
Nie ma już wątpliwości, co do kształtu koabitacji prezydenta i rządu. Jak na razie współpraca ta nie istnieje, a atmosfera wokół polityki zagranicznej kraju przypomina tę z czasów przepychanek Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Były minister obrony mówi w "Bez autoryzacji", że musi nastąpić "zmiana profilu" prezydenta, który już zaczął rozpychać się łokciami.
REKLAMA
Jak ocenia pan pierwsze tygodnie prezydentury Andrzeja Dudy?
Bogdan Klich: Na początku byłem zadowolony, że prezydent Duda stał się kimś zupełnie innym, niż kandydat Duda w polityce zagranicznej, przyjmując kierunek polityki realizowany przez ostatnie lata. Dało się zauważyć odwrót prezydenta od formuły, którą wcześniej akceptował jako działacz PiS. Polska była dla niego dawniej "rosyjsko-niemieckim kondominium". Ta ocena została zmieniona o 180 stopni i Niemcy w wypowiedziach prezydenta stały się na powrót strategicznym partnerem polski.
Tyle na plus. A czym nowy prezydent pana rozczarował?
Szkolnymi błędami w sprawie Ukrainy. Doprowadziły one do jego pierwszej wpadki w polityce międzynarodowej. Doprowadziły one do odmowy ze strony prezydenta w sprawie udziału Polski w tzw grupie normandzkiej. Błędy polegały na tym, że Andrzej Duda nie przedyskutował tego ani z prezydentem Petro Poroszenką, ani z naszymi zachodnimi partnerami, a mimo to zadeklarował to publicznie. Prezydent Duda musiał później dokonać kroku wstecz mówiąc, że nie chodziło o dołączenie Polski do grupy normandzkiej, a o nasz udział w przyszłych, szerokich rozmowach nad pokojowym uregulowaniem konfliktu rosyjsko ukraińskiego.
Można było uniknąć tych wpadek, gdyby prezydent porozumiał się wcześniej z rządem polskim?
Naturalnie. Przecież ministerstwo spraw zagranicznych ma większe doświadczenie w tych sprawach i lepszą ocenę szans na udział Polski w pracach grupy normandzkiej. Fakt, że w ostatnich kilkunastu miesiącach polska strona o to nie występowała, pokazuje że ocenia te szanse jako minimalne. W związku z czym, niedzielna deklaracja prezydenta świadczy o ewidentnym braku dobrego współdziałania z MSZ-em.
Andrzej Duda podkreśla w ten sposób, że będzie dążył do wzmocnienia roli prezydenta w realnej polityce zagranicznej.
To rząd jest konstytucyjnie odpowiedzialny za prowadzenie polityki zagranicznej, a prezydent jest reprezentantem państwa na zewnątrz. Andrzej Duda wykazał zbyt mało dobrej woli, żeby skorzystać z doświadczenia MSZ-u i postanowił wyjść przed szereg.
Andrzej Duda korzysta ze spuścizny poprzedniego prezydenta – Lecha Kaczyńskiego, który zachowywał się w dokładnie ten sam sposób. Również akcentował rolę prezydenta w polityce zagranicznej.
Niewątpliwie mamy do czynienia z kolejną, trudną koabitacją. Każda ma w sobie zalążek możliwych konfliktów. Umiejętność polega na tym, aby tych konfliktów unikać, zwłaszcza w tak kluczowych dla państwa sprawach jak polityka zagraniczna i obronność. Wczorajsze słowa Andrzeja Dudy, że rząd „prowadzi kampanię wyborczą”, podczas gdy on „prowadzi sprawy Polski” brzmią ładnie, ale niewiele znaczą. Rząd rządzi, a prezydent reprezentuje. Tak jest skonstruowana polska konstytucja. Dlatego za sprawy polityki zagranicznej odpowiada rada ministrów. Mamy do czynienia z początkiem "rozpychania się łokciami" w polityce zagranicznej przez prezydenta Dudę, co źle wróży spójności polityki zagranicznej w przyszłości.
Skoro to jest początek, co będzie dalej?
Obawiam się, że ta wpadka prezydenta na forum międzynarodowym w sprawie tzw. formatu normandzkiego może nie być ostatnia, jeżeli prezydent będzie działał na własną rękę. Warto by było, żeby jego kancelaria w znacznie większym stopniu korzystała z dorobku polskiej dyplomacji. Powinna również uczyć się od zawodowych dyplomatów, jakich sytuacji prezydent powinien unikać.
Po drugie, ogólna sytuacja wyborcza na pewno będzie pogłębiała ten rozdźwięk, który nie jest w interesie polski. Dlatego uważam, że prezydent powinien przestać być przedstawicielem Prawa i Sprawiedliwości, a stać się faktyczną głowa państwa. Zmiana profilu prezydenta jest warunkiem koniecznym, aby polska polityka zagraniczna miała spójny i skuteczny charakter.
Wiele wskazuje na to, że wybory wygra Prawo i Sprawiedliwość. Wówczas ta spójność się pojawi.
Wierzę, że Prawo i Sprawiedliwość nie będzie rządziło w Polsce. To oznaczałoby, że polska polityka zagraniczna będzie realizowana w interesie partii, a nie państwa. Już ta pierwsza porażka prezydenta Dudy na forum międzynarodowym pokazuje co by było, gdyby wyborcy obdarzyli zaufaniem PiS. Podobna sytuacja wytworzyła się na Węgrzech, gdzie Wiktor Orban uzyskał większość konstytucyjną i zmienił politykę zagraniczną tego kraju prawie o 180 stopni.
Uzyskanie takiej większości daje możliwość skutecznego realizowania swojej wizji polityki zagranicznej.
Z taką sytuacją mieliśmy już raz do czynienia w latach 2005 - 2007 i Polska nie wyszła na tym najlepiej. Mam nadzieję ze Polacy wyciągną wnioski z tamtego doświadczenia i nie dopuszczą do monopolu pis w polityce zagranicznej.
Monopol jest niebezpieczny, ale przez ostanie lata to Platforma Obywatelska miała całą politykę zagraniczna w swoich rekach.
Tak, ale polityka ta przez całe ostatnie osiem lat była proeuropejska, pronatowska i wzmacniająca pozycję polski w regionie. Była ona ambitna, ale realistyczna. Monopol PiS grozi wielkie wizje ale słabą ich realizacją, czyli znane z historii wymachiwanie szabelką.
Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl
