Między Zjednoczoną Lewicą a .Nowoczesną Ryszarda Petru napięcie rosło od dawna. Teraz trwa już walka na noże. Dlaczego SLD i sojusznicy walczą z czymś, co de facto jest Platformą Obywatelską sprzed niemal 15 lat? Bo o dziwo walczą o ten sam elektorat. Dlatego dla lewicy, która jest blisko 8-proc. progu Petru jest śmiertelnym zagrożeniem.
Oskarżenia o bycie "najemnikiem banków", pozwy w trybie wyborczym, pytania o niejasne finanse czy weksle na 200 tys. zł. To efekt tylko ostatnich czterech dni z wojny między Ryszardem Petru a Zjednoczoną Lewicą. Wojny, która wydaje się być wręcz kosmiczna.
Tak daleko, że aż blisko
Bo z jednej strony stają gospodarczy liberałowie z podatkiem liniowym na sztandarach, a z drugiej lewica, wołająca za powrotem 40-proc. PIT. Teoretycznie nic ich nie łączy, a programowo są tak odlegli, że wyborcy jednych mogą patrzeć na drugich tylko z obrzydzeniem.
Nie w Polsce, gdzie programy nie są podstawowym czynnikiem podczas podejmowania decyzji wyborczych. Okazuje się bowiem, że aż jedna czwarta wyborców Zjednoczonej Lewicy zastanawia się nad głosowaniem na Petru. W drugą stronę takiej prawidłowości nie ma.
Lewicowcy do Petru?
– Pierwsze słyszę o takich badaniach, mam wrażenie, że to jakiś mit krążący wśród dziennikarzy – mówi Michał Kabaciński, od wczoraj szef sztabu z ramienia Twojego Ruchu. – Jeśli rzeczywiście te badania są prawdziwe i aż jedna czwarta wyborców się waha, to nie wiem, czy to wynika z tego, że mamy podobne propozycje programowe jeśli chodzi o sprawy światopoglądowe, czy to, że łączy nas nowość i to, że nie jesteśmy u władzy, a ludzie szukają zmiany – tłumaczy Kabaciński.
Dla części wyborców ważniejsze niż gospodarka są sprawy światopoglądowe. A Petru, choć nie nosi tych postulatów na sztandarach, jest liberałem nie tylko jeśli chodzi o gospodarkę. Światopoglądowo jest typowym przedstawicielem wielkomiejskiej klasy średniej, która nie chce, by państwo zaglądało ludziom do łóżek i generalnie nie przeszkadzało w życiu.
Na granicy
Lewica, której wrześniowe sondaże dają ok. 8 proc. jest więc na granicy życia i śmierci. Bo jako koalicja ma wyższy pułap do przeskoczenia, musi zdobyć co najmniej 8 proc. Jeśli nie, zniknie z Sejmu i z polityki. Petru tymczasem ma bezpieczne 6 proc. i jest na fali wznoszącej. Jak mówił w wywiadzie dla naTemat trzy tygodnie temu, maksimum to 20 proc., a on liczy na 10.
Oficjalnie jednak nie chodzi o procenty, ale o program. No i dobro Polski oczywiście. – Wojna? Jaka wojna? – udaje zdziwionego Kabaciński. – Doszło do wymiany zdań. Ryszard Petru uznał, że jest coś złego w stwierdzeniu, że działa na rzecz banków. Zobaczymy, rozstrzygnie sąd – mówi spokojnie. Przypominam, że po tym w Petru poszła cała seria.
Podszczypywanie
– Chcemy pokazać, że takie partie jak .Nowoczesna nie będą działały na rzecz tych najmniejszych, biednych, ale na rzecz bogatych, korporacji, banków – przekonuje poseł Ruchu Palikota. – Chcemy pokazać, że powstaje nam taka Platforma-bis, która nie do końca będzie robiła to, co korzystne dla Polski, czyli naprawa pracy, naprawa płacy, pobudzanie wzrostu gospodarczego przez zwiększanie dochodów ludzi. Pan Petru ma inne pomysły – zauważa Kabaciński.
Dlatego Janusz Palikot wezwał go do debaty, a zaproszenie będzie regularnie powtarzane. – Mamy wrażenie, że Petru tylko mówi o tym, że jest otwarty na rozmowę, a w istocie jej unika. Dlatego jeśli nadal będzie apelował do klasy politycznej, by nie obrzucała się błotem, tylko dyskutowała, będziemy ponawiać nasze zaproszenie do debaty – zapewnia Kabaciński.
Na razie .Nowoczesna nie zamierza odpowiadać. Dlatego będzie dawał Zjednoczonej Lewicy paliwo do ataków. A jeśli nie, to znajdą inne. Bo walka będzie trwała aż do wyborów. Dla Millera i Palikota to być albo nie być.