Twórcy hitowego serialu "Ranczo" wracają z kolejną produkcją. "Dziewczyny ze Lwowa" to naiwny, tani, skierowany do niewymagającego widza serial, który ciężko oglądać. Tylko co tam robi Marian Dziędziel, który dał się poznać, jako znakomity aktor Wojciecha Smarzowskiego?
Dziewuszki
Bohaterkami są cztery wykształcone kobiety, które w rodzinnym Lwowie nie mogą znaleźć szczęścia i pracy. Tylko jedna, najmłodsza Olya, grana przez znaną z "Klanu" Katarzynę Ucherską, nie ma dzieci. Za to utrzymuje Igorka, swojego denerwującego chłopaka (w tej roli Józef Pawłowski). Każdy młody, ukraiński mężczyzna to drań, więc kobiety muszą być silne, sprytne i liczyć tylko na siebie.
Oprócz zakochanej i naiwnej Olyi, bohaterką jest skrzypaczka Ulijana (Anna Gorajska), która żeby mieć pieniądze na podróż do Polski, musi sprzedać swój instrument. Wyjazd utrudnia jej były mąż - pijak i bawidamek, który zostawił ją i ich córkę bez środków bez życia.
Polina (Magdalena Wróbel), "atrakcyjna" blondynka z burzą sztucznych loków miała swoją agencję modelek, ale zbankrutowała. Jej wspólnik, zamiast załatwiać kontrakty, zabawiał kandydatki na modelki na kanapie. Na szczęście w Polsce sytuację opanowała już Swietłana (Anna Maria Buczek), która sprząta polskie domy. Mieszka u pana Henryka (Marian Dziędziel) w rozpadającej się kamienicy w centrum Warszawy. To właśnie tam sprowadzi swoje koleżanki ze Lwowa.
Wielkie oczekiwania
Dziewczyny nie są zachwycone perspektywą mieszkania w jednym pokoju w warunkach, którym daleko do luksusowych. Nie mają zapewnionej pracy, ale wiedzą, że mogą liczyć na wzajemne wsparcie. Poza tym, właściciel ich mieszkania jest miłym, dobrym człowiekiem. Tyle tylko, że nie pozwala, pod żadnym pozorem, wchodzić do swojego gabinetu. Kiedy wydaje się, że w Polsce nie może być gorzej niż na Ukrainie, do mieszkania wpadają antyterroryści.
Z opisu serialu, który znajduje się na stronie Telewizji Polskiej, wynika, że w kolejnych odcinkach wszystkie zostaną sprzątaczkami, pracującymi na czarno, tak jak Swietłana. To od niej dostały cenne porady. Na przykład, że po pracę trzeba jechać na bazar w Piasecznie, bo tam zbierają się chętni Ukraińcy. Dziewczyny, mimo pierwszych zachwytów centrum Warszawy, widza pewne podobieństwa do Ukrainy. Już w autobusie mówią: Polacy, to takie same Słowiany, ale inne.
Co za dużo, to nie zdrowo
Serial ogląda się ciężko, z zażenowaniem. Niby każdy zdaje sobie sprawę z tego, że taka ma być koncepcja, ale coś jest nie tak. Jego twórcy stworzyli już jeden hit w polskiej telewizji – "Ranczo", który także był niewymagający, ale oglądało się go dużo lepiej. W "Dziewczynach" wszystkiego jest za dużo i za mało jednocześnie.
Za dużo udawanego, ukraińskiego akcentu i wtrąceń z rosyjskiego. Chwilami nie da się zrozumieć, co mówią bohaterowie. Za dużo pada słów typu: Polszcza, psja mać, Dżordżi, skrzypka zamiast skrzypiec, kontrakta zamiast kontraktu . Aktorzy robią to dość nieudolnie, zachowują się przy tym bardzo nienaturalnie. Za mało jest w tym serialu autentyczności. Historia dziewczyn oparta jest na stereotypach, które dotyczą życia na Ukrainie i sposobu, w jaki Polacy traktują ukraińskie sprzątaczki.
Młodzi ludzie z Lwowa piją wódę i zagryzają szynką. Faceci są niesłowni, nie dbają o rodzinę, biją. W serialu widać "typowych" ukraińskich mężczyzn "z ulicy" - w skórach, łysych i czerwonych na twarzy. Modelki wyglądają, jak prostytutki. Za to w Polsce Ukrainki traktowane są jak własność, mężczyźni zdają się wierzyć w to, że mają prawo je molestować. Twierdzą, że jedynym wyjściem dla Ukrainki jest ślub z Polakiem.
Pojawią się pewnie głosy, że tego serialu nie powinno się oceniać zbyt surowo, bo taka jest jego poetyka i ludzie chcą to oglądać. Ale to nieprawda. Ludzie nie chcą oglądać aż tak złych seriali. Oglądają je tylko dlatego, że są do nich przyzwyczajeni.