Po tym, jak Polska zagłosowała inaczej niż Czesi, Słowacy i Węgrzy ws. przyjęcia uchodźców, internauci zaczęli przepraszać obywateli tych państwa za zdradę. Ale w przeszłości to Polska była wielokrotnie zdradzana, a Grupa Wyszehradzka działała tylko teoretycznie.
"Polski rząd oszukał kraje Grupy Wyszehradzkiej" – oznajmiła kandydatka PiS na premiera Beata Szydło. Inni politycy prawicy chcą nawet odbierać rządowi przymiotnik "polski", a Przemysław Wipler chce pozwać Kopacz za działanie na szkodę kraju. W sieci krąży krótki tekst przetłumaczony na czeski, słowacki i węgierski, który w "imieniu narodu polskiego" (choć nie wiadomo kto dał autorom prawo do wypowiadania się za mnie) przeprasza za postawę polskiego rządu. Powstało też wydarzenie na Facebooku, do którego zapisało się już ponad 7 tys. osób.
Nie ma za co przepraszać
Takie płaszczenie się przed sąsiadami jest zaskakujące. Polska nie ma obowiązku zawsze postępować tak, jak pozostali sąsiedzi, bo choć w wielu przypadkach mamy zbieżne interesy, to czasami się różnimy. Poza tym, jak się okazuje, nasi partnerzy są mniej histeryczni (a może mniej wyrachowani) niż czeski minister spraw zagranicznych, który tuż po brukselskim szczycie pisał o końcu Wyszehradu.
Nasi sąsiedzi nie powinni oczekiwać przeprosin, bo sami wielokrotnie łamali regionalną solidarność. Wielokrotnie działali przeciw Polsce i to w sprawach, na które miały wpływ. Tymczasem gdyby Polska zagłosowała "przeciw" i tak nic by to nie zmieniło, byłby to jedynie symbol.
Myślenie długofalowe
I to symbol, który mógłby mieć w przyszłości dramatyczne konsekwencje. W przypadku eskalacji konfliktu na Ukrainie Polska będzie pierwszym krajem, do którego Ukraińcy zaczną uciekać. Dziesiątki tysięcy ludzi szturmują przejścia w Dorohusku, Krościenku czy Medyce. W końcu udaje nam się przekonać pozostałe kraje członkowskie, że trzeba relokować uchodźców, a specjalny szczyt ma ustalić kto jaką grupę przyjmie. I wtedy właśnie wypomniano by Polsce, że kiedy inni mieli problemy, odwróciła się plecami.
Polska i jej sąsiedzi muszą wybierać: Moskwa albo Berlin. Inaczej się nie da, bo jesteśmy zbyt małymi graczami, bo cokolwiek komukolwiek narzucić. Decyzją o wyłamaniu się z ustaleń Grupy Wyszehradzkiej Polska (po raz kolejny) pokazała, że wybiera kierunek na Zachód. Inaczej niż nasi sąsiedzi, którzy już wcześniej wielokrotnie spoglądali w kierunku Rosji.
Albo, albo
My, z uwagi na nasze zaangażowanie na Ukrainie (zarówno teraz, jak i dekadę temu) w Moskwie nie mamy co szukać. Jedynym kierunkiem dla nas jest Zachód, nie ma więc sensu zaogniać konfliktu z nim, jeśli nie ma szansy się wygrać. Poza tym głosowanie przeciw podziałowi grupy imigrantów to konserwowanie podziałów na Wschód i na Zachód, na nową i starą Unię.
Nasi sąsiedzi wielokrotnie wybierali Moskwę i petrodolary Putina. Oczywiście z Kremlem romansuje głównie Viktor Orban, czarna owca Unii. W lutym w Budapeszcie gościł rosyjski prezydent, który przywiózł ze sobą nowy kontrakt gazowy, pożyczkę na elektrownię atomową i zniesienie embarga na żywność. Wtedy to węgierskiemu premierowi zarzucano złamanie jedności w Grupie, ale żaden Węgier nie wysyłał przeprosin. Bo i każdy zdawał sobie sprawę, że partykularne interesy są ważniejsze.
Klub rusofila
Rusofilem (czy raczej putinofilem) jest też prezydent Czech, kontrowersyjny Milosz Zemann. Nie tylko jest przeciw sankcjom nałożonym na Rosję po zajęciu Krymu, ale nawet planował pojawić się na trybunie honorowej u boku Putina. Przyjął więc zaproszenie na paradę w Dniu Zwycięstwa, ale ostatecznie się na niej nie pojawił. Podobnie zrobił premier Słowacji Robert Fico.
Ale to tylko symbol, choć przykry. Gorsze, że Słowacy stanowczo odrzucili koncepcję zwiększenia obecności wojskowej NATO w naszym regionie, choć to jeden z głównych postulatów polskich polityków. I to zarówno tych z PO, jak i z PiS. Robert Fico swoje stanowcze stanowisko uzasadniał wspomnieniami z radzieckiej inwazji w 1968 r.
Nic się nie stało
Czesi nie mieli także oporów przed uderzaniem w interesy gospodarcze Polski, choć nasz kraj szczególnie boleśnie odczuwa rosyjskie embargo. Pod koniec 2014 roku wypowiedzieli nam wojnę handlową, nakazując służbom szczegółowe kontrole żywności z Polski. Polscy producenci byli zrozpaczeni, bo spadł na nich kolejny bolesny cios.
Po kolejnych rozbieżnościach stanowisk i interesów Grupa Wyszehradzka powoli przestawała być platformą ścisłej współpracy. Kraje regionu budowały w swoich sprawach koalicje od tak, niekoniecznie pokrywające się z podziałami geograficznymi. I to nie my zabiliśmy tę szczytną ideę z 1991 roku. Dlatego teraz nie ma za co przepraszać, tylko trzeba się zastanowić jak możemy reanimować Grupę. Ale to nie przyniesie tak szybkich efektów, jak rozdzieranie szat, a przecież wybory za miesiąc.