Bez zgody konserwatywnego kościoła katolickiego w Polsce w tej materii nawet parlament nic nie uczyni, nie wspominając o radach miast i miasteczek – odpowiada na pytanie o ewentualną rehabilitację czarownic prof. Jacek Wijaczka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Kwestionowanie działania pomocnic diabła – podkreśla w rozmowie z naTemat. – byłoby kwestionowaniem jego potęgi, a to z kolei mogłoby uderzać w wielowiekowe nauczanie Kościoła jako instytucji.
Polowania na czarownice w Europie nowożytnej to ciągle czarna karta dziejów Kościoła. Jaka była skala prześladowań?
Polowanie na czarownice dotknęło, w mniejszym czy większym stopniu, wszystkie kraje europejskie. Procesy o czary prowadzone były z mniejszą lub większą intensywnością. Nie do końca znana jest, i chyba nigdy jej nie poznamy, rzeczywista liczba osób spalonych na stosach
jako czarownicy, a przede wszystkim czarownice.
W literaturze popularnonaukowej i w prasie często można spotkać informację, że w czasach polowań na nie spalono w Europie ponad dziewięć milionów osób (9 442 994). Po raz pierwszy owa liczba pojawiła się w artykule z 1784 r. na temat procesów o czary w Niemczech, napisanym przez Gottfrieda Christiana Voigta, syndyka miejskiego z Kwedlinburga.
Liczba podana przez Voigta zaczęła funkcjonować w społecznym obiegu, choć historycy od początku byli bardzo sceptyczni. Dziś wśród badaczy panuje na ogół zgodność, że liczba straconych za rzekome czary nie przekraczała 100 tys. Autor ostatniej poważnej syntezy procesów, niemiecki historyk Wolfgang Behringer napisał, że w europejskich w latach 1400-1800, skazano na śmierć około 50 tys. osób, z czego połowę na obszarze Rzeszy.
Dlaczego zarzut uprawiania czarów kierowany był najczęściej przeciwko kobietom?
Przede wszystkim Kościół rzymskokatolicki odmawiał kobietom takich praw, jak mężczyznom. Zgodnie z jego nauką, diabeł był mężczyzną. Zawarcie zaś z nim paktu przypieczętowane było odbyciem stosunku cielesnego. Homoseksualizm karany był wówczas śmiercią. Dla
współczesnych było to jasne, dlaczego to przede wszystkim kobiety są czarownicami, wspólniczkami diabła.
Heinrich Kramer, dominikanin i inkwizytor, autor osławionego „Młota na czarownice” (1487) uważał diabła za mężczyznę, a kobiety za jego kochanki. Kramer wyraźnie sugerował, że to za pośrednictwem kobiet diabeł dostaje się do ludzkiego, męskiego społeczeństwa. Pojawiły się też hipotezy dodatkowo wskazujące, dlaczego to właśnie kobiety padały ofiarą procesów o czary.
Amerykański historyk Erik Midelfort w latach siedemdziesiątych XX w. sugerował, że w ciągu XVI w. podniósł się wiek zawierania małżeństw o kilka lat. Zamiast jak dotąd ok. 5, było teraz od 15 do 20 proc. społeczeństwa nieżonatego – najczęściej kobiety, grupa nowa i ciężka do opanowania, do której zdyscyplinowania służył także zarzut o czary i procesy.
Skąd wynikała wiara w skuteczność czarów? Jednocześnie Kościół piętnował wiejskie zabobony...
Ludzie, odkąd zeszli z drzewa na ziemię, wierzyli w czary i magię. Podobnie, jak to ma miejsce i dzisiaj, niestety.
Łagodna przez wieki postawa papiestwa i hierarchii duchownej wobec wiernych zaczęła się zmieniać począwszy od końca XII w. pod wpływem dwóch przyczyn: pojawiania się ruchów religijnych (określonych przez Kościół jako herezje, np. waldensów i albigensów) oraz „rosnącego pragnienia chrystianizacji, jakie wyrażali i realizowali kaznodzieje z zakonów żebraczych”. Papieży i teologów wspierali niektórzy juryści, jak choćby Johannes Teutonicus, działający w Bolonii, który w twierdził, że: „Jeżeli da się dowieść, że w mieście jest choćby grupka heretyków, wraz z nimi spalić można wszystkich mieszkańców”.
Polowanie na czarownice i procesy o czary nie mogłyby się odbyć bez wiary chrześcijan w diabła i jego potęgę. Do XII w. Kościół rzymskokatolicki nie czuł się specjalnie zagrożony przesądami ludowymi ani nie odczuwał wszechogarniającego strachu przed Szatanem. Rozwój wiary w potęgę diabła osiągnął apogeum w XVI i XVII w. Nigdy wcześniej, ani nigdy później Szatan nie cieszył się tak dużym zainteresowaniem i nigdy tak go się nie bano. Wiara w diabła i wzrastająca świadomość o jego „obecności” na ziemi rozpowszechniana była przez duchownych, tak katolickich jak i protestanckich.
W trakcie XV w. powstała i rozwinęła się nowa idea o funkcjonowaniu w społeczeństwie europejskim sekty czarownic i czarowników, której członkowie pozostawali w sojuszu z diabłem, spotykali się na nocnych zebraniach w których trakcie oddawali się bezbożnym rytuałom i czarom szkodliwym, skierowanym przeciwko ludziom i środowisku.
"Uczone” pojęcie czarostwa nadal jednak różniło się od potocznego wyobrażenia czarostwa, które funkcjonowało w środowisku wiejskim czy małomiasteczkowym. W szerokich kręgach ówczesnego społeczeństwa występujące magiczne praktyki, takie jak wróżbiarstwo, zażegnywanie czy czary leczące, nadal służyły pomocą w pokonywaniu kryzysów dnia codziennego. Dopiero w ciągu XVI w. czynności te zostały skryminalizowane.
Procesy o czary kojarzą się nierozerwalnie z torturami. Dlaczego, zgodnie z ówczesnym prawem, pastwiono się nad nieszczęśnikami?
W bulli "Ad extirpanda" z 1252 r., ogłoszonej przez Innocentego IV, określone zostały nowe ramy procesu inkwizycyjnego wobec heretyków. Najważniejszą nowością było to, że aby uzyskać przyznanie się heretyka do winy, papież zaakceptował tortury jako ich legalny element. Ponieważ duchownym zabronione było branie udziału w krwawych procedurach, to władzom świeckim przekazano torturowanie oskarżonych.
Dodać trzeba, że w ówczesnym systemie karnym, przyznanie się do zarzuconego czynu było konieczne, aby kogoś skazać. A jak uzyskać przyznanie się osoby oskarżonej o to, że odstąpiła od Boga, zawarła pakt z diabłem, utrzymywała z nim stosunki cielesne, brała udział w sabatach, szkodziła za pomocą czarów szkodliwych ludziom i zwierzętom oraz plonom? Wyłącznie za pomocą tortur.
Zgodnie z prawem odbywały się trzykrotnie. Bardzo rzadko zdarzało się, że poddawane im osoby wytrzymywały i nie przyznawały się do zarzuconych im czynów. Większość załamywała się już za pierwszym razem. Często wbrew prawu, torturowano do skutku, to znaczy do przyznania się oskarżonej do bycia czarownicą.
Dawna Rzeczpospolita uchodzi za oazę tolerancji. Ile prawdy w stwierdzeniu, że było to państwo bez stosów?
Dawna Polska (Rzeczpospolita) rzeczywiście uchodzi za państwo będące oazą tolerancji. Zapomina się jednak, że państwo to było tolerancyjne jedynie dla szlachty, a więc około 6-8 proc. ówczesnego społeczeństwa. Polska nie była też państwem bez stosów. Określenie to, zaczerpnięte z tytułu pracy Janusza Tazbira, jest bardzo chwytliwe, ale nieprawdziwe.
Najstarsza wzmianka w kościelnym prawie polskim na temat karania czarostwa pochodzi z uchwał podjętych na synodzie w Budzie w 1279 r., powtórzona i uzupełniona w tzw. statutach Mikołaja Trąby z 1420 r. Wyraz „czarownica” odnotowany został w języku polskim już w 1386 r., ale „czarownik” dopiero w kilkadziesiąt lat później, w 1425 r.
Pierwszą skazaną osobą była nieznana z imienia kobieta, spalona w 1511 r. w Chwaliszewie (obecnie część Poznania), ale wyrok wydany został przez sąd świecki. Parała się magią szkodliwą.
Apogeum polowania na czarownice w Polsce i raptowny wzrost liczby procesów o czary przypada na lata 1670 –1730 r. Połowa XVII w. to okres wojen z Rosją i Szwecją. Miało miejsce powstanie Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, które przyniosły ze sobą zniszczenia. Szalały też epidemie, nieurodzaje, pomór bydła i głód. Ówczesne społeczeństwo postrzegało otaczający je świat jako pełen tajemnic i niebezpieczeństw. Najłatwiej było obarczyć winą za wszystkie nieszczęścia dnia codziennego właśnie czarownice.
Szacuję osobiście, że na mocy wyroków sądowych stracono w Polsce w XVI-XVIII w. około 3000-4000 osób, a samosądy, jeśli już, zdarzały się sporadycznie.
Mieliśmy na ziemiach polskich jakieś spektakularne procesy o czary?
W dawnej Rzeczypospolitej nie było takich procesów jak na zachodzie Europy, gdzie np. sądzono jako czarownicę matkę słynnego astronoma Johannesa Keplera. „Najsłynniejszym” jest proces, który miał odbyć się w 1775 r. w Doruchowie. Miano wówczas spalić 14 kobiet oskarżonych o czary, a proces ten miał odegrać decydującą rolę w zniesieniu tortur i kary śmierci.
