Dzisiejszy świat bez samochodów? Nie, to trudne do wyobrażenia. A nawet niemożliwe. Tak jak przed stuleciami rzeczywistość bez… konia. Przyjaciela człowieka od zarania dziejów, towarzysza doli i niedoli, nieodłącznego kompana na polu bitwy. I to dlatego ksiądz-encyklopedysta wyszedł z założenia, że nikomu tego zwierzęcia objaśniać nie trzeba.
– Koń, jaki jest, każdy widzi – to najsłynniejsza sentencja autorstwa ks. Benedykta Chmielowskiego, autora głośnych „Nowych Aten”, czyli swoistego kompendium wiedzy o otaczającym go świecie. A żył w Rzeczypospolitej XVIII wieku, stąd umysłowość oświeceniowa nie zawsze była dla niego łaskawa. Podkreślano „zacofanie” charakteryzujące ponoć dzieło życia Chmielowskiego. A ono po prostu daje doskonałą okazję do wglądu w umysłowość człowieka, który żył 300 lat temu.
Autor, szlacheckiego pochodzenia proboszcz w Firlejowie na Podolu, odebrał wykształcenie jak na duchownego przystało. Inaczej nie znałby łaciny – a licznymi wtrętami słownymi w tym języku przeplata Chmielowski polskie hasła w swej publikacji. To dzieło z wielu względów wiekopomne, uznawane za pierwszą polską encyklopedię powszechną.
Dzisiejszego czytelnika może oczywiście dziwić archaizm bijący z opasłej księgi Chmielowskiego. Może zastanawiać, a czasami wzbudzać uśmiech na twarzy, sposób pojmowania świata oraz jego objaśnianie – za pomocą przysłów czy sentencji, rozgłaszanych od stuleci. Spis rzeczy, osób i zjawisk, za jaki uznać należy „Nowe Ateny”, niesie z sobą też spory ładunek naukowy. Oczywiście, biorąc pod uwagę ówczesne standardy.
Już sam tytuł księgi zasługuje na uwagę – nawiązuję bowiem do dorobku antycznej greckiej filozofii. Dalej autor tylko potwierdza swoje oczytanie. Nic dziwnego, skoro nadał publikacji długi podtytuł: „Akademiia wszelkiej sciencyi pełna na różne tytuły jak na classes podzielona, mądrym dla memoryjału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melankolikom dla rozrywki erygowana”.
Co takiego przeczytamy u firlejowskiego proboszcza? Rozważania o Bogu, rajskim ogrodzie, jaki znamy z kart Biblii, kulcie świętych, o tym, co przenika dwa światy – mityczny i rzeczywisty. Kapłan pisze o rzeczach, zjawiskach, ale i zwierzętach – także tych mitycznych, jak jednorożce czy syreny. Nie ma jednak ambicji wyliczenia wszystkich ich gatunków. – Bom nie Aristoteles, ani Pliniusz, ani Solinus – wyjaśnia Chmielowski.
Dzieli zwierzęta na lepsze i gorsze; do tych pierwszych niewątpliwie zalicza konia. W jego przekonaniu za takie nie uchodzą już jednak kozy, „naznaczone” od starożytności swoistym piętnem. W opinii autora, to „śmierdzący rodzaj zwierząt, w Piśmie Świętym znaczą grzesznych i potępionych, mających stać na dniu ostatnim na lewicy”. Z kolei małpa to „zwierz kosmaty, głową i twarzą coś pochodzi na człeka”, osioł jest symbolem lenistwa, gnuśności i głupoty; a mysz – choć podła i mała, wielkie czyni szkody.
Przy haśle o psie autor zamieszcza anegdotę, jakoby „Xiążę jeden Francuski tak miał wyćwiczonego psa, że stół nakrywał dla gościa, klucz wziąwszy od Pana, otwierał do skrzyni dla obrusa, który na stole rospostarłszy, talerze, łyżki, noże, serwety porządkiem kładł należytym”.
Zwięzła definicja konia jest już znana. W lakonicznym stylu utrzymany jest też komentarz do ilustracji obrazującej smoka. – Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba – podkreśla w swoim stylu Chmielowski.
