Ochrona najważniejszych osób w państwie to - wydawałoby się - jeden z bardziej prestiżowych zawodów. Niestety, jak to często bywa teoria i praktyka to dwie różne sprawy. Oficerowie Biura Ochrony Rządu dorabiają po godzinach, ochraniając celebrytów lub osoby prywatne, które mogą sobie pozwolić na taki "luksus". Funkcjonariuszy kuszą pieniądze, ale ryzyko jest spore, bo kilka ekstra-złotych może grozić nawet utratą pracy.
Okazuje się, że ochrona najwyższych osób w państwie kokosów nie przynosi. Jak podaje serwis TVN24.pl na konto przeciętnego BOR-owca wpływa średnio dwa tysiące złotych.
Całkiem niedawno Polskę odwiedził legendarny bokser Mike Tyson. Kilku z jego ochroniarzy to byli agenci BOR, którzy dorabiają w ten sposób. Zdziwienie wywołał jednak jeden z mężczyzn, który ciągle jest w czynnej służbie. Sam zainteresowany jednak zaprzecza, jakoby był tam w roli ochroniarza.
Co prawda, funkcjonariusze BOR mogą zwrócić się z prośbą o zgodę na dodatkową pracę, ale w takich przypadkach odpowiedź byłaby na pewno odmowna. W Biurze pracuje aktualnie około dwa tysiące funkcjonariuszy. Jak sami przyznają, dorabianie po godzinach to nic dziwnego. Na TVN24.pl czytamy, że oficerowie pracują przede wszystkim przy ochronie ludzi, pubów czy dyskotek, a także prowadzą szkolenia z bezpieczeństwa.
Całkiem niedawno podobna sytuacja miała miejsce podczas wizyty Paris Hilton w Polsce. Trzech antyterrorystów bez zgody przełożonych ochraniało celebrytkę. Wszyscy trzech dobrowolnie odeszło ze służby.
Nie wiem, co on tam robił, ale wiem, czego nie powinien robić i wiem w związku z tą sytuacją, jakie konsekwencje zostaną wyciągnięte w stosunku do tego funkcjonariusza
źródło: TVN24.pl
Marek Sajdak
były szef wydzialu specjalnego BOR
To jest rzecz, o której środowisko wie, ale trzymamy język za zębami, na tym to polega. Natomiast nie uważam, aby było to coś złego - popieram chłopaków, którzy mają o tym pojęcie i są w stanie sobie dodatkowo zarobić, dlatego, że warunki, jakie proponują w służbie nie są takie, jak być powinny.