
Reklama.
Spot rozpoczyna się słynnym wystąpieniem premier Ewy Kopacz, w którym szefowa rządu mówi o tym, że głód pośród polskich dzieci jest elementem rosyjskiej propagandy: „Dzisiaj, kiedy ktoś mówi o tym, że w Polsce dzieci głodują, to daje argument naszym niekoniecznie przyjaciołom, którzy w tej rosyjskiej propagandzie wykorzystują to przeciw Polsce. Czy to jest obywatelska i patriotyczna postawa?”
Wypowiedź ta przerywana jest krótkimi migawkami, pokazującymi różne osoby wypowiadające się na temat niedożywionych dzieci. Z jednej strony wstawki przedstawiają posła Niesiołowskiego, mówiącego o sławetnym szczawiu, posłankę Piterę twierdzącą, że pytanie dziecka o to czy zjadło śniadanie jest „głupie” oraz Donalda Tuska, który twierdzi, że w Polsce „żadne dziecko nie chodzi głodne”. Z drugiej zaś migawki pokazują rzecznika prasowego Głównego Urzędu Statystycznego, który mówi o tym, że 900 tys. dzieci żyje w skrajnym ubóstwie.
Po tym fragmencie, dokładnie w połowie, następuje wyraźne oddzielenie drugiej części spotu i przedstawienie w świetlistych barwach wizji Beaty Szydło. Kandydatka PiS opowiada o swojej nowej ustawie, pozwalającej na to, by polskie rodziny dostawały 500 złotych miesięczne na dziecko, o konieczności powrotu do szkół lekarzy oraz dentystów, oraz o tym, że w szkołach wszyscy uczniowie dostaną posiłek (prawdopodobnie sfinansowany przez państwo). Spot kończy się słowami: „Bo żadne dziecko w Polsce nie może być głodne”.
Tak pokrótce prezentuje się spot Beaty Szydło. Jest to jednak, jak wspomniałem na początku, kolejna gra na emocjach wyborców poprzez przeinaczone statystyki. Warto bowiem pamiętać, że „skrajne ubóstwo" nie zawsze oznacza głód. Podobnie sprawa się ma z wyrażeniem „głodne dzieci”. Hasło to jest dużym uproszczeniem, które nie oddaje całej prawdy; jest natomiast bardzo nośne politycznie i funkcjonuje jako pewnego rodzaju skrót myślowy. I nadaje się idealnie do oddziaływania na emocje widzów.
Napisz do autora: jakub.rusak@natemat.pl