- Hej ty, jesteś prawnikiem? Potrzebuję pomocy – usłyszałem desperackie pytanie przez grube i szczelne kraty wysokiego na kilka metrów muru. Po drugiej stronie mignęła mi sylwetka na oko 30-letniego Latynosa. Mignęła, bo niewiele tam widać. Takich postaci było tam kilkanaście. To granica Stanów Zjednoczonych z Meksykiem. Jedno z najdziwniejszych, najciekawszych, najbardziej strzeżonych, najsmutniejszych miejsc, w których miałem okazję być.
Park jakich mało
Border Field State Park to miejsce wyjątkowe. To tutaj mogą spotkać się rodziny emigrantów. Wielka brama otwiera się tylko dwa razy w tygodniu: w sobotę i niedzielę. Od 10.00 do 14.00. Ani minuty wcześniej, ani minuty dłużej. Jak godziny widzenia w więzieniu. Otoczenie niemal identyczne.
Choć słowo „widzenia” trzeba wziąć w cudzysłów, bo niewiele tam widać. Podczas spotkania obie strony oddziela wielki, gruby i szczelny płot.
– Żadnego dotykania, przekazywania niczego przez, pod, ani nad płotem – mówi na wejściu jeden ze strażników granicznych. I tak niewiele dałoby się podać, miejsca starcza maksymalnie na wciśnięcie palca. O ironio, gdy w 1971 roku Pierwsza Dama Pat Nixon otwierała na tym terenie tzw. Friendship Park, powiedziała: "mam nadzieję, że nigdy nie wybudują tu muru".
Wybudowali. Więcej niż jeden.
Rozmowy
Po wejściu za bramę w oczy rzuca się starszy mężczyzna z dużym baniakiem wody i krzesłem. Spędził tam bite cztery godziny, ale za wiele nie siedział. Przez większość czasu „przytulał” się do płotu. Z drugiej strony żona, która stała z parasolką chroniącą przed słońcem. Obok kolejne małżeństwo, ale w odwrotnej konfiguracji: żona „tu”, mąż „tam”.
Kilka metrów dalej dwójka rodzeństwa, których matka została deportowana. Następnie dwóch braci z podobną historią. Od tego momentu są pod opieką „Aniołów granicy” (Border Angels – ang.) – organizacji, która próbuje pomagać nielegalnym imigrantom.
Po drugiej stronie
W pewnym momencie z drugiej strony muru słyszę pytanie, czy jestem prawnikiem. Chwilę wcześniej dowiedziałem się, że czasami pojawiają się tutaj prawnicy-wolontariusze, którzy próbują pomagać rozdzielonym rodzinom. Mnie pyta Julio. Twierdzi, że ma amerykańskie obywatelstwo, ale jego chory na autyzm syn i partnerka nie.
– Muszę zabrać go na leczenie. Pie***ę San Diego, ale tam będzie miał lepszą opiekę medyczną. Tutaj bez pieniędzy jesteś nikim, nie dostaniesz niczego, ani tym bardziej fachowej pomocy lekarskiej – wyjaśnia.
Wszystkiemu przypatrują się strażnicy graniczni. Niemal cały odcinek, który widać na zdjęciach, patroluje tylko dwóch. Są też kamery, czujniki czy drony, ale nie rzucają się w oczy. Wyjątkowo spokojnie, jak na takie miejsce, ale nie mam wątpliwości, że gdyby tylko ktoś spróbował przekroczyć granicę w inny niż legalny sposób, nie zaszedłby daleko.
Nie tutaj.
Nie zadzieraj ze strażnikiem
Co kilkanaście minut jeden ze strażników musi wydzierać się na ludzi spacerujących plażą, którzy widocznie nie domyślają się, że dwa gigantyczne płoty znaczą „nie zbliżać się”. Scenariusz powtarza się co 10-15 minut. Na zdjęciu poniżej udało się uchwycić dokładnie ten moment.
Obaj w kamizelkach kuloodpornych, w pełnym uzbrojeniu i kontaktem z bazą. Na każdego przypada jeden SUV. Granica w wodzie nie wygląda na ciężką do nielegalnego przekroczenia.
– Przecież to nie jest wcale takie trudne. Sprzęt do nurkowania i po sprawie? – pytam. – Gdyby pojawiły się jakieś problemy, w każdej chwili możemy wezwać posiłki i helikopter. W niektórych miejscach mamy też specjalne czujniki – mówi drugi ze strażników.
