Jeremi Wiśniowiecki - watażka czy mąż stanu?
Jeremi Wiśniowiecki - watażka czy mąż stanu? Kadr filmu "Ogniem i mieczem" / Youtube
Reklama.
Wczesnym latem tego roku okoliczności były sprzyjające. Można było przypieczętować dopiero co odniesioną wygraną, postawić przysłowiową "kropkę nad i". Beresteczko było doskonałą okazją – niestety, jak pokazała historia, niewykorzystaną. Król Jan Kazimierz nie widział sensu dalszej ofensywy, szlachta myślała już raczej o żniwach, niż kolejnych podbojach. Początkowo nic jednak nie zapowiadało najgorszego...
Nie minęły dwa miesiące po bitwie, gdy obozujący w Pawłoczy stali się świadkami dramatycznych wydarzeń. Właśnie umierał magnat Wiśniowiecki. Testament sporządził jeszcze przed bitwą pod Beresteczkiem, jakby przeczuwał, że niebawem zejdzie z tego świata. A miał zaledwie 39 lat – nawet na ówczesne standardy było to niewiele.
Ogniem i mieczem?
Żył - dosłownie - w epoce ognia i miecza. Nie dziwi więc, że już ówcześni zmitologizowali tę postać, a przeciwnicy tworzyli czarną legendę kresowego bogacza. Henryk Sienkiewicz dołożył swoje "trzy grosze". W "Trylogii" ów Rusin, wierny poddany króla, który przyjął wiarę katolicką mając 20 lat, jest wręcz żądny krwi i poprzysięga zemstę. Wbija na pal - ku przestrodze. To fakt, ale wtedy nie on jedyny tak rozprawiał się z rebeliantami. A może myślał kategoriami państwowca? Był mężem stanu, zatroskanym o los ojczyzny?

Ja, Jeremi Wiśniowiecki, wojewoda ruski, książę na Łubniach i Wiśniowcu, przysięgam Tobie Boże w Trójcy świętej jedyny i Tobie Matko Najświętsza, jako podnosząc tę szablę przeciw hultajstwu, od którego ojczyzna jest pohańbiona, póty jej nie złożę, póki mi sił i życia stanie, póki hańby owej nie zmyję, każdego nieprzyjaciela do nóg Rzeczypospolitej nie zegnę, Ukrainy nie uspokoję i buntów chłopskich we krwi nie utopię. A jako ten ślub ze szczerego serca czynię, tak mi Panie Boże dopomóż – amen!

Henryk Sienkiewicz, "Ogniem i mieczem"
Wyrastał w stuleciu konfliktów, bo wiek XVII był dla Europy szczególny (ze względu na wojnę 30-letnią), spłodził też przyszłego króla (Michała Korybuta) - mimo tego wojaczki nie miał we krwi. Bynajmniej nie traktował jej jako sztuki samej w sobie, sprzeciwił się przecież planom Władysława IV Wazy dotyczącym wojny z Turcją. Nawet jeśli wizja łupów wojennych wydawała mu się kusząca.
Cel: Zadnieprze
Nie mógł i nie chciał jednak patrzeć bezczynnie na powstanie Kozaków, prowadzonych do walki przez atamana Bohdana Chmielnickiego. Życiowym dążeniem Wiśniowieckiego była kontrola nad Zadnieprzem. Nie można odmówić mu pragmatyzmu i wyrachowania - jakkolwiek magnatowi leżało na sercu dobro państwa, musiał pamiętać o swoim majątku. To z kolei wymagało troski i bezpieczeństwa tych, którzy zamieszkiwali jego włości, czyli przeszło 200 tysięcy chłopów. Za zbawcę Wiśniowieckiego uważała także spolonizowana szlachta. Nie inaczej Żydzi, którzy "chętnie" oddawali się mu pod opiekę.
Roczne dochody księcia sięgały od 200 do być może nawet 600 tysięcy złotych rocznie (!), kiedy budżet całego państwa wynosił wówczas 12 mln złotych. Nic dziwnego, że gdy doszło do wyprawy wojennej, za Wiśniowieckim szło kilkanaście tysięcy ludzi. O sile stanowiła prywatna armia, stale pod bronią, utrzymywana z prywatnej kiesy magnata.
Kosztowała co prawda krocie, ale Wiśniowiecki mógł sobie pozwolić na taki luksus. Miał pod ręką dwie chorągwie husarskie - najdroższe, bo żołd dla obu wynosił ok. 60 tysięcy złotych, a husarzy trzeba było jeszcze wyposażyć. Poza tym opłacał inne oddziały - wołoskie, tatarskie i... jedną chorągwie kozacką (pancerną).
Książę stronił od polityki, choć jako poseł na sejm, uczestniczył w życiu rozległego państwa. Za to zasługi wojenne miał niemałe. Wsławił się sprawną obroną Zbaraża, a w czasie bitwy beresteckiej osobiście dowodził jedną z szarż jazdy. Gdy 13 sierpnia 1651 roku przybył do Pawłoczy, z nadzieją spoglądał w przyszłość. Tydzień później, feralnej niedzieli, już nie żył.
Wraz z tajemniczą śmiercią zrodziła się lawina pogłosek, a wśród nich i ta, mówiąca o otruciu. Bardziej prawdopodobne jednak, że magnat zmarł wskutek zatrucia pokarmowego - świadczyły o tym objawy: gorączka i biegunka. Wiadomo, że nie przestrzegał diety, w wojskowym obozie jadł m.in. ogórki, które popił... miodem.
Zwłoki księcia należało ukryć przed Kozakami - gdyby wpadły w ich ręce, ci niechybnie by je zbezcześcili. W sekrecie przewieziono je więc w Góry Świętokrzyskie, a następnie pochowano w klasztorze na św. Krzyżu. Do dziś eksponuje się tam rzekome szczątki Wiśniowieckiego, choć przeczą temu ustalenia naukowców. Legenda słynnego magnata jest ciągle żywa.

Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl

Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!