Na początku zaczynali od tzw. minutówek, ich trening trwał kwadrans. W czasie półtorarocznych przygotowań pokonywali kolejne bariery - najpierw pięciu i dziesięciu, potem półmaratońskich 21 kilometrów i 97,5 metrów. Teraz spokojnie biegają po 26... na jednym treningu.
Do mety przygotowań już prawie dobiegli, a na horyzoncie coraz wyraźniej majaczy punkt startowy 37. PZU Maratonu Warszawskiego. Nie zgrywają chojraków – szczerze przyznają, że na myśl o czekającej ich 27 września kilkugodzinnej przebieżce ulicami Warszawy oblewa ich zimny pot. Po chwili dodają jednak, że przecież poprzednie „pierwsze razy” też ich przerażały, a jednak jakoś przeżyli. Co prawda mechanizm przetrwania u każdego z nich był trochę inny, to zgodnie przyznają, że kluczem do pokonania kolejnych dystansów oraz fizycznych i psychicznych barier jest tajemnicze słowo na „m” - motywacja.
Tą, która stała za powołaniem do życia programu Biegaj na Zdrowie była chęć przekonania niedowiarków, że biegać każdy może. - Szukaliśmy w PZU Zdrowie sposobu, aby pokazać, że bieganie jest dla wszystkich i że regularne treningi, w połączeniu ze zbilansowaną dietą, to najlepsza droga do zdrowia - tłumaczy założenia projektu jego pomysłodawczyni - Agata Lipiec, główny specjalista ds. mediów społecznościowych w PZU.
Lipiec tłumaczy, że uczestnicy programu to żywe dowody na to, że samo podjęcie wyzwania i trzymanie się wyznaczonego planu to już połowa sukcesu.
Aby determinacja i chęć zmiany w miarę upływu czasu nie osłabły pilnowała kadra specjalistów złożona z trenera, dietetyka i fizjoterapeuty.
Trener, Grzegorz Zwierzchoń, na pytanie do jakich sztuczek musiał się uciekać, aby wyciągnąć świeżo upieczonych biegaczy z „kanapowego zależenia” odpowiada: - To nie problem, każdy może z tego wyjść i zacząć się ruszać. Ważne jest tylko, żeby to zrobić świadomie, małymi kroczkami do przodu – przekonuje i dodaje, że bieganie jest formą ruchu wskazaną dla większości osób.
Niedowierzające spojrzenie, jakoby osoby, które do tej pory truchlały na myśl o dobiegnięciu do tramwaju nie potrzebowały „subtelnej” słownej zachęty, kwituje wzruszeniem ramion i tajemniczym uśmiechem. Przechodzący obok Krzysztof Majak uchyla jednak rąbka tajemnicy: - Terroryzował nas, taka jest prawda. Mówił, że ma boleć, bo jak teraz boli to na maratonie nie będzie – rzuca pośpiesznie i oddala się, zanim trener zdąży skomentować. Coś więc chyba w tym motywującym „terrorze” jest.
Zastraszanie, a może głaskanie? Co więc najlepiej motywuje biegaczy wiedzą oni sami. Członkowie drużyny Biegaj na Zdrowie zdradzają, co termin „motywacja” oznaczał dla dla każdego z nich na początku przygotowań, oraz jak jego znaczenie ewoluowało wraz ze wzrostami wytrzymałości i spadkami wagi. Biegacze wytłumaczą również, dlaczego elementem startowej garderoby stanie się również specjalna opaska i jakie hasło na niej nadrukowane pozwoli im dotrzeć do mety.
Drużyna blogerów
Paweł Lipiec - „Ten dzień, ta chwila, ten moment”
„Biegnę, aby ukończyć. Nie ścigam się ani ze sobą, ani z innymi uczestnikami biegu” - napisał rok temu Paweł Lipiec, dodając, że: „Nie wynik jest ważny – ważny jest postęp”.
Jak sam przyznaje, co to znaczy morderczy trening wiedział jeszcze zanim podjął wyzwanie przebiegnięcia maratonu:. „Swego czasu trenowałem bardzo intensywnie, 5-6 razy w tygodniu. W niedzielę spotykaliśmy się poza salą treningową i „bawiliśmy się” w parkach. Zimą również. Dlatego właśnie, że jeszcze pamiętam, jaką przyjemność można mieć z totalnego zmęczenia organizmu” - napisał na swoim blogu półtora roku temu.
