Ruch Oburzonych po roku od pierwszego wyjścia na ulice znów daje o sobie znać. Tym razem protestują na szczycie NATO w Chicago. Często pojawiają się komentarze, że manifestacje nie mają sensu, a manifestanci sami nie wiedzą przeciwko czemu protestują. - Trudno oczekiwać od nich jasnego postulatu. Jestem daleki od nazywania ich głupimi czy nieświadomymi. Taka jest natura masowych ruchów, że są emocjonalne - mówi nam Dominik Owczarek. - Te postulaty są jasne i zasadne, odnoszą się do wciąż rosnącej niesprawiedliwości społecznej w Europie i na świecie - dodaje profesor Jerzy Wiatr.
Nie mają przywódcy, nie mają organizatora, nie mają wspólnej ideologii. W Polsce nazywani "Oburzonymi", w Hiszpanii "walczącymi o godność", w Nowym Jorku "okupującymi". Wszystkie te ruchy traktowane są jednak jako przejaw tych samych emocji - jako reakcja na niedostatek współczesnego kapitalizmu, protest przeciwko nierównościom, sprzeciw wobec działań finansjery.
Wszystko zaczęło się na początku 2011 roku za sprawą książki „Indignez-Vous!” Stephane’a Hessela, co w wolnym tłumaczeniu znaczy "Oburzajcie się!". Była ona przez ponad dwa miesiące najlepiej sprzedającym się tytułem we Francji. Sukces powtórzyła później w całej Europie. Część postulatów zawartych w niej była naiwna (spełniono je ponad 60 lat temu), czasem po prostu naiwnie śmieszna. Samej treści miała tylko 13 stron. Autor w swojej książce z niezadowolenia z rządów i obecnej sytuacji politycznej zrobił czyn niemalże heroiczny. I tak zaczęła się "wiosna ludów" dwudziestego pierwszego wieku.
Niedawno Hiszpanie obchodzili pierwszą rocznicę "wyjścia na ulicę". Tym razem w największych miastach kraju, Madrycie, Barcelonie, Walencji oraz Sewilli, gromadzili się pod hasłem: "Rok temu mieliśmy powody, żeby wyjść na ulicę, teraz nie mamy wymówki, żeby zostać w domu". W kraju tym nadal utrzymuje się 25-procentowe bezrobocie, najwyższe w Europie.
Także w Polsce usłyszeć można było podobne hasła. "Protestujemy przeciwko łamaniu zasad demokracji przez polityków i elity gospodarcze" - mówili zebrani na marszu w październiku zeszłego roku. Podobne deklaracje pojawiły się wtedy w 82 krajach i 950 miastach na całym świecie. Protesty miały miejsce nawet na placu św. Piotra w Watykanie. "Władze działają w imieniu niewielu, ignorując wolę większości, bez względu na koszty ludzkie i ekologiczne, które musimy ponosić". Na Wall Street usłyszeć można było Slavoja Žižka, który mówił: "Wszyscy wiemy, że coś jest ze światem nie tak. Problem polega na tym, że nie mamy języka, w którym moglibyśmy to opisać". W istocie był to natomiast pierwszy ruch, w którym tak wyraźnego sprzeciwu wobec kapitalizmu nie wyrażała wyłącznie wąska grupa ludzi o poglądach lewicowych, ale szeroka grupa obywateli.
Masaż i ciepłe kiełbaski
W telewizji oglądać można było skandujący tłum, ludzi przekrzykujących się nawzajem, tańczących i śpiewających na miejscu zgromadzenia. W Madrycie można było skorzystać z masażu relaksacyjnego, i zjeść ciepłe kiełbaski. Po tym jak zobaczyliśmy "Oburzonych" w wydaniu polskim, pojawiły się głosy krytyczne wobec protestujących. Grupa ludzi sprawiająca wrażenie nieautentycznych, awanturniczych i pozbawionych jakiejś idei przewodniej. Kilka haseł luźno ze sobą powiązanych. Ktoś stwierdził w mojej obecności, że jest to "zwykła banda leniwych dzieciaków, która urządza sobie kolejną zabawę". Bo kto inny ma czas na protesty. Ten ktoś zapomniał jednak, że w Hiszpanii bezrobocie wśród młodych utrzymuje się na poziomie 40 procent.
