Miłość niejedno ma imię. Przynajmniej w łóżku. Do ukochanych lubimy zwracać się inaczej niż do całej reszty świata. Jedni lubią tradycyjne: kochanie, inni gustują w zwierzątkach, a jeszcze inni wymyślają swoje własne słówka. Miłosna wyobraźnia nie ma granic. Niedawno w Polsce został wydany pierwszy słownik afektonimów. Agnieszka Zygmunt i Mirosław Bańko przepytywali internautów tworząc „czułą listę” Polaków. Najpopularniejsze okazało się, dość bezosobowe, kochanie. Redakcja naTemat sprawdza jak słodzi się po polsku.
Czułe słówka to dość intymna sprawa. Kiedy poruszam ten temat w redakcji wszyscy milkną. Wiadomo, to co miłe w sypialni, zwykle śmieszy publicznie. Po długich namowach udaje mi się trochę „otworzyć” chłopaków w newsroom'u. Na pierwszy ogień idą klasyki: „kochanie”, „skarbie” i „misiu”. Neutralne i dość nijakie. Jedynie „miś” budzi większe kontrowersje. Jedni się na niego krzywią, inni rozmarzają. W grupie ulubieńców „misia” pojawiają się kolejne propozycje. Klasyczny „kotek”, trochę już przestarzała „żabka” i dość zaskakująca „wiewiórka”. Powodzeniem cieszą się też ptaki. „Gołąbeczki”, „sikoreczki” i ujmująca „sroczka”, która kradnie męskie serca. Zwierzęce przezwiska budzą sprzeciw większości kobiet. Zamiast „ myszką” wolałyby być „księżniczką”, „królową” albo chociażby nieszczęsnym „słońcem”. Największy aplauz wśród damskiej publiczności wywołuje jednak „maleńka”. Oczy koleżanek redaktorek rozpływają się przy wszystkich „kruszynach” i „laleczkach”. Jak widać lubimy być postrzegane jako osoby kruche i delikatne.
Co innego mężczyźni. O nich lubimy mówić ostrzej. Wśród faworytów jest „tygrys”, „dzikus” a nawet „chujek”. Chłopcy nie pozostają nam dłużni. Ośmieleni zaczynają zwierzać się, że czasem im się jakaś „dupka” czy „cipuszka” przytrafi. Cóż, każdy lubi sobie czasem popieprzyć. Chociażby na poziomie języka. Język zresztą też gra rolę. W naTemat znaleźli się redaktorzy, którzy polskich słówek nie akceptują. Trudno powiedzieć czy stoją za tym erazmusowe przygody, czy ilość obejrzanych filmów. Efekt jest jednak taki, że mówią do siebie „baby”, „darling” albo „honey”. To ostatnie przyjmuje też formę spolszczoną w postaci „hanny”, może dlatego, że autorką tego słówka jest Hania. Nie ona jedna pieszczotliwe zwroty wymyśla. Jak tłumaczą mi koledzy, kobieta lubi czuć się wyjątkowa, dlatego z ogranymi słówkami trzeba uważać. W końcu nie dobrze zwracać się do kogoś w taki sam sposób, jak robił to były. Wymyślone przezwiska nie znają granic. Z jednej strony jest „tęsknota” i „wierzchołek marzeń”, z drugiej „capie”, „stary” i „dziadzie”. Jedni lubią podkreślać walory mówiąc „pięknoto” i „amancie”, inni walory ducha szepcząc „leloszku” czy „bystrzaku”. Reguł brak. Wiosną w cenie są też owocowe przezwiska. Na własne uszy słyszałam „ogóreczku”, „truskawko” czy zapożyczoną z francuskiego „kapustkę”. Jak szaleć, to szaleć.
Jedno jest pewne. Najważniejsze to zdrobnić. Bez miękkiego „ski”, „cki” i "ńki" słówko się nie liczy. Chyba, że "serce" albo "jedyna", ale z moich badań wynika, że rzadko kto ich używa. Zauważyłam za to inną rzecz. Czułe słówka zwykle są damskie. My używamy imienia, zdrabniając je fikuśnie, ewentualnie "kochanie" i "skarbie". Oni szaleją wymyślając przy każdym nowym romansie niekończącą się listę pieprzot. Cóż, w końcu Polacy wiodą prym w Europie w wymyślaniu czułych słówek. A do tego jako jedni z nielicznych budujemy je na bazie własnych słów, a nie zagranicznych zwrotów. Choć nie wszyscy to lubią, to czule jest mówić czule. Poczuj miłość w słowie, mój złoty.