Sprawa Barbary Sienkiewicz to kolejny dowód na to w jak opłakanym stanie jest polska polityka prorodzinna.
Sprawa Barbary Sienkiewicz to kolejny dowód na to w jak opłakanym stanie jest polska polityka prorodzinna. Fot. YouTube.com/Ted Hollis

„Najstarsza matka w Polsce”, „60–letnia aktorka urodziła bliźnięta” itp. itd. To gorący (i to jak!) news ostatnich dni. Temat ze wszech miar ekscytujący. Nie dość, że matką została kobieta 60–letnia, to na dodatek aktorka. Nie dość, że aktorka, to jeszcze bez męża. Nie dość, że bez męża, to jeszcze pewnie przez in vitro. Nie dość, że przez in vitro to jeszcze na emeryturze. O matko i córko jedyna! Gorzej być nie może.

REKLAMA
Owszem, gorzej być nie może, ale nie z nieszczęsną aktorką czy jej dziećmi, ale z nami, Polakami. Nie o wiek tu przecież chodzi i nie o sposób, w jaki ta kobieta została zapłodniona (serio, to jej prywatna sprawa). Chodzi o to, że w Polsce istnieje pewna grupa kobiet, którym odmawia się świadczeń związanych z macierzyństwem. Rozumiem jednak, że w ekstazie towarzyszącej poszukiwaniu sensacji, wielu tego nie dostrzegło. A szkoda, sprawa bowiem została tak bardzo nagłośniona, że mogła nie tylko pomóc wyegzekwować pomoc dla samej zainteresowanej, ale także posłużyć za świetny punkt wyjścia do dyskusji o tym, z czym na co dzień muszą mierzyć się polskie matki.
Jeśli czytaliście list otwarty Olgierda Łukaszewicza to premier Ewy Kopacz, wiecie o czym mowa. Matka, w jakimkolwiek wieku by była i jakikolwiek zawód by uprawiała, powinna otrzymywać zasiłek macierzyński. Tej konkretnej kobiecie nie przysługuje on, bo jest na emeryturze. W przypadku aktorów to nic nadzwyczajnego. Artyści i twórcy, w tym także aktorzy właśnie, mają prawo do wcześniejszej emerytury. Aktorka może na nią przejść już w wieku 55 lat. Ale kto to słyszał, żeby na emeryturze rodzić dzieci?!
Inna sprawa, że nawet, gdyby ta konkretna kobieta na emeryturze nie była, i tak zasiłku prawdopodobnie by nie dostała. Aktorki rzadko pracują przecież na etacie.
Rząd głowi się „dlaczego?”
Rząd głowi się nad niskim przyrostem naturalnym, ale nie jest w stanie uporać się ze śmieciówkami. Rząd myśli co tu zrobić, by do rodzenia dzieci zachęcić i wpada na genialny pomysł – dajmy dłuższe urlopy! Dajmy kobietom roczny macierzyński, dajmy mężczyznom tacierzyński. Wymyślili to i dali. Tylko znów nie dostrzegli jednej ważnej rzeczy – niewiele osób ma do tych urlopów prawo, bo... No zgadnijcie dlaczego? Bingo! Bo nie pracuje na etacie.
Niedawno ktoś w rządzie doznał oświecenia i pomyślał „o rany, kobiety, które nie pracują na etacie, studiują, nie mają żadnych świadczeń”. Przygotowano więc nowelizację ustawy o świadczeniach rodzinnych i obiecano wyżej wymienionym wypłacać 1000 złotych netto przez cały, okrągły rok. Przepis oczywiście obwarowano szeregiem warunków, które aspirujący do otrzymywania świadczenia rodzic musi spełnić. A i tak warto tu nadmienić, że owe tysiąc złotych to naprawdę małe pieniądze. Nie mówimy przecież o zasiłku tylko o kwocie, za którą matka ma przez rok utrzymać siebie i dziecko. Na co starczy 1000 złotych dziewczynie, która dajmy na to mieszka w Warszawie, Krakowie? Być może, przy odrobinie szczęścia, wynajmie sobie za tę stawkę kawalerkę w nędznym stanie i na przedmieściach, a co ze środkami na życie?
