
– Wierzę w to, że my, Polacy, jesteśmy otwarci i tolerancyjni, a wszystkie nasze frustracje i całe zło wynika z lęku przed nieznanym. Wierzę też, że gdyby nam niczego nie brakowało, nie trzeba byłoby zwalać winy na kogoś innego za to, że nam się nie udaje. Dlatego powtarzam – ja nie chcę zmieniać, ale powiedzieć, że może być inaczej – mówi w rozmowie z naTemat Czesław Mozil, którego biograficzna książka "Nie tak łatwo być Czesławem" w październiku trafi do księgarń.
REKLAMA
Nie jesteś za młody na autobiografię?
Pewnie, że jestem. Jestem gówniarzem. Zresztą do tej pory nabijałem się ze wszystkich, którzy pisali o sobie książki. Odrzucałem różne propozycje, raz gorsze, raz lepsze, aż zadzwonił do mnie Jarek Szubryt, dziennikarz muzyczny, którego bardzo szanuję. Kiedyś, w 2007 roku on był na moim koncercie w Krakowie. To była taka kameralna impreza na 30 osób. Mój manager poprosił go wtedy po występie o jakąś opinię, na co on odpowiedział „to jest bardzo fajne, oryginalne, to się nigdy nie przebije”. I tak to się zaczęło. Do dziś się kolegujemy.
Być może między innymi dlatego, kiedy Jarek zadzwonił, przekonał mnie, że ta moja historia jest warta opowiedzenia.
Historia życia, kariery, miłości?
Historia dziecka polskich emigrantów. Choć moja książka to nie jest taka stricte autobiografia.
Bo?
Bo ja nie mówię w niej całej prawdy. Gdybym opowiedział o wszystkim, co przez ostatnich osiem lat przeżyłem w naszym kraju, moje drzwi mogłyby rozwalić jakieś służby specjalne (śmiech). Polski show-biznes też by mnie zresztą za to znienawidził.
Jarek zapewniał mnie, że mogę i że powinienem opowiedzieć swoją prostą historię swoim prostym językiem. Bo ja jestem, tak mi się wydaje, takim skromnym, dobrze wychowanym, ale prostym chłopakiem. Nie wstydzę się o tym mówić. Wierzę zresztą w to, że w naszym kraju w końcu przyjdzie moda na to, żeby mówić wprost, że się czegoś nie wie albo, że wie się nie wszystko.
O czym w takim razie pisałeś?
O sobie, ale tak, by ludzie zrozumieli, że dziś takich Czesławów jak ja rodzi się na Wyspach i w całej Europie wiele tysięcy.
Uparłeś się na emigrantów...
Dzisiaj jest tak, że jak tylko zaczyna się mówić o kwestiach związanych z emigracją, to natychmiast wiąże się to z polityką. To, co się działo po premierze mojej płyty „Księga emigrantów. Tom 1”, jest na to najlepszym dowodem. Bo, choć ewidentnie zrozumieli mnie emigranci, zupełnie nie zrozumieli mnie Polacy. Tacy, którzy nie wiedzą co to emigracja, nie mają dziadka w Ameryce, córki, która wyjechała, dziwnego wujka z Kanady, nie mają brata, który się hajtnął z Węgierką albo z Angielką. Właśnie takie osoby uznały, że ja się nabijam z emigracji, z polskości, choć tak nie było.
Rok temu myślałem, że najważniejsza dla Polski i Polaków będzie moja płyta o emigrantach, ale u nas to jest jakieś wielkie tabu. Jest i było. Jak byłem mały, pytałem mamę dlaczego wyemigrowaliśmy. Ona mi wtedy mówiła „Czesław, idź się pobaw”. Potem, kiedy już trochę podrosłem, znów zadałem to pytanie. W odpowiedzi usłyszałem „Czesław, jak dorośniesz, to zrozumiesz”. A teraz, całkiem niedawno, spytałem ją o to znów „Mamusiu, jak to jest, ja mieszkam w tej Polsce już siedem lat. I spotykam innych Polaków, którzy mówią, że ci, którzy wyemigrowali to chmara nieudaczników, którzy zdradzili Polskę. To jak to było z nami? My też zdradziliśmy Polskę?”. I zrobiło się cicho.
Ponoć artyści piszą biograficzne publikacje wtedy, kiedy chcą podsumować czy zamknąć jakiś etap w zawodowym życiu. Z tobą też tak było?
Na pewno. Siedem lat temu byłem uznawany za alternatywnego muzyka, za niszowego artystę. Dziś wygląda to już zupełnie inaczej, choć przez wiele lat mówiono mi „zobaczysz, Polska ci pokaże, że być totalnie szczerym się nie opłaca”. Ostrzegano mnie, że tutaj cały czas chodzi o układy, a jeśli chce się być niezależnym, to siłą rzeczy prowokuje się niektóre środowiska.
Mieli rację?
Mieli, choć ja im w odpowiedzi zawsze mówiłem „ludzie, ja jestem artystą, ja chcę tylko robić muzykę” i pytałem gdzie tu jest problem...
Dziś czuję się spełnionym grajkiem, spełnionym muzykiem, choć nawet teraz pojawia się czasem taka myśl, którą znam sprzed lat, z czasów, kiedy próbowałem się przebić - „dlaczego innym się udaje lepiej, więcej?”. I tą książką też leczę trochę swoje kompleksy. Tak samo jak Solo Actem, z którym teraz występuję i który jest czymś pomiędzy koncertem a Stand Upem. Mam jeszcze wiele do zrobienia, wiele pomysłów, które trzeba przełożyć na działanie.
Jakich?
Tak się złożyło w moim życiu, że grałem na akordeonie i na pianinie, by potem, w Danii, dostać się na Królewską Akademię Muzyczną. Przez całe życie miałem szczęście, poznawałem zdolnych ludzi, muzyków. Nie wierzę w przypadki, ale tak naprawdę, gdyby to wszystko ułożyło się chronologicznie, to serio można powiedzieć „ale on ma farta”. Chociaż dziś muzyka jest tylko pretekstem do wszystkich innych rzeczy, które mogę robić, także w Polsce.
Popatrz, dziesięć lat temu otworzyłem w Kopenhadze knajpę. Wtedy ludzie mówili mi „bardzo dobrze, bardzo słusznie Czesław, bo nie wiadomo czy z muzyki można wyżyć; zawsze trzeba mieć plan B, C, D i E”.
Teraz, jak jestem już doświadczonym muzykiem, każdy się mnie czepia - dlaczego ja tyle rzeczy robię poza muzyką? W powszechnym mniemaniu powinienem się przecież skupiać wyłącznie na muzyce. Tylko, że nikt nie myśli o tym, że ja te wszystkie rzeczy robię właśnie po to, żebym mógł tworzyć muzykę. Ja nawet wpłacam co miesiąc te tysiąc złotych do ZUS, bo co mnie czeka dalej w naszym kraju? Z wolnym zawodem? Jaka emerytura? Ja nie mogę liczyć na to, że to śmierci będę miał publiczność. Ja mogę się cieszyć z tego, że gram, że mam przyjaciół z którymi gram i że oni chcą grać ze mną.
I w międzyczasie odpalać kolejne biznesy.
Takie, jak na przykład ta knajpa (śmiech). Otworzyłem ją dlatego, że bardzo się zbliżyłem do moich przyjaciół.
Ciekawe.
Sześć lat temu nie znałem żadnej knajpy w Warszawie, tylko Łysego Pingwina, który był tu zaraz obok. I dlatego, że znałem tylko to miejsce, kupiłem blisko niego mieszkanie. A potem, też blisko, otworzyłem swoją własną knajpę, to miejsce, w którym teraz możemy pogadać. To są wszystko takie małe rzeczy, które tworzą mój świat. Choć na pewno mam takie poczucie, że z bycia artystą staję się komercyjną szmatą (śmiech).
Cieszę się, że ta książka ma taki kształt, taką okładkę. I mam nadzieję, że Jarkowi udało się to tak ugryźć, żebym nie sprawiał wrażenia, że się wymądrzam.
Dlaczego?
Jako 36-letni chłopak nie chcę i nie zamierzam się wymądrzać, chciałem jedynie opowiedzieć swoją historię, która – uważam – jest niebanalna. W czasach kiedy wielu ludzi myśli, że można iść na skróty, że droga do kariery wiedzie przez jedne drzwi, ja mogę pokazać, że jedno co robię w życiu, to zapierdalam i za to dziękuję Bogu. Knajpa, trochę telewizja, mam też przecież jeszcze firmę odzieżową, którą założyłem razem ze swoją partnerką. Projektujemy dla dzieci. Teraz otwieramy drugą, z myślą o dorosłych. To właśnie dzięki temu, kiedy nie mam pomysłów na muzykę, nie wiem co ze sobą artystycznie zrobić, nie przeżywam wielkiej frustracji. Zwyczajnie robię coś innego.
Chciałbym być rozrywką, nieobojętną, ale jeżeli ktoś mi powie, że tę książkę czytało mu się lekko, to się nie obrażę.
Mówisz, że nie chcesz nikogo pouczać, ja jednak, śledząc twoje wpisy na Facebooku, Instagramie czy choćby słuchając twojej muzyki, mam wrażenie, że trochę chciałbyś tę Polskę zmienić.
Pewnie, że tak...
Nadchodzą też dziwne czasy. Ja bardzo wierzę w demokrację, w to, że trzeba siebie szanować. Ale powiedzmy, że będę chciał mieć dziecko... Jeżeli przyjdzie czas, że lekarz mi powie, że to niemożliwe, że nie mogę tego dziecka mieć ze swoją partnerką, to nie chciałbym spotkać osoby, która powie mi, że nie mam prawa skorzystać z in vitro, bo to grzech. Mam poczucie, że my się takimi ideologicznymi kwestiami bardzo krzywdzimy.
Inna sprawa: czy to nie jest dziwne, że my, Polacy, z naszą historią, także tą emigracyjną, mamy problem z przyjęciem do Polski, niespełna dwóch tysięcy Syryjczyków? Do kraju, w którym najbardziej popularnym fast foodem jest kebab. W dość paskudnym wydaniu zresztą. Dlaczego? Bo my nie chcemy w Polsce tych, którzy te kebaby potrafią robić (śmiech).
Europa stoi przed ogromnym problemem imigracyjnym, to logiczne, ale ja nikogo nie chcę pouczać. Dzielę się tylko z Tobą moimi spostrzeżeniami.
Nie chcesz pouczać, ale chciałbyś zmienić?
Ja chciałbym tylko, żeby ludzie byli happy shining people of Poland.
Czyli chciałbyś, żeby się zmieniło? Samo?
Wierzę w to, że my, Polacy, jesteśmy otwarci i tolerancyjni. A wszystkie nasze frustracje i całe zło wynika z lęku przed nieznanym. Zresztą, dotyczy to nie tylko Polaków. Im więcej mamy pod koniec miesiąca na koncie, tym mniej się denerwujemy na tych obcych. Gdyby nam niczego nie brakowało, nie trzeba byłoby zwalać winy na kogoś innego za to, że nam się nie udaje. Dlatego powtarzam – ja nie chcę zmieniać, ale powiedzieć, że może być inaczej.
Kolejna rzecz: jestem wierzący, a – co dość zabawne – niektóre prawicowe media już dawno uznały mnie za antychrysta. Bo opisałem lans, jaki się odbywa w Kościele. Do tego koleguję się z ludźmi, którzy – w przeciwieństwie do mnie – w ogóle nie wierzą w Boga. To znaczy, że takie porozumienie naprawdę jest możliwe. Więc ja się pytam kiedy i dlaczego zaczęliśmy się wyzywać, rzucać ekskrementami i obrażać na „Golgota Picnic”?
Ktoś przez lata się o to starał.
Ale co to znaczy? Pozwoliliśmy, żeby Kościół – nie myl tego z religią, ja naprawdę szczerze wierzę w istnienie Boga – decydował o tym, co mamy myśleć, mówić i robić. Co jest dobre, a co złe. Zamiast negować, buntować się, czy chociażby dyskutować, śmialiśmy się z tej 'ciemnoty' wierząc, że wygra zdrowy rozsądek. Cóż... obawiam się, że w tym temacie ponosimy klęskę za klęską...
Są tacy, którzy brali i biorą to całkiem na serio.
Dokładnie tak, ale według mnie musi nadejść taki czas, że zaczniemy mówić „nie, nie możecie obrażać innych!”.
Próbuję wytłumaczyć swojemu zespołowi to, co dzieje się w Polsce. Jak czytam im kto i co powiedział o takim in vitro na przykład, to oni nie rozumieją. Dania jest tak blisko fizycznie, a mentalnie tak daleko.
W kwestiach światopoglądowych tylko?