Meksyk Meksykiem świata
Nielegalna emigracja, głównie ze strony granicy z Meksykiem, to jeden z największych problemów Stanów Zjednoczonych. Aktualnie na ich terenie przebywa ok. 10 mln nielegalnych imigrantów. Choć słowo „nielegalnych” jest tutaj już niepoprawne politycznie. Teraz mówi się o nich „nieudokumentowani” (undocumented – ang.).
Granica obu krajów ciągnie się przez 3169 km i przebiega przez cztery stany (Kalifornię, Teksas, Arizonę i Nowy Meksyk). Mur, a w niektórych miejscach właściwie dwa (niedawno powstał nowy), obejmuje mniej więcej połowę tej długości. Jego średnia wysokość to 4-5m. Jednak w wielu miejscach granica wciąż wygląda tak:
Widok może kusić do nielegalnego przekraczania, ale to tylko pozory. To tereny gigantycznej pustyni, gdzie szanse na przeżycie są znikome.
Tak zwani "Coyotes" za odpowiednią opłatą przerzucają nielegalnych imigrantów za granicę. Kiedyś wystarczyło ok. 1000 dolarów. Teraz cena może być nawet pięć razy wyższa, a efekt pięć razy słabszy. Zwłaszcza od czasu wzmożenia kontroli i wybudowania kolejnego muru.
– Za organizowanie przerzutu ludzi może grozić nawet 10 lat więzienia. Nie warto – mówi mi strażnik.
Jedną z popularnych metod jest wyrzucenie imigrantów pośrodku pustyni z radą "idźcie w stronę tamtego światła, tam przejmą was inni". I przejmują, ale... strażnicy graniczni. Mimo to, dla wielu Meksykanów to szansa - o ile tylko "wpadną" po amerykańskiej stronie granicy. Wtedy czeka ich długi proces deportacji i ewentualna szansa na zostanie w USA. Złapanie w Meksyku to względnie szybki transport z powrotem do miasta, z którego uciekali.
Miasto-pułapka
Za murami Border Field State Park znajduje się Tijuana. Aktualnie przebywa tam niemal 2 mln osób, ale liczba ta rośnie z każdym rokiem. To właśnie tutaj deportuje się większość nielegalnych imigrantów z USA.
Granica z Meksykiem w liczbach
- Średnio 250 mln osób przekracza granicę USA z Meksykiem każdego roku,
- Dwie na dziesięć osób, które każdego dnia wkraczają na terytorium USA, robią to przez przejście w San Ysidro,
-
Granicę patroluje ok. 22 tysięcy strażników granicznych.
źródło: San Diego Diplomacy Council
Tuż za płotem zostawia się ich często bez pieniędzy, tylko w ubraniach, czasem z osobistymi rzeczami. Od czasu objęcia urzędu prezydenta przez Baracka Obamę z terenu Stanów Zjednoczonych deportowano ok. 2 mln nielegalnych emigrantów. W tej kwestii Obama plasuje się w czołówce prezydentów USA.
Do Tijuany nie trafiają tylko Meksykanie. Złapani bez dokumentów uciekinierzy np. z Gwatemali (i innych krajów) twierdzą, że są właśnie z Meksyku i ich też odstawia się tuż za amerykańską granicę. W końcu stąd łatwiej „wrócić”, a przynajmniej spróbować. Jeden z bohaterów materiału "New York Times" pt. "Uwięzieni w Tijuanie" był deportowany 20 razy. Za każdym razem wracał.
Relacja USA z Meksykiem to ciężka miłość. Stany imigrantów nie chcą, ale bez nich część ich gospodarki na jakiś czas po prostu by znikła. I to dosłownie. Idealnie oddaje to film "Dzień bez Meksykanów".
Rozmiar problemu uświadamiają jednak nie tylko liczby. Złapani i deportowani to bardzo często dorosłe już osoby, które niemal od urodzenia mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Zabrali ich tutaj rodzice. Tu dorastali, uczyli się, poznawali kulturę i język. Żyją tu po kilkanaście lat, mają poukładane życie. Z dnia na dzień przerzuca się ich do Meksyku. Są też rodzice, którzy w Stanach muszą zostawić swoje dzieci.
I choć problem nielegalnej imigracji nie jest tam zero-jedynkowy, a polityka Baracka Obamy ma swoje uzasadnienia, warto poznać jej stricte ludzki aspekt. Właśnie ten z Border Field State Park.
Jest też jej kolejny wymiar - narkotykowy. Ale to już materiał na drugi artykuł. Powiedzenie "Niezły Meksyk" nie powstało bez powodu.