Łąki Łan bawi się polszczyzną.
Łąki Łan bawi się polszczyzną. Fot.: Agata Grzybowska / Agencja Gazeta

Wielu polskich artystów śpiewa piosenki po angielsku. Dlaczego? Bo zdaniem twórców jest to bardzo śpiewny język, a teksty da się idealnie dopasować do muzyki. Po części to zapewne prawda, jednak artyści posługujący się bogatą polszczyzną z pewnością nie będą mieli problemów ze stworzeniem polskiego śpiewnego hitu.

REKLAMA
Zgadza się, w chaszczach szeleszczących wyrazów, trudnych do wymówienia nosówek oraz głosek wybuchowych może pogubić się nawet najlepszy wokalista. Jednak taki, który ma nieskazitelną wymowę oraz inteligentnego tekściarza, z pewnością odnajdzie drogę, co więcej, będzie w stanie stworzyć przebój.
Na szczęście nie wszyscy idą na łatwiznę i zamiast produkować kolejne bezbarwne utwory ozdobione nieśmiertelnym „bejbe”, „love” i „lonely”, biorą na warsztat polszczyznę i nie tylko potrafią sprawić, by była śpiewna, lecz także wydobywają z jej pozornych wad, takich jak słynne już szeleszczenia, dodatkowe środki wyrazu, aliteracje, podwójne i potrójne metafory, odbijające się w uszach echolalia.

Niebieski młyn

Nie ma wątpliwości co do tego, że Polska ma i miała wspaniałych bardów, którzy smętnym głosem wyśpiewywali najpiękniejsze teksty. Jednak kiedy mówimy o prawdziwych hitach muzyki rozrywkowej, to do nich z pewnością trudno zaliczyć utwory Jacka Kaczmarskiego. One z pewnością były ważne dla Polaków, ale raczej nie grano ich na prywatkach.
Co innego w przypadku Marka Grechuty i jego zespołu Anawa. Bogactwo słów, nieoczywiste rymy i muzyka skrojona perfekcyjnie pod trudną materię słów poetów czy po prostu świetne słowa samego Grechuty sprawiły, że piosenki – takie jak „Wiosna, ach to ty”, „Dni, których jeszcze nie znamy” – do dzisiaj królują w ramówce stacji prezentujących złote przeboje. Ale nie tylko.
Grechuta to jednak nie tylko znane przeboje, lecz także mniej znane perełki. Jedną z moich ulubionych jest „Niebieski młyn”, w którym wykorzystano wiersz Tadeusza Śliwiaka. Ten utwór pokazuje, że nawet wymagający wiersz połączony z piękną muzyką może być chwytliwą, zgrabną i miłą dla ucha piosenką.
Fragment wiersza „Niebieski młyn” Tadeusza Śliwiaka

Noc rozstrzępiona wronami umyka
Przed coraz wyższą trawą poświtania
By nazwać światło nie trzeba języka
Wystarczy oczu przed nim nie zasłaniać

Nad głową dzieje się niebieski młyn
Karmi nas chlebem światła i snu ciemnym miodem
Każda barwa zaczyna się od bieli zim
Każde ciepło na ziemi poprzedzone chłodem


Jak po angielskuNa szczęście zabawa językiem nie skończyła się na Grechucie i jego Anawie. Oczywiście i później było wielu znakomitych tekściarzy i wykonawców, którzy umiejętnie uwypuklali piękno polszczyzny, wystarczy wspomnieć Magdę Umer, Agnieszkę Osiecką lub Czesława Niemena. Jednak, by uśpiewnić nasz język, wcale nie trzeba stosować spiętrzonych metafor. Według mnie wybitnym dowodem na to, że polskie piosenki mogą być równie śpiewne, jak te angielskie, jest twórczość Stanisława Soyki. Fenomen jego twórczości polegał zawsze na tym, że potrafił w sensowne teksty połączyć słowa, które śpiewając, dało się rozciągnąć, trochę zdeformować, pobawić się frazą i materią języka. Bez ornamentów i kombinacji. Przyznam się szczerze, że gdy pierwszy raz jako mała dziewczynka usłyszałam Soykę, nie mogłam uwierzyć, że śpiewa po polsku. Cieszyłam się za to jak głupia, że rozumiem angielski.
Korzeń się ze mną
Nie sposób nie wspomnieć tutaj również o Grzegorzu Turnau. Jednak – niestety – ani Soyka, ani Turnau to nie są gwiazdy obecnie odnoszące największe sukcesy. Czy dzisiaj, w dobie wszechobecnego angielskiego, ktoś jeszcze pisze dobre teksty, które unaoczniają piękno polszczyzny? Bo tego, że ktoś pisze bardzo złe teksty polskich piosenek jestem pewna, wystarczy przez chwilę posłuchać jednej z komercyjnych radiostacji.
Oczywiście. Bardzo pięknie język polski wykorzystują niektórzy polscy wykonawcy i wykonawczynie tworzący hip-hop, np. Abradab. Jednak moje ucho najbardziej zaciekawiła twórczość grupy Łąki Łan. Ekozespołu sprytnie bawiącego się słowem i zabawnie wykorzystującego m.in. homonimię czy podobieństwa polskiego do angielskiego: Łąki Łan/One. A już wyjątkowo spodobała mi się piosenka „Pleń” z albumu „Armanda”, w którym ekologiczny korzeń brzmi jak oświadczyny. Chłopaki fajnie bawią się słowotwórstwem i wyczarowują takie określenia, jak łatwotulne uniesienia.
Szeleszczenia, chrząszczenia, akcentowania i inne trudności w ustach wirtuoza brzmią cztery razy piękniej niż gładka angielszczyzna. A każdy wie, że gładka gadka jest podejrzana.

Artykuł powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.