– Kryzys z uchodźcami to największe wyzwanie Europy od czasów II wojny światowej. Jeśli nie będziemy w stanie go rozwiązać, sami sobie wystawimy świadectwo – mówi w "Bez autoryzacji" Tadeusz Iwiński, poseł SLD, były przewodniczący Komisji Migracji i Uchodźców Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy.
Europa cierpi na poważny kryzys związany z napływem tysięcy uchodźców. Jakie stanowisko powinna zająć Polska?
Akurat problemami uchodźcami zajmuje się od lat, byłem w dziesiątkach obozów dla uchodźców na całym świecie. Uważam, że Polska i główne siły polityczne chowają głowę w piasek. Przede wszystkim nie stosują się do międzynarodowych regulacji i konwencji prawnych.
Po pierwsze, Polska powinna zastosować się do Konwencji Genewskiej z 1951 roku i dodatkowego protokołu z 1967 roku, które dotyczą statusu uchodźców. Każdy człowiek ma prawo opuścić jakikolwiek kraj, włączając w to swój własny, i do niego powrócić. Wszystkie kraje UE powinny współpracować blisko z odpowiednimi instytucjami, m.in. Biurem Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców, które działa także w Polsce.
Tymczasem my stosujemy wymówkę. Przykładowo pani premier i ministrowie mówią, że Polska musi się przygotować na przyjęcie uchodźców z Ukrainy. Ale tamtejszy konflikt przeszedł już swą najbardziej ostrą fazę, Ukraińcy, którzy są w Polsce, albo studiują, albo pracują.
Czy stawianie murów jest jakimś wyjściem z sytuacji?
Jestem zażenowany. Podejście Węgier i premiera Orbana jest kompromitujące. Żadne mury nie zatrzymają uchodźców - tak jak mur na granicy amerykańsko-meksykańskiej nie zmienia tego, że codziennie prawie 1000 osób z Ameryki Łacińskiej nielegalnie przekracza granicę.
Rządy Niemiec i Austrii zachowują się wzorowo. Najważniejsza jest pomoc ludziom. Już nie chodzi o to, że kraj, w którym się narodziła "Solidarność", musi tę solidarność wykazać. Albo, że w różnych okresach Polaków przyjmowano na świecie. W czasie wojny Iran przyjął całą armię Andersa.
Ostatnio papież Franciszek solidaryzował się z uchodźcami, ale w Polsce są też duchowni, którzy twierdzą, że Europa będzie w przyszłości muzułmańska...
Nie może być stosowane żadne kryterium narodowościowe, rasowe czy religijne. To jest czysty egoizm. Oczywiście, że trzeba podjąć określone kroki. Biuro Wysokiego Komisarza NZ oceniało do niedawna, że w ponad 125 krajach jest ok. 35 mln uchodźców. Nie migrantów. Tych jest na świecie ok. 300 mln.
Czym innym jest badanie przybyszów pod kątem bezpieczeństwa. Ale każdy cudzoziemiec ma prawo wystąpić o azyl. Są określone procedury. Trzeba sprawdzać, czy poszczególne kraje nie łamią międzynarodowych konwencji, a u nas jest wszystko odwrócone.
Przypuśćmy, że Polska przyjmie uchodźców. Co potem?
Po pierwsze, mamy dostać rekompensaty finansowe z UE. Po drugie, duża część z tych uchodźców to osoby wykształcone. Ci, którzy przybywają, to są osoby paradoksalnie majętne - muszą mieć pieniądze, żeby tu trafić. W sytuacji dramatu demograficznego - Niemcy o tym jasno mówią - to jest jedna z szans wyrównania tego ogromnego deficytu w przyszłości.
Wbrew temu co mówiła kiedyś kanclerz Merkel, że multikulti się nie udało. To błąd - z wielu względów ten eksperyment się udał, a zamachy terrorystyczne są odstępstwem od normy. Ignorancja często idzie w parze z arogancją. Nam potrzebny jest dialog cywilizacji, a nie ich zderzenie. Kryzys z uchodźcami to największe wyzwanie Europy od czasów II wojny światowej. Jeśli nie będziemy w stanie go rozwiązać, sami sobie wystawimy świadectwo.
Nie obawia się Pan, że warszawski Dworzec Centralny stanie się niebawem drugim dworcem Keleti?
Polska do tej pory była traktowana jako państwo tranzytowe, nie docelowe. Nawet Czeczeni, którzy do nas przybywali, udawali się później do Niemiec czy Skandynawii. Nie jesteśmy atrakcyjni ekonomicznie.
Wznoszenie murów przejdzie do historii. Orban, człowiek, który pisał pracę magisterską o polskiej "Solidarności", będzie cytowany jako negatywny przykład w historii. Postawił na szali podstawowe względy humanitarne.
Ilu zatem uchodźców, patrząc realnie, mogłoby znaleźć schronienie na polskiej ziemi?
Trudno powiedzieć. Sądzę, że realne jest przyjęcie 10 tys. uchodźców - tym bardziej, że żyjemy w 38-milionowym kraju. Oczywiście w odpowiedniej perspektywie czasowej, z pomocą odpowiednich europejskich instytucji. Do tej pory dyskutowaliśmy o 2 tys. w rozłożeniu na dwa lata. Islandia, małe państwo, chce przyjąć natychmiast 10 tysięcy...
W stanie wojennym 100 tys. Polaków przyjechało okresowo do samej Grecji? Kto o tym pamięta? Gdyby inni stosowali takie podejście do nas, to szkoda gadać.