Podobne komentarze pojawiały się również w zagranicznych mediach. Mówiono, że protestujący nie rozumieją swoich lewicowych postulatów, są motywowani prostymi pobudkami, niejasnymi ideologicznie. Nie wiedzą tak naprawdę czego chcą, bo nie proponują żadnej alternatywy. Na okupowanym przez długi czas Wall Street pojawił się mężczyzna, który krzyczał: "Weźcie się do roboty". Ludzie ruszyli z kamerami, żeby rozmawiać ze zgromadzonymi tam ludźmi, starając się udowodnić ich brak kompetencji i niezrozumienie świata ekonomii.
Trudno oceniać, kto w tym sporze ma więcej racji. Na pewno jest ona z jednaj i z drugiej strony. Zwracanie uwagi na niesprawiedliwość, na pogłębiające się nierówności i uprzywilejowaną pozycję ludzi sektora bankowego-inwestycyjnego nie jest bezzasadne. Mówienie o przesadzie i zabawowej formie protestów również. Szczególnie w obliczu ostatnich manifestacji na szczycie NATO w Chicago. Doszło tu do wyjątkowo brutalnych starć z policją. Protestujący natomiast, kiedy zaczął padać deszcz, rozpoczęli taniec otoczeni kordonem policji.
Dominik Owczarek, analityk Instytutu Spraw Publicznych tłumaczy, że takie powszechne ruchy mają to do siebie, że są emocjonalne. - U ich podstawy leży oburzenie, poczucie pozbawienia godności. W tym przypadku jest to jakiś radykalny sprzeciw wobec państwa, instytucji finansowych. W tak powszechnym ruchu pod jednym parasolem zbiera się wiele grup, które mają różne intencje i różne postawy. To co się dzieje w Grecji, na Wall Street, w Hiszpanii nie ma wspólnej struktury. Te grupy są tak naprawdę różne. Nie mają wspólnego przywództwa, nie mają wyraźnego lidera. To z jakimi hasłami występują sprawia, że ruch ma dużo emocji - mówi.
- Ruch ten jest jasnym wyrazem pewnych tendencji w naszym świecie, okresu, który można nazwać późnym liberalizmem - tłumaczy. - Nie wiadomo jednak, do czego to zmierza. Dlatego trudno oczekiwać od tych ludzi jasnych postulatów. Rzeczywiście brakuje im jakiejś głównej idei. Wiadomo jednak, że protestują przeciwko nierównościom, przeciwko finansistom, przeciwko irracjonalnym działaniom rządu, trudnej sytuacji na rynku pracy - dodaje.
Owczarek sprzeciwia się też krytyce, jaka spada na głowy protestujących - Jestem daleki od określania ich głupimi ludźmi, ludźmi nieświadomymi. To nie jest sytuacja związana z lenistwem tych osób. Układ sił na rynku sprawia, że biedni stają się coraz biedniejsi, a bogaci coraz bogatsi. Argumenty podnoszone przez oburzonych czy tych zgromadzonych na Occupy Wall Street są dokładnie takie same - walka z nierównościami społecznymi, wzrostem bezrobocia, nieodpowiedzialną polityką budżetową. Co najistotniejsze, są to argumenty podnoszone nie tylko przez manifestantów, ale od wielu lat również przez szanowanych ekonomistów czy socjologów. Pomimo, że znajdują się tam różni ludzie, mam wrażenie że ci którzy organizują te protesty są osobami świadomymi - konkluduje.
Wciąż rosnąca niesprawiedliwość
Ruch Oburzonych w podobny sposób tłumaczy socjolog, profesor Jerzy Wiatr - Takie ruchy bardzo często w sposób emocjonalny artykułują swoje niezadowolenie, i nie wydaje mi się, żeby w tym protestujący byli nieświadomi swoich postulatów. One są proste i odnoszą się do głębokiego poczucia wciąż rosnącej niesprawiedliwości. Postulują zaś bardziej sprawiedliwe rozłożenie ciężarów społecznych. Przykładem niech będzie polityka oszczędnościowa. Powinna być prowadzona w sposób sprawiedliwy, czyli rozkładając ciężary tak, aby każdy był w stanie ją unieść. U nas w Polsce nie robi się w tej chwili nic, żeby to zmienić - mówi profesor.
Tłumaczy też ideologiczne motywacje manifestujących - Oni mają pewną koncepcję. Może nie jest ona rozpisana szczegółowo, ale ich postulaty są jasne - mówi. Dodaje też, że ruch jest zasadny, bo wyrasta z poczucia niesprawiedliwości, a ono zwiększyło się znacznie w ostatnim czasie. - Teraz to od polityków zależy, który z nich wybije się na fali tego rosnącego oburzenia i będzie w stanie wygrać wybory - konkluduje prof. Jerzy Wiatr.