Mimo że Janusz Tazbir już przed laty udowodnił, że takiego procesu nie było, a relacja rzekomego świadka tych wydarzeń jest falsyfikatem, to do dzisiaj proces w Doruchowie pojawia się w publikacjach nadal, także i w pracach naukowych. Kilka lat temu odbyła się w tymże miasteczku rekonstrukcja tego wydarzenia, a miejscowe władze chciały w ten sposób przyciągnąć turystów.
Procesy o czary przeprowadzone w Polsce w czasach wczesnonowożytnych, to szukanie "kozła ofiarnego" w małej społeczności lokalnej, wiejskiej i małomiasteczkowej. Głównym motywem oskarżeń były sąsiedzkie waśnie, zawiść, zdechłe bydło albo choroby nasilające się w czasach klęsk elementarnych.
Niedawno przypadła 204. rocznica stracenia Barbary Zdunk. Czy to rzeczywiście była ostatnia europejska czarownica?
Barbara Zdunk nie tylko, że nie była ostatnią europejską czarownicą, to z czarami nie miała nic wspólnego. Ta córka ubogiego pastucha, mając 9 lat opuściła rodzinny dom i poszła na służbę. Życie prywatne niezbyt jej się układało, nie miała szczęścia do mężczyzn. Po rozwodzie wdawała się w liczne romanse. Jednym z jej kochanków był parobek Jakob Auster. Nie zamierzał się jednak żenić i porzucił Barbarę, starszą wówczas od niego o 16 lat. Zawiedziona kobieta, z zemsty, podłożyła ogień pod dom, w którym Auster mieszkał. W trakcie pożaru śmierć poniosło dwoje ludzi. Z tego powodu Barbara została aresztowana i uwięziona.
W więzieniu wykorzystywano ją seksualnie. Proces toczył się bardzo długo, cztery lata. Ostatecznie 27 lipca 1811 r. zatwierdzony został w Królewcu wyrok wydany przez sąd miejski w Reszlu. Ten skazał Barbarę Zdunk na karę śmierci przez spalenie na stosie. Katu nakazano ją przed podpaleniem dyskretnie udusić, tak aby gawiedź tego nie widziała. W trakcie procesu Zdunk nie została oskarżona o zajmowanie się czarami. Została skazana na śmierć za popełnienie czynu kryminalnego.
Nie wiadomo, dlaczego sąd skazał ja na karę, stosowaną w procesach o czary. To zapewne spowodowało, że po latach Barbarę Zdunk zaczęto traktować jako czarownicę. W ten sposób narodził się mit. Legenda, która nie tak dawno doprowadziła do żenującej, moim zdaniem, próby promowania miasta Reszla przez władze miejskie, jako „atrakcji” turystycznej i uczynienia z Barbary Zdunk czarownicy.
W Niemczech od jakiegoś czasu widoczna jest tendencja rehabilitacji rzekomych czarownic. Czy w Polsce to możliwe?
Wydaje mi się, a nawet jestem głęboko o tym przekonany, że w najbliższych latach nie będzie to możliwe. Świadczy o tym choćby wypowiedź rzecznik miasta Lublina Beaty Krzyżanowskiej, która zapytana o możliwość rehabilitacji licznej grupy kobiet skazanej za czary w procesach przez sąd tego miasta odparła, że „Lublin nie jest w sensie prawnym następcą Lublina z czasów I Rzeczypospolitej. Dlatego rehabilitacja spalonych na stosach nie wchodzi z grę”.
Typowe polskie urzędnicze przerzucanie odpowiedzialności na kogoś innego. Nie ja, koleżanka! Brak ponoszenia odpowiedzialności za własne błędy i winy. Panią rzecznik trzeba więc zapytać, kiedy dla niej zaczyna się historia Lublina? Dlaczego urząd miejski dofinansowuje monografie mówiące o dziejach Lublina, choćby w średniowieczu, skoro dzisiejsze miasto nie jest następcą „tamtego Lublina”?
Do rehabilitacji nie śpieszy się również konserwatywny polski kościół katolicki, a bez jego zgody w tej materii nawet parlament nic nie uczyni, nie wspominając o radach miast i miasteczek. Na dodatek, kwestionowanie działania pomocnic diabła, czyli czarownic byłoby kwestionowaniem jego potęgi, a to z kolei mogłoby uderzać w wielowiekowe nauczanie kościoła jako instytucji.
Dodać trzeba, że temat polowania na czarownice i procesy o czary w społeczeństwie polskim jest traktowany często jako temat „wakacyjny”. Ciekawy, budzący zainteresowanie, ale nie do końca poważny. Niestety, pogląd ten podziela także wielu zawodowych historyków, uznając zajmowanie się tą kwestią za mało poważną i ignorując ustalenia w tej materii. Nie docenia się roli, jaką wiara w czarownice i związane z nią procesy o czary odgrywały w życiu codziennym wsi i miasteczek.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!