W „Nowych Atenach” pełno jest wiedzy na inne tematy. Ksiądz rozpisuje się o znanych sobie państwach, krainach, miastach; nie stroni od nawiązań do rodzimej historii. Jak wyjaśnia, powielając poglądy wcześniejszych kronikarzy, dynastia piastowska wzięła się bezpośrednio od legendarnego Lecha. Dziś mamy nad XVIII-wiecznym autorem przewagę – dysponujemy stanem badań, który już dawno wykluczył historyczność rzekomego protoplasty Polaków…
Podobnie jest z niejakim „Filipem”, bohaterem znanego przysłowia. „Wyrwać się jak tenże z konopi” to tyle, co zrobić coś raptem, nagle, zaskoczyć otoczenie. Powiedzenie to wzięło się jednak prawdopodobnie z gwary myśliwskiej – w dawnych czasach „filip” oznaczało bowiem po prostu zająca. W opinii Chmielowskiego to nie takie oczywiste. Wszak – jak pisze duchowny – na jednym z sejmów piotrkowskich jeden z posłów nadspodziewanie „wyrwał się” do głosu. – Panie Filipie, z konopi wyrwałeś się – miał usłyszeć.
Myli się czytelnik, który myśli, że to koniec. XVIII-wieczny proboszcz „służy” także wiedzą z zakresu medycy. Radzi m.in. osobom, które mają problemy z nadmiarem włosów. Wystarczyło – idąc za namową Chmielowskiego – natrzeć skórę głowy „kocim exkrementem” wymieszanym z octem. Jeśli nie dysponujemy składnikami, wystarczy mieć przy sobie… mysią urynę. Z kolei krew kreta wystarczy, aby za jakiś czas znowu cieszyć się bujną czupryną.
A jaka jest recepta autora „Nowych Aten” na długowieczność? Za wszelką cenę unikać nieodwzajemnionej miłości, zazdrości oraz gniewu. Jak podkreślił Chmielowski, zdrowiu służy za to spożywanie czekolady, do popicia – w zależności od upodobań – kawa, wino albo rosół.
Księga Chmielowskiego to nie tylko podręcznik wiedzy, ale i publikacja, która miała kształtować opinię czytelników. Autor nie boi się odważnych nawiązań do sytuacji politycznej. Gani ówczesną elitę kraju za stan dróg czy mostów. Kryje się za tym apel o lepsze rządzenie. A winowajcom, „złym ludziom” – jak czytamy – należy się… chłosta.
Koniec końców, dzieło Chmielowskiego należy uznać za kompendium prezentujące typowy sarmacki ogląd świata. Ma charakter kompilacji – autor przepisuje od innych, niczego nie zmyśla, obserwuje i notuje, nie ingeruje w treść. Powtarza stereotypy, ale spełnia ważną misję. Ocala od zapomnienia dawny światopogląd. Brakuje mu krytycyzmu, wierzy w to, co pisze.
„Autor pierwszej polskiej encyklopedii uchodzi za prowincjusza i idiotę. Niesłusznie” – podkreśla Olga Tokarczuk. Jak dodaje, XVIII-wieczny ksiądz jest po prostu świadkiem epoki, w której żył – pełnej uprzedzeń. Świata, w którym granica między rzeczywistością a wyobraźnią była płynna. Mimo wszystko był encyklopedystą. Dziś zapewne współtworzyłby Wikipedię…
Artykuł powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.
To silva rerum, las rzeczy, po którym czytelnik spaceruje z nieustannym zadziwieniem, dowiadując się, jak dziś z telewizji, tego i owego, często samych bzdur. Opisy krajów i ludów są pełne uprzedzeń i wiadomości wyssanych z palca, powtarzanych przez wieki, jednostronnych i szkodliwych, jak na przykład opowieści o żydowskich mordach rytualnych, które czyta się dziś tak samo jak bajki o tricephalach (ludziach bez głów – przyp. aut.)
Olga Tokarczuk, Wikipedysta Sarmacki, „Książki. Magazyn do czytania”, 2011, nr 1