Jakby tego było mało, zdaniem niektórych, kwota i tak jest za duża. – W praktyce 1 tys. zł miesięcznie to dla wielu Polaków bardzo dużo pieniędzy (dochód rozporządzalny na głowę to tylko 1340 zł miesięcznie) i istnieje spore zagrożenie, że część osób będzie decydować się na dzieci nie z powodu chęci ich posiadania, ale po to, by przez rok otrzymywać stosunkowo wysokie, jak na polskie warunki, świadczenie – przekonuje główny ekonomista serwisu Bankier.pl Łukasz Piechowiak.
I tak dochodzimy do punktu wyjścia – lepiej w ogóle nikomu nie dawać nic. Potrzebujący pewnie na tym stracą, ale przynajmniej nie pozwolimy się okradać podstępnej patologii. Ot, polska logika.
Matka, nie emerytka
Kobieta, która w ostatnich dniach stała się tak wielkim hitem internetu (wywalczyła mimowolnie pierwsze miejsce w Google Trends), jest w trudnej sytuacji materialnej. Szans na zasiłek macierzyński nie ma. Jak sama mówi nie zależy jej na tym, by otrzymywać wysokie świadczenia. 500 zł załatwiłoby sprawę, ale i na to nie ma szans.
Aktorzy znaleźli więc inne wyjście – w liście otwartym Olgierd Łukaszewicz, prezes Związku Artystów Scen Polskich, zaapelował do premier Ewy Kopacz o pomoc. Pomoc, która miałaby polegać na ustanowieniu wyższej emerytury dla matki bliźniąt.
logo
Olgierd Łukaszewicz prywatnie jest wieloletnim przyjacielem aktorki. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
– Ustawa o emeryturach i rentach daje prawo Prezesowi Rady Ministrów, gdy zachodzą okoliczności wyjątkowe, przyznać emeryturę na warunkach i w wysokości innej, niż to wynika z przepisów. Rozumiem, że to trudna decyzja politycznie, bo empatią będą musieli wykazać się również posłowie przyjmujący informację Prezesa Rady Ministrów o przyznanych emeryturach specjalnych. Przekonany jestem, że tych posłów będzie większość – napisał na swoim blogu Łukaszewicz.
Szkoda...
Udało się, kancelaria premiera wystąpiła o wszelkie informacje na temat matki i jej sytuacji materialnej. I na tym się skończyło, bo – jak informuje Łukaszewicz w kolejnym wpisie na swoim blogu – prezes ZUS poinformował, że jeśli ktoś już pobiera emeryturę, on, prezes, nie ma wpływu na jej wysokość. Bolesny powrót do punktu wyjścia. W odpowiedzi na to w sieci mogłaby rozpętać się porządna dyskusja. Powinna się rozpętać. Tyle tylko, że nikogo to nie interesuje.
A co nas interesuje? Po pierwsze wiek aktorki (komentarzy pod hasłem "w tym wieku nie powinna rodzić dzieci, sama sobie jest winna" jest naprawdę bez liku). Po drugie jej nazwisko (początkowo tożsamość ukrywała, więc tłum tym bardziej sprawą zainteresowany). Po trzecie to czy aby na pewno zaszła w ciążę naturalnie, czy czasem nie skorzystała z metody in vitro. Gdyby się zaś okazało, że jednak skorzystała, jakże ucieszyliby się jego przeciwnicy. Byłby wszak pretekst do tego, żeby – jeśli w ogóle nie zakazać sztucznego zapłodnienia – chociaż powalczyć o wprowadzenie limitu wieku, dla kobiet, które z in vitro chciałyby skorzystać.
Nikt nie pomyślał nawet o tym, że mamy oto kolejny przykład tego jak nędzną pomocą Polska służy ludziom, którzy stają na rzęsach, by wychować jej kolejnych obywateli. Liczą się przepisy, budżet, składki. Wszystko tylko nie człowiek.
Przykro mi. Naprawdę bardzo mi przykro, że mając tak dobrą okazję do rozpoczęcia debaty publicznej nad tym, w jakiej sytuacji znajdują się polskie kobiety, matki, my – jako społeczeństwo – znów okazaliśmy się tak pazerni na sensację. I znów pokazaliśmy, że jedyne, co potrafimy robić dobrze, to krytykować innych.

napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl