Sołtys z malutkiej Roztoki nie spodziewał się, że wywoła taką aferę. To przez jego traktor na całą Polskę poszła wieść, że limanowski etap IV Rajdu Historycznego Polski zakończył się skandalem. Ponad 40 załóg z 13 krajów musiało zrobić w tył zwrot. Sołtys do wsi nie wpuścił. Bohater? Burzyciel? Są tacy, co grożą mu sądem i wytykają, że słoma z butów wychodzi. Ale on swoje wie. – Gdyby rajd był zabezpieczony to bym siedział na swoim balkonie i go podziwiał. Ale nie był. Miałem pozwolić, żeby zabijali nasze dzieci? – pyta w rozmowie z naTemat Szczepan Kuzar.
Rozmawiamy w poniedziałek. Rajd odbywał się w piątek. Dokładnie o godzinie 11, gdy jedyną drogą prowadzącą przez wieś dzieci szły ze szkoły. Drogą, jak mówią wszyscy we wsi – bardzo wąską, bez chodnika, z poboczem tak małym, że praktycznie go nie ma, w dodatku miejscami stromą. Drogą osiedlową. Żadną gminną, a tym bardziej powiatową. Z miejscami, gdzie w normalnych warunkach nie przejadą obok siebie dwa samochody. Drogą, przy której znajdują się domy, szkoła, sklep. Całe centrum wsi liczącej ok. 700 mieszkańców.
– Mi nie przeszkadzają samochody. Niech sobie jeżdżą. Ale w tym momencie nie wiedziałem, czy ktoś sobie żarty stroi? Taki rajd, niezabezpieczony, w biały dzień? To przerażające – mówi wzburzony sołtys.
Miał kopać ziemniaki, usłyszał pisk opon
Szczepan Kuzar bardzo podkreśla, że nic o żadnym rajdzie nie wiedział. Jego syn jest policjantem, dzwonił do Limanowej i powiedział, że tam też nic nie wiedzą. O rajdzie nie wiedziała też szkoła, a nawet wójt całej gminy Łukowica, do której Roztoka należy.
– Dziwiłam się, co to za samochody jadą. Pytam męża, ”Co to jest?” Gdybym wiedziała wcześniej, ostrzegłabym rodziców. To niebezpieczna droga. Wąska i kręta. Sami rodzice potem komentowali, że kto to widział, takie wyścigi w takim miejscu organizować. Nikt nic nie wiedział – przyznaje dyrektorka szkoły Stanisława Batko. Jej szkoła liczy 70 uczniów.
Roztoka
Malowniczo położona w Beskidzie Wyspowym, w powiecie limanowskim maleńka wioska, o której nie wspominają kroniki ani przewodniki turystyczne. Nie ma w niej szlaków górskich ani wyciągów narciarskich. Nie przyjeżdżają tutaj wycieczki, ani indywidualni wczasowicze, nawet ci najbardziej spragnieni bliskiego kontaktu z naturą. Wieś nazywa się Roztoka leży w Gminie Łukowica na trasie Łukowica - Limanowa przez Siekierczynę sąsiaduje też Młyńczyskami i Przyszową. Rozrzucona jest na pokrytych lasami wzgórzach, gdzie pojedyncze domki stoją na straży niewielkich gospodarstw rolnych będących jedynym źródłem utrzymania tutejszej ludności. Czytaj więcej
Zdenerwował się od razu
Sołtys właśnie jechał ciągnikiem na pole. Miał kopać ziemniaki, gdy usłyszał pisk opon. Pojechał zobaczyć, co się dzieje. I to był impuls. Zablokował drogę.
Jechali, jak szaleni. Skręcali na ręcznym, niemal się opony paliły. Pisk był potworny. Obok drogi jest głęboki potok. W jednym miejscu na 5 metrów, w innym na 15 m. Dzieci idą ze szkoły, gdzie mają uciekać? Niech mi pani powie? Jak matka szła z dzieckiem to powinna wpaść do potoku i się zabić? – pyta sołtys.
Sąsiad czekał na karetkę Wieś zasłonił niemal własną piersią. Zdenerwował się od razu, gdy pierwszy kierowca zaczął mu wciskać, ”że jakie dzieci, skoro dziś jest sobota”. – Jaka sobota? Przecież jest piątek. Chwytam za telefon, dzwonię na policję. Każą czekać. Policjant dyżurny powiedział, by nie zjeżdżać ciągnikiem, zaraz wysyła radiowóz – opowiada. Sąsiad czekał na karetkę, bo żona złamała nogę. Prosił, żeby zrobili miejsce, to usłyszał, żeby sobie zamówił helikopter. Na policję czekali tak długo, że wreszcie się z nią nie spotkali. Samochody wycofały się, wróciły na drogę powiatową, sołtys pojechał na pole. Do dziś z nikim o tej sprawie nie rozmawiał, choć komenda w Limanowej postanowiła skierować sprawę do sądu.
Grożą sądem, niech płaci
Na sołtysa spadła jednak lawina krytyki. Od zwolenników rajdu, miłośników motoryzacji, wielu zwyczajnych internautów. – Piszą teraz w internecie, żeby sobie bachory poboczem chodziły. Jak tu pobocza nie ma? Miałem pozwolić, żeby nasze dzieci zabijali tutaj, na drodze? To jest mądre? – mówi. Czuje się obrażony, bo czyta w sieci, że słoma mu z butów wystaje. – Ja jestem rolnikiem, nie pracuję za biurkiem. Jak mam jeździć na pole? W białych butach?
We wsi też nie wszyscy pochwalają bohaterstwo włodarza, choć – trzeba przyznać – raczej są w mniejszości. – To było dziwne. Takie zachowanie nie pasuje do sołtysa, bo to raczej spokojny człowiek. Nie jest taki nerwowy. Samochody przejechałyby i nic by się nie stało. Nie byłoby takiego zamieszania. Myślę, że blokada była niepotrzebna – słyszę od prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej. Tomasz Mordarski przyznaje jednak, że nie wiedział o tym rajdzie, choć jego strażacy nie raz zabezpieczali już podobne imprezy w okolicy. W tym przypadku nikt ich o to nie prosił.
Dzwonią i mówią, że dobrze zrobiłem
Kto ma rację, niech każdy osądzi sam. Sołtys ma jednak dużo świadków. ”Rozpapraliby mnie na drodze” – powiedział mu jeden z nich. To głuchy mężczyzna, który wyszedł ze sklepu akurat, gdy samochody zaczęły mknąć przez wieś. A także kobieta z dziećmi, która właśnie szła tą drogą. – Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że pójdzie zeznawać w sądzie, bo by ją z dziećmi rozjechali. Mówi, że ścigali się raz lewą stroną, raz prawą. Nie wiedziała, co zrobić. Ludzie dzwonią, mówią, że dobrze zrobiłem – mówi.
– To stał się pan takim lokalnym bohaterem.
– Nie! Nie czuję się żadnym bohaterem. Swoją powinność wykonałem. Sołtysem jestem już 25 lat. Całe życie dbam o swoją wieś. 32 lata pracowałem w szpitalu w ochronie. Dbałem o bezpieczeństwo pacjentów i personelu. Zawsze solidnie. A teraz robią ze mnie winowajcę.