskami w miejscowych sklepikach i na stacjach benzynowych oraz ze sklepowymi śniadaniami i kolacjami, plus autostrada, toalety, parkingi i wejścia na kilka atrakcji typu latarnia morska. 1000 zł plus paliwo 500. Dwa dni.
Ten dość długi wpis z Rebellooka naprawdę przeraża. Wygląda bowiem na to, że zwyczajny, kilkudniowy pobyt nad polskim morzem, jest wydatkiem, który może zrujnować portfel przeciętnego Polaka. Trudno się zatem dziwić ludziom, którzy biorą na wakacje kredyt.

Napisz do autora: jakub.rusak@natemat.pl