Kolejne doniesienia o luksusowych wczasach Piotra Dudy szkodzą związkowi, który jest jednym z naszych symboli. – Po drodze gdzieś zagubiliśmy idee "Solidarności" – mówi w "Bez autoryzacji" Henryka Krzywonos, z którą rozmawialiśmy przed sobotnią konwencją PO. Dodaje, że sztandar związku powinien znaleźć się w muzeum, a obecna organizacja powinna pracować na swój dorobek.
Jak ocenia pani to, co dzieje się dzisiaj wokół "Solidarności" i Piotra Dudy, jego luksusów? Czuje pani, że legenda jest szargana?
To zależy o jakiej legendzie mówimy. Rozgraniczam dwie "Solidarności", tę pierwszą i tę, która jest teraz. Pierwsza "Solidarność" była czymś zupełnie innym, my walczyliśmy o naszą wolność, o wolne związki zawodowe, o dobro zwykłych, szarych pracowników.
A teraz jak jest?
Teraz jest zupełnie inaczej. Do związków ciężko się dostać, a ich szefowie mają różne przywileje, których nie powinni mieć. My mieliśmy tylko strawę i dużo pracy, nic więcej. Oczywiście nie mówię, że tak musi być teraz, świat idzie do przodu, a i ludzie są inni. Ale po drodze gdzieś zagubiliśmy idee "Solidarności".
U mnie solidarność działa od pierwszego dnia, kiedy weszłam na stocznię. I działa do dzisiaj, w moim życiu, w moim domu, u moich dzieci. Wykształciłam je z solidarnością, one wiedzą co to znaczy, wiedzą, że trzeba się dzielić. Ja to robię od 1980 r.
Niektórzy mówią, że "Solidarność" powinna być historycznym symbolem, a ten dzisiejszy związek zawodowy powinien po prostu działać pod inną nazwą.
Był czas, kiedy Leszek Wałęsa mówił, że trzeba zwinąć tamte sztandary i odłożyć je do muzeum, żeby nikt tego nie szarpał. Wtedy mówiłam, że to może jednak trochę za szybko, że trzeba zaufać młodym ludziom. Dzisiaj w pełni się z Leszkiem zgadzam.
Trzeba zostawić tamtą "Solidarność". Zrobiliśmy to, co wtedy trzeba było zrobić, a inni powinni dzisiaj zdobywać swój dorobek, uczyć się, pokazywać jak trzeba działać. Tymczasem dzisiaj "Solidarność" nie robi nic innego poza mówieniem.
Niech pan mi pokaże jakiegoś zwykłego człowieka, który tam został przyjęty. Nie mówię o przyjaciołach czy znajomych szefów, ale o kimś, kto naprawdę tego potrzebuje. Ja takiego nie znam.