Upał niemiłosierny. Media informują, że turyści w Tatrach mdleją, apelują o rozsądek. Mężczyzna około 50-letni idzie sam. Nie ma plecaka, właściwie nie ma nic. Co chwila się zatrzymuje, siada na kamieniach. Zdejmuje koszulkę, idzie dalej. Jesteśmy w połowie drogi do Murowańca. Mijamy się kilka razy. Nie wygląda dobrze. Gdy znowu siada, pytamy, czy wszystko w porządku. I słyszymy jedno słowo: – Water...
Gdy pije, trzęsą mu się ręce. Chcemy pomóc, ale on powtarza tylko ”Just water” i pokazuje, że wszystko w porządku. Już mu lepiej. Już może iść dalej. Całe szczęście ma dobre buty.
Odwodnieni, słabi, biorą za mało napojów
– Turyści są coraz lepiej przygotowani sprzętowo. Mają coraz lepsze wyposażenie. Dobre buty. Ale oczywiście zdarzają się wyjątki. W ostatnich dniach mieliśmy bardzo dużo przypadków odwodnień. Turyści nie byli przygotowani na to, że trzeba nosić ze sobą duże ilości napojów i co chwila pić. Nie pomyśleli, że jest gorąco i człowiek się poci – mówi naTemat Adam Marasek, ratownik i przewodniczący zarządu TOPR. Ile było takich przypadków? – Kilkanaście w ciągu ostatniego tygodnia.
Odwodnieni są tak słabi, że nie są w stanie samodzielnie zejść. Trzeba ich transportować na noszach albo śmigłowcem. Do tego dochodzą zatrucia pokarmowe, wirusy żołądkowe. Ludzie niosą w plecakach kanapki, a w upale jedzenie szybciej się psuje. Piją wodę, gdzie popadnie. – Nie najlepiej również planują wycieczki. Wychodzą w góry po dość późnym śniadaniu o 9-10, a trzeba o piątej rano, gdy jeszcze nie jest gorąco – przyznaje Adam Marasek.
W Tatrach rzeczywiście widać, że nie jest źle. Porządne buty, plecaki... Dużo ludzi chodzi z kijkami. Ale mimo to i tak człowiek bez przerwy czyta o tym, jak bardzo niefrasobliwi są turyści w górach. Że na szlaki wyruszają w sandałach, klapkach, niemal na bosaka, z małą torebką przez ramię. Sam zresztą widział to wiele razy.
Ale zdumienie sięga zenitu, gdy w ciągu zaledwie kilku dni z kompletną bezmyślnością spotyka się niemal na każdym kroku. Infantylizmem? Brakiem wyobraźni? Głupotą? Bo jak nazwać kogoś, kto zabiera do Murowańca 6-7-letnie dziecko w sukience przed kolana i w sandałach? W końcu gorąco, a szlak wiedzie doliną, może jakoś dojdzie....A że stromo? Że kamienie? Że może się zmienić pogoda?
Adam Marasek przyznaje, że kilka dni temu sprowadzali mężczyznę z Rysów. Oderwały mu się podeszwy od butów. – Został praktycznie w skarpetkach. Widać miał złe buty. Został zwieziony, nie miał jak zejść – mówi.
Mapa? A gdzie jesteśmy?
Nowoczesna technika techniką, ale są i tacy, którzy albo z telefonicznych aplikacji nie korzystają, albo w ogóle zwykłych map nie znają. Koło Murowańca zaczepiają nas dwie młode dziewczyny. Pytają, jak dojść do Kasprowego i jak długo się idzie, bo słyszały, że tam jest ”kolejka krzesełkowa”. – Koleżanka boi się schodzić. Chciałybyśmy zjechać – mówi. Jest godzina 16. Miny robią się nietęgie, gdy słyszą, że trzeba iść jeszcze ze dwie godziny. A przy takim upale pewnie i dłużej. Nie wiedzą, gdzie są. Nie wiedzą, co zrobić. – Linowa? Chyba byłam tam kiedyś z mamą – mówi nagle jedna. Radzimy jednak schodzić. Będzie szybciej. Dziewczyny zostają, wciąż się wahają. Nie mają żadnej mapy. Nie zauważyły przed Murowańcem drogowskazów. Nie mamy pewności, czy w ogóle wiedzą, jakie na nich znajdą informacje.
Kawałek dalej, przy Czarnym Stawie Gąsienicowym, dwie panie wieku 50+ również zastanawiają się, jak przejść do Kasprowego. Żeby zjechać. Młoda dziewczyna, która siedzi obok, odradza. – Jest późno, przez mały Kościelec jest dość strome przejście. W takim upale potrzebują panie więcej czasu – tłumaczy. Nie wierzą. Ona wyjmuje mapę i tłumaczy, gdzie są. – Ten szczyt wydaje się niski, ale naprawdę zajmie paniom kilka godzin, by wejść na Kasprowy, a nie wiadomo, czy będą bilety, by zjechać – mówi cierpliwie. Kobiety dopiero wtedy zaczynają wnikliwie czytać mapę. Swojej nie mają.
Turyści, zwłaszcza młodzi, noszą dziś GPSy, telefony komórkowe z wgranymi mapami. Jest ich coraz więcej. Ale oczywiście zdarzają się wyjątki – przyznaje Adam Marasek.
Deszcz nie straszny, na szlaku pod prąd
Piękna pogoda, słońce aż pali. Kto by przypuszczał, że w taki dzień wyjdzie chmura? Deszcz? W dodatku w Dolinie Kościeliskiej? Gdy zaczyna padać, ludzie wpadają w popłoch. Kobieta z wózkiem biegnie do toi-toia. Obok niej dwoje małych dzieci. – Przepraszam, nie mam wyjścia! – rzuca i pakuje się z wózkiem do środka... Powstrzymuje ją starszy mężczyzna, wywiązuje się dość niemiła wymiana zdań. Kobieta narzuca jakąś bluzę na wózek i robi w tył zwrot.
A w ogóle po co iść szlakiem? Wąwóz Kraków i Smocza Jama. Niby dolinka, niby nic trudnego. Ale jednak ruch jednokierunkowy, po drodze łańcuchy, dość wysoka drabina. I są tacy, którzy idą pod prąd. – Czy coś się stało? Nie ma przejścia? – pytamy. – Nie, idziemy trochę nielegalnie, ale po tamtej stronie jest nudna polana i łąka. Wolimy wracać tędy...
Dzieci na łańcuchach i ambicje rodziców
Ratownicy TOPR już się przyzwyczaili do klapek, w tym japonek, choć przyznają, że jest ich coraz mniej. Ale wciąż najbardziej zaskakują ich rodzice z małymi dziećmi. A tych, trzeba przyznać, jest zatrzęsienie. – Coraz więcej jest osób, które ciągną w góry bardzo małe dzieci. Za ręce albo w nosidełkach, nawet takie kilkumiesięczne. Mówię rodzicom pod rozwagę – by poskromili swoje ambicje – mówi Adam Marasek.
Głośny przypadek z ubiegłego roku, gdy ojciec zabrał 5-letniego syna na Orlą Perć, najtrudniejszy szlak w Tatrach. I utknęli. Zgubili się, nie wiedzieli, gdzie są. Ojciec błagał TOPR o pomoc. Śmigłowiec nie mógł ich znaleźć przez kilkadziesiąt minut. Albo inna wyprawa na Zawrat. Ojciec kazał czekać 8-letniemu synowi przy łańcuchach, a sam poszedł z drugim synem, by tamtemu pomóc.
– Dziecko ma mieć radość z wejścia w góry. I nawet jak się zmęczy, będzie pamiętać wspaniałe widoki. Ale niektóre dzieci boją się wysokości. Wtedy rozsądniej jest wejść do dolinki, usiąść nad potoczkiem, w cieniu – mówi ratownik. I choć bez przerwy wzywani są do różnych złamań stawów czy kończyn, dla turystów jest jednak niezwykle wyrozumiały.
– Ważne, że chcą się ruszać. To spory sukces. Polska jest krajem nizinnym. Trudno wymagać od wszystkich, by byli górsko-wyedukowani – mówi. Zdrowego rozsądku nauczyć się jednak chyba jeszcze trudniej...