Jak jednak można się dowiedzieć z późniejszych notek, Pawła oprócz chęci osiągnięcia stanu „totalnego zmęczenia” motywuje również uzależnienie od pewnej substancji: hormonu szczęścia. Po swoim pierwszym biegu na pięć kilometrów napisał: „Warto było. Choćby dla tego uczucia szczęścia, które nie opuszczało mnie przez kolejną dobę! Zaczynam chyba wyobrażać sobie, jaką euforię przeżywają ludzie po pełnym maratonie, to musi być szczęście z gatunku ojca oglądającego swoje nowo narodzone dziecko” - stwierdził kilka miesięcy temu, aby już za kilkanaście dni sprawdzić prawdziwość tych słów na własnej skórze.
To, że na trasie maratonu będzie musiał przezwyciężać większe i mniejsze kryzysy, jest pewne. O tym, że jeśli je zwalczy czeka go nagroda w postaci nieopisanego szczęścia, przez całą drogę będzie przypominała bransoletka na nadgarstku. A właściwie wydrukowane na niej kilka słów. Jakich? - „Ten dzień, ta chwila, ten moment”. Tylko tyle. Wystarczy – twierdzi Paweł.
Maja Sieńkowska - „Dobiegnę, bo ktoś musi dać kotom jeść”
„Kiedyś, gdy byłam młodsza, biegałam, bo pani od wuefu mi kazała” - wspomina Maja, co jak można się spodziewać, nie było wystarczająco motywujące, aby przyszłą blogerkę zachęcić do samodzielnej wyprawy do sklepu sportowego celem nabycia profesjonalnego obuwia do biegania. Kilka lat później okazało się, że odpowiednia motywacja nawet „pasjonatkę niczego sportowego”, jak sama siebie określa, może skłonić do startu w maratonie.
W przypadku Mai początkowo tym właściwym bodźcem była chęć pokonania własnych słabości: „Przesuwanie granic to niekończąca się życiowa przygoda. Przebiegnę ten maraton, by przekroczyć własne granice” - zadeklarowała na blogu. Wnikliwy czytelnik jej wpisów zauważy również, że nie bez znaczenia był zbawienny wpływ biegania na sylwetkę: „Gdybym miała kiedyś napisać autobiografię, mogłabym ją zatytułować: "Odchudzanie na okrągło" – przyznaje.
Dzisiaj synonimem motywacji jest dla niej strach. - Poza tym również świadomość, że zaszłam już tak daleko, że szkoda by było, żeby to się jednak nie udało – tyle hałasu o nic - podsumowuje.
O czy Maja będzie myślała, kiedy już stanie na starcie maratonu? O kotach, którym zadedykuje swoją startową opaskę: „Dobiegnę, bo ktoś musi dać kotom jeść” - będzie głosił napis na jej nadgarstku.
Drużyna PZU
Ewa Koprowska - „Ewa, dasz radę”
„Czy to zawsze tak wygląda, że biegasz w kółko po Agrykoli a chłopaki stoją i się gapią? – zapytał dobiegając do mnie Mąż. Nie zawsze. Ale często. Dlatego, że jestem najsłabsza. Nie potrafię biegać tak szybko i tak daleko jak oni. Zapewne nigdy już nie będę tak biegać. Frustracja rosła, gula w gardle zaburzyła spokojny oddech, musiałam zatrzymać się i wykasłać” - jak się później okazało, ten moment był w przygotowaniach Ewy jednym z przełomowych. Narastająca frustracja zadziałała jak najlepszy motywator. Uwaga męża wcale jej nie zniechęciła – wręcz przeciwnie, dała „kopa” do dalszych treningów.
- Trzeba sobie stawiać wyzwania, które wydają się totalną abstrakcją - twierdzi Ewa i zaznacza, że przebiegnięcie maratonu wydawało jej się zadaniem z gatunku tych nierealnych. Później jednak zauważyła, że oprócz samej satysfakcji, jaką daje systematyczne przełamywanie własnych barier, bieganie ma jeszcze jedna niezaprzeczalną zaletę: - Mój kolega lekarz od samego początku mówił: 'Dziewczyno, nie ma lepszej kuracji odmładzającej dla kobiety, niż bieganie'. Kiedy sama zobaczyłam, jak zmienia się moje ciało – byłam zachwycona i na pewno to jest coś, co spowodowało, że tym łatwiej dostosowuje swoje życie do treningów - wyjaśnia.
Rytmowi treningów Ewa sprytnie podporządkowała również życie całej rodziny – systematycznym bieganiem zaraziła nie tylko męża, ale i dwóch synów, którzy stanowią jej najbliższą grupę wsparcia. To również oni będą na trasie maratonu najgłośniej krzyczeć: „Ewa, dasz radę”, czyli słowa, które biegaczka każe wydrukować sobie na silikonowej opasce. - Tak było napisane na torcie, który dostałam na czterdzieste urodziny. Wierzę, że tak właśnie będzie – tłumaczy.
Sylwia Stachowicz - „SyLwia– jest nadzieja”
„Dlaczego do tej pory nie biegałam??? Bo całą energię, fantazję i czas zabierało mi kibicowanie, wspieranie tych, co na starcie, na trasie, potem na mecie – dziesiątek, połówek i maratonów wreszcie... Ech, znudziło mi się w końcu stanie po tej biernej stronie barierek” - podsumowała na blogu swoją decyzję o podjęciu biegowego wyzwania. Tę motywację da się akurat dostrzec gołym okiem – nawet udzielając odpowiedzi na pytanie Sylwia nie potrafi ustać w miejscu i aż trudno uwierzyć, kiedy mówi, że sportem wcześniej nie interesowała się w ogóle. - Byłam absolutną przeciwniczką biegania - przyznaje bez ogródek.
Mimo braku sportowego doświadczenia, Sylwii nie można odmówić ambicji, która jest kolejnym czynnikiem, który pozwolił jej dotrwać praktycznie do finiszu Biegaj na Zdrowie. - Niektórzy twierdzą, że ja nawet z połamanymi palcami dobiegnę do mety. Coś w tym jest, bo jak mam cel, to jestem strasznie zawzięta - deklaruje i dodaje, że ukończenie maratonu jest dla niej o tyle ważne, że proces przygotowawczy był absorbujący nie tylko dla niej samej: - Półtora roku mojej pracy i pracy innych ludzi, których nie chcę zawieść, to jest cel i naprawdę silna motywacja - deklaruje.
O tym, że uda się jej spełnić pokładane w niej oczekiwania Sylwia jest głęboko przekonana, ale, asekuracyjnie, nie chce rzucać słów na wiatr: - Pewności nie ma – pewna w życiu jest tylko śmierć, więc na mojej bransoletce napiszę sobie, że jest nadzieja. Dokładnie: „SyLwia (bo ja jestem podobno taka waleczna) – jest nadzieja - mówi o swoim haśle motywacyjnym.
Maciej Hassa - "Czasy na 5, 10, 20, 30, 35 i 40 km"
Maciej przyznaje, że do udziału w programie pchnął go strach przed chorobą, „ciążą permanentną”, która objawiała się systematycznym przyrostem tkanki tłuszczowej w okolicach mięśnia piwnego: "Mniej więcej co dwa lata brzuch rósł, w krytycznym momencie przychodziła refleksja, że czas wziąć się za siebie" – pisał na blogu.
Kiedy systematyczne treningi i zrównoważona dieta zaczęły dawać efekty, Maciej odnalazł jeszcze jedną zaletę biegania: okazało się, że skutecznie redukuje ono poziom stresu: "Jestem nerwusem – to opinia bliskich. Czym się to objawia? A no tym, że często się denerwuję i do osiągnięcia „poziomu wrzenia” nie potrzeba mi wcale dużo bodźców. Auto obserwacje oraz doradztwo bliskich od dawna mówiły mi, że warto coś z tym zrobić. Tylko co? Nie pójdę przecież do żadnego lekarza, bo to nie w moim stylu. Nie zacznę brać również żadnych tabletek, nawet tych ziołowych, bo to też nie mój świat. Co pozostaje? Okazało się, że rozwiązanie przyszło samo i trochę przez przypadek" - opisywał swoje odkrycie Maciej
Parę linijek niżej pojawia się deklaracja: „Dzięki bieganiu mam znacznie mnie nerwów. Niestety, wystarczą mi dwa tygodnie bez biegania i stary, drażliwy Maciek potrafi wrócić. Nie będę wiec przestawał” - stwierdza stanowczo.