Była kiedyś jedna partia, taka bardzo religijna. W swoim programie zanegowali istnienie związków partnerskich. W konsekwencji w najbliższych wyborach dostali 0,1 proc. poparcia. Cały duński naród zagłosował przeciwko nim. Tam po prostu nie można mówić źle o związkach partnerskich, bo ich istnienie 'wrosło' w społeczeństwo i każdy Duńczyk ma świadomość istnienia takowych. Nieważne czy jesteś cholernie konserwatywnym prawicowcem i chcesz wywalić wszystkich obcokrajowców, ale nie możesz mówić źle o związkach partnerskich.
A ty jesteś bardziej Duńczyk czy bardziej Polak? Tak mentalnie?
Nigdy nie uważałem się za Duńczyka, ale po dwudziestu trzech latach życia w Danii – jak mawiają moi koledzy – „Ty nie jesteś jak normalny Duńczyk”. Natomiast w Polsce, wszyscy mówią, że gadam za szybko i jestem zduńczony. A ja sądzę, że jestem taką hybrydą, mieszanką cech dwóch krajów.
Masz kompleksy?
Pewnie, że mam.
Jakie? Powiesz mi?
Nie wszystkie, ale na pewno wzrost. Jestem mały, mam 1,69 cm wzrostu i jest to niewątpliwie moim kompleksem. No i łysienie. Fatalna sprawa (śmiech).
Jako muzyk też mam ogromne kompleksy, ale to się wielu osobom zdarza. Jak masz szesnaście czy osiemnaście lat, to myślisz, że wszystko potrafisz. Im bardzie się starzejesz, tym lepiej widzisz to, czego nie potrafisz.
Podobno jesteś fanem Dolly Parton...
A kto nie jest?! Jak można nie być fanem Dolly Parton, która napisała piosenkę „Jolene”? Albo tej Dolly Parton, która na koncercie gra z playbacku a udaje, że gra na żywo i to na każdym instrumencie? I te historie, które opowiada... Któregoś razu na koncercie w Kopenhadze mówi tak: „dziękuję wam, że przez te wszystkie lata chodziliście na moje koncerty, kupowaliście płyty i te wszystkie pamiątki, ale umówmy się... to nie sprawi, że będziecie wyglądali tak, jak ja”. Albo: „pisałam piosenkę „Jolene”, bo była ta dziewczyna i mój mąż, a ja nie chciałam go stracić. Ale gdybym wiedziała, że mój mąż, na starość, będzie wyglądał tak obleśnie jak teraz wygląda, to bym nigdy tej piosenki nie napisała”.
Dolly Parton jedzie kiczem, ale w tym jest na maksa dużo życia. Tak samo jak jej córka chrzestna, Miley Cyrus, która jest genialną wokalistką.
A ty sam artystycznie się na kimś wzorujesz?
Na swoich koncertach zawsze mówię publiczności, że jest realna szansa na to, że na moim koncercie ja się poczuję lepiej niż słuchacze. Bo ja jestem takim niespełnionym aktorem i dlatego się cieszę, że stworzyłem Solo Act. On daje mi swobodę i możliwości spełnienia się jako aktor, a publiczności alternatywę do klasycznych koncertów.
Mam takie marzenie, żeby Solo Act był grany w teatrach. Spełnieniem marzeń byłoby zagrać u Pani Krystyny Jandy w teatrze Polonia.
Wiesz, że o Tobie też powoli mówią, że jesteś świetny biznesmen?
Nie...
No jak nie? Płyty, ciuchy, książka, talent show...
Na talent show się zarabia, bo jest się częścią telewizyjnego wizerunku, ale biznesmen ze mnie żaden.
Ale...
Póki mam takie miejsce jak to, w którym dziś rozmawiamy, w którym mogę się czuć bezpiecznie, to mi się lepiej żyje. Lepiej, bo ze świadomością, że coś z tych zarobionych pieniędzy dobrze zainwestowałem. Bo ja do pieniędzy zupełnie nie mam głowy.
Teraz wymyślamy nową markę. To znaczy ja wymyśliłem jak ona się będzie nazywała, ale reszty nie potrafię (śmiech). To Dorota [Zielińska, projektantka – red.] ma gust, potrafi projektować i to jest super. Genialnie się czuję kiedy Dorota mnie ubiera, bo nie dość, że jestem wygodny to jeszcze nie mam gustu.
Nie wkładaj tego, załóż to...
Dokładnie tak. Cudownie mieć partnera, który ci pomaga. Tworzymy razem świetny team i to jest super. Dobrze mieć kogoś, kto ciągnie cię do góry.
Wracając jednak do tematu twojej twórczości... Tobie się zdarzało wypraszać fanów z koncertów. Może jednak Solo Act nie jest tak bardzo super? Albo jest nie dość zrozumiały dla nas, Polaków?
Mój Solo Act jest czymś, co Polakom za granicą podoba się totalnie. I ci ludzie na moich koncertach często płaczą. Pani konsul w Edynburgu powiedziała mi, że dawno nikt nie zrobił czegoś tak dobrego dla Polonii jak ja. Zrobiłem płytę z tekstami Miłosza, zrobiłem płytę o emigracji...
A, że ktoś całkiem pijany wpada i chciałby zobaczyć Czesława z telewizji to się na szczęście rzadko zdarza, prawie nigdy.
I co? Mówią „Czesław jesteś zajebisty” czy „Czesław, jesteś beznadziejny”?
Czasem tak, czasem tak. Nie da się tego przewidzieć.
Jak ludzie idą na Stand Up, to wiedzą czego się spodziewać. Podobnie, kiedy idą na koncert. Artysta kończy? Dobra, to klaszczemy. A podczas Solo Actu, mam 70-80 minut na zabawę z emocjami słuchaczy, którzy często są zaskoczeni efektem finalnym. Ale nie zgadzam się z tym, że nie są na to gotowi.
No dobrze, a ty sam zrobiłeś w swojej karierze coś, na co nie byłeś gotowy, coś czego żałujesz albo uważasz dziś za żenadę totalną?
Raz, kiedy się totalnie upiłem, wyszedłem na scenę w Rzeszowie. Cały mój zespół był wtedy trzeźwiuteńki, a ja byłem pijany, ale też potem za to przeprosiłem.
Natomiast w kwestii takich wyborów artystycznych... nie, nie ma takiej rzeczy, ale może nie było okazji się jej dopuścić. Ja jednak ciągle mam poczucie, że muszę jeszcze dużo roboty wykonać, żeby ktoś kiedyś powiedział o mnie „on chyba jest całkiem spoko, muzykalny, zdolny”.
I daje radę.
Tak, właśnie. I to tym bardziej jest motywujące.
A czego byś nigdy dla pieniędzy, dla kariery nie zrobił?
Nie można tego tak łatwo określić. Nie mam przecież zielonego pojęcia o tym, co będzie się działo za pięć lat czy za dziesięć lat. Dlatego niczego nie wykluczam. Może ktoś złoży mi propozycję, o której dziś bym pomyślał, że jest obciachowa? Ale ja nawet lubię te granice obciachu przekraczać.
Zawsze myślałem, że robienie płyty z coverami to jest obciach. Myślałem tak do momentu, w którym nagle okazało się, że będę grał główną rolę w filmie. Przecież ja nie mam żadnych hitów, a film musi być z hitami! I nagle jest do tej płyty z coverami pretekst. A ja sam mega jaram się tym, że to będzie soundtrack.
Rozumiem, że nad tym teraz pracujesz?
Tak, i nad drugą „Księgą emigrantów”. Nagrywamy ją razem z barokową orkiestrą. W przyszłym roku będą te dwie płyty.
I na tej drugiej części „Księgi...” będą hity na miarę „Nienawidzę Cię Polsko”?
Nie, ale .. apropos pytania o to, czy czegoś żałuję. Tego, że przy premierze pierwszej „Księgi...” na singiel wybrałem właśnie tę piosenkę. Ona do mnie najbardziej przemawiała. Ale dziś, myśląc o tym, jak zostałem potraktowany, jak niezrozumiany, nawet przez niektórych dziennikarzy z branży, nigdy bym się na to nie zdecydował. Ta piosenka jest o miłości do Polski i o frustracjach...
Sporo mnie to nauczyło. Uprzedzano mnie, że Polska jest bardzo przewidywalna, ale ja w to nie wierzyłem. Myślałem sobie „Gdzie tu jest problem? Przecież piosenka jest zupełnie o czymś innym niż mógłby to sugerować tytuł”. Tymczasem jedynie wśród emigrantów ta piosenka wywołała ogromną falę tęsknoty. Byli tacy, którzy pisali mi potem maile, że „Nienawidzę Cię Polsko” przelała w ich przypadku czarę goryczy i zdecydowali się jednak do kraju wrócić. To jest naprawdę piękne.
W takich momentach mam silne poczucie, że nie ma czegoś tak bardzo polskiego jak ja, a to z kolei wynika z mojej naiwnej miłości do Polski. I za to czasem dostaję po dupie.
