– Nie znam się na polityce, nie znam dokładnych szacunków, ile mogłoby kosztować przyjęcie tych ludzi w Polsce, ale pamiętam jak Niemcy skorzystali na napływie Turków i Polaków – mówi naTemat Dariusz Michalczewski. Ci pierwsi wybudowali Niemcom słynne autostrady, a Polacy zbierali szparagi i podejmowali się innych zajęć, gdzie brakowało rąk do pracy. To imigranci zrobili Niemcom sporą część tego ich „wirtschaftu” – dodaje.
Dlatego Michalczewski jest zwolennikiem przyjęcia jak największej liczby migrantów. – Mogą być zastrzykiem świeżej krwi, wniosą trochę energii. Ludzie, przecież świat się zmienia. Polska nie musi być jednorodna i katolicka. Przecież na pewno wśród migrantów są ludzie wykształceni. Jedni otworzą kebaby, a inni praktykę lekarską, trzeba tylko dać im szansę – przekonuje znany bokser.
Michalczewski zasłynął już z bardzo tolerancyjnych poglądów. Do imigrantów ma wiele współczucia, bo sam kiedyś uciekał z kraju. Nie przed wojną, ale w poszukiwaniu lepszego życia. W 1987 roku był wchodzącą gwiazdą pięściarstwa w PRL. Niby wiodło mu się świetnie, bo gdy zainteresował się nim klub Czarni Słupsk, otrzymał 1,5 miliona ówczesnych złotych, trzypokojowe mieszkanie i wartburga. – Co z tego, jak za te pieniądze nic nie można było kupić. Moja ówczesna żona Dorota namówiła mnie do wyjazdu, w tajemnicy sprzedaliśmy mieszkanie, samochód i resztę majątku. Złotówki wymieniliśmy na dolary. Taka mała kupka była za cały mój majątek – śmieje się dziś bokser.
Szansa dla emigranta
W 1988 roku na turnieju bokserskim w Karlsruhe razem z Dariuszem Kosedowskim urwali się opiekunom reprezentacji i zwiali. Nikt nie czekał z otwartymi ramionami na utalentowanych bokserów z Polski. Michalczewski wylądował we wsi Grosskrosenburg, gdzie zapewniono mu skromne mieszkanie, ale też wręczono mu miotłę i mop. Sprzątał bibliotekę i sklep warzywny. Po tygodniu przyjechała do niego Dorota z rocznym wówczas synkiem. Pieniądze przywiezione z Polski szybko się kończyły, a Michalczewski zarabiał grosze jako sparring partner do wynajęcia. Podczas takiego treningu wypatrzył go trener pięściarskiej drużyny Bayernu Leverkusen.
– Ten polski emigrant miał ambicję, głód zwycięstw, żądzę sławy i pieniędzy. Był tak nakręcony, że gdy pozwolono mu walczyć rozszarpał na ringu niemieckich zawodników – wspomina niemiecki dziennikarz sportowy w biografii Michalczewskiego. Wtedy niemieccy trenerzy wylobbowali, aby Polakowi zaoferować niemieckie obywatelstwo, bo mógłby wesprzeć reprezentację na mistrzostwach Europy. Przywiózł z nich złoty medal. – Dostałem 2 tys. niemieckich marek nagrody, miałem porządną pracę w wypożyczalni samochodów, urządzone mieszkanie. Myślałem, że już jesteśmy bogaci i nagle jakby ktoś powiedział sezamie otwórz się – wspomina Michalczewski.
Ulubiony "polski Niemiec"
Menedżer zawodowej grupy bokserskiej Universum Box-Promotion Klaus-Peter Kohl wyłożył na stół 150 tys. marek i kontrakt na 10 tys. marek miesięcznie. Michalczewski podpisał papiery bez czytania. Pierwszych dziesięciu rywali nokautował w drugiej, trzeciej, najpóźniej w piątej rundzie. W ten sposób stał się najbardziej rozpoznawalnym „polskim Niemcem”, ulubionym sportowcem, choć w Polsce nazywano go zdrajcą.
– Pamiętam jak ludzie z Polski z dyplomami szkół wyższych zbierali w Niemczech truskawki. Kiedy ci biedacy przyjeżdżali na saksy, nazywano ich złodziejami, bo ktoś tam kradł samochody, a wszystkie polki to prostytutki. Minęło jednak 20 lat i nie słyszę dziś złego słowa o Polakach – mówi dalej Michalczewski. Przekonuje, że tak samo może być z uchodźcami i imigrantami w Polsce. – Najpierw będziemy się ich bali. Obrazimy się jeśli odrzucą pomoc i poszukają szczęścia na własną rękę. Za 10 lat nikt nie zauważy jak część tych ludzi wrosła w polskie społeczeństwo, a dzieci będą mówiły normalnie po polsku – stwierdza.