Pomysł na motywacyjne bransoletki, Maciej zamierza wykorzystać pragmatycznie: „Na mojej opasce napiszę sobie konkretne czasy jakie muszę osiągnąć na 5, 10, 20, 30, 35 i 40 km aby zrealizować cel, jakim jest przebiegniecie maratonu poniżej 3.30. To nawet wygodne bo na ręku często się zmazuje, a karteczki są niewygodne” - tłumaczy.
Drużyna naTemat.pl
Krzysztof Majak - „Byle do przodu”
„W bieganiu bardzo ważne są cele. Uprawianie sportu samo w sobie celem nie jest, bo nie mobilizuje nas do kolejnych treningów. Musimy wiedzieć, dlaczego biegamy i co chcemy w ten sposób osiągnąć” - napisał zaraz po zakwalifikowaniu się do Biegaj na Zdrowie Krzysztof. Co więc zmobilizowało „prawie trzydziestolatka” do zrezygnowania z rytualnych piątkowych „resetów” w towarzystwie znajomych na rzecz chodzenia spać tuż po dobranocce i zrywania się bladym sobotnim świtem, aby pokonać zaplanowany dystans?
- Na początku motywowało mnie to, że czułem, że powinienem zająć się sportem, zadbać trochę o siebie. Patrzyłem w lustro i myślałem: „O nie, zaraz dołączę do grona „Januszów”, których jest pół Polski, wypożyczę parawan i obstawię się na plaży – tłumaczy. Strach przed „podtatusieniem” jako motywacja? Raczej chęć zmiany. – Motywacją było to, żeby zmienić wygląd, poprawić kondycję i sprawdzić, czy może coś jeszcze będzie za tym szło – tłumaczy.
Zmiany w wyglądzie zewnętrznym okazały się bardzo budujące: - Przez pierwsze miesiące robiłem sobie co miesiąc zdjęcie żeby zobaczyć, jak chudnę. To motywuje, bo dostrzegasz efekty - twierdzi.
Krzysztof przyznaje, że w pewnym momencie, jak w przypadku większości uczestników, pierwsze miejsce na liście czynników motywujących zajmował strach przed ilością kilometrów, których jest "tak dużo": - W sierpniu przebiegłem łącznie 240 kilometrów, ale naraz – 27. Trener mówi, że więcej mamy nie biegać, bo w bieganiu nie robi się prób generalnych. I ja mu wierzę - twierdzi, choć przyznaje, że wcześniej trochę wątpił: - Z tego strachu nie opuszczałem treningów – dodaje, ale zaznacza, że taka taktyka dała efekty, bo o pokonanie dystansu jest już spokojny. Teraz siły dodaje myśl o wyniku: - Już czuję że przebiegnę, ale chciałbym to zrobić w czasie, o jakim rozmawiałem z trenerem, czyli 3,5 godziny - deklaruje.
Jakimi słowami zamierza dodawać sobie sił na trasie? - Kiedy coś mi nie wychodzi, moja znajoma powtarza: „Olej to, byle do przodu” - tłumaczy i deklaruje, że w dniu startu na jego nadgarstku znajdzie się opaska właśnie z tym hasłem: „Byle do przodu”.
Motywacyjne opaski z hasłem to prezent, jaki PZU zafundowało wszystkim uczestnikom 37. PZU Maratonu Warszawskiego. Jeśli startujesz, możesz ją zamówić tutaj. Czas na sformułowanie hasła masz do 13 września.
Główny specjalista ds. mediów społecznościowych w PZU Zdrowie
Być może nie każdy w półtora roku jest w stanie przygotować się do maratonu, i to też pokazał ten program, ale zacząć biegać, zmienić nawyki żywieniowe i swoje myślenie na temat zdrowia, na pewno. Na starcie stanęło 14 osób. Wszystkie zasiedziane za biurkami, komputerami, z widoczną nadwagą. Ale też każdy z dużą determinacją i chęcią zmiany swojego życia na zdrowsze.