Miał stworzyć polską alternatywę dla drogerii Rossmanna: 300 sklepów w Polsce, przejęcie sieci drogerii w Luksemburgu, reklamował się siostrami Radwańskimi i ogłaszał mocarstwowe plany. Niestety nie wyszło. Kamil Kliniewski, szef spółki zarządzającej siecią sklepów Dayli nagle wyprzedał wszystkie akcje swojej spółki i pozostawiając na lodzie inwestorów.
- W tym momencie przyszłość Kerdosu jest dla mnie niejasna - powiedział Kamil Kliniewski, szef spółki zarządzającej siecią sklepów Dayli i Meng Drogerie. Szczery do bólu, usprawiedliwiał się, że nie doszło do porozumienia z inwestorem, który miał wyłożyć 5 mln euro na dokapitalizowanie spółki zależnej. Potem miała nastąpić emisja obligacji w kwocie 20 mln euro na rynku niemieckim. Od tego zależał rozwój biznesu drogierii Dayli w Polsce i należącej do tej samej spółki sieci Meng w Luksemburgu.
Na internetowych forach giełdowych zawrzało. Zwłaszcza na największym i najbardziej opiniotwórczym Bankier.pl drobni inwestorzy dają upust swojej frustracji. Najpierw wszyscy widzieli Kliniewskiego w mediach, gdzie uśmiechnięty obiecywał stworzenie konkurenta dla niemieckiej sieci Rossmann. Prezes pokazywał, że angażuje własne pieniądze w rozwój spółki, skupował akcje - co odczytywano jako najlepszy znak nadchodzącej prosperity.
Nie odwołał oficjalnie planów, ale nie pisnąwszy słowa o kłopotach w kilka dni upłynnił posiadane akcje - ratując około 8,5 mln zł własnego kapitału. Inwestorzy dowiedzieli się o tym dzień później z oficjalnego komunikatu. Sprzedaż akcji przez głównego właściciela i prezesa wywołała panikę, spadek notowań akcji. Ci, którzy wierzyli w sukces firmy zostali z akcjami wartymi już tylko około 50 groszy za sztukę. Tłumacząc język giełdowych transakcji to tak jakby pilot nie uprzedzając pasażerów pierwszy katapultował się z samolotu, wiedząc o nadchodzącej katastrofie.
Prezes cwaniak?
„Kliniewski powinien być aresztowany. Sprzedałem akcje z ogromną stratą. Żal, że tacy (…) chodzą po ulicach”. „Prokuratura za kradzież powyżej 500 zł zaproponowałaby ze trzy lata wiezienia ( może w zawieszeniu) zwykłemu szarakowi” - piszą giełdowi inwestorzy, a to tylko te łagodniejsze komentarze, bez epitetów.
- W biznesie nie ma gwarancji powodzenia i każdy plan może nie wypalić. Prezes Kliniewski złożył pewne obietnice, następnie odwrócił się pięcie ulatniając się po angielsku. Może się to nie podobać etykom biznesu, jednak miał prawo zrobić ze swoimi akcjami co chce. Zgodnie z prawem powiadomił o transakcji w komunikacie - komentuje Marcin Przasnyski z analizującego wydarzenia giełdowe serwisu Stockwatch. Czy zatem inwestorzy maja prawo czuć się oszukani? - Giełda to nie przedszkole, ani dom starców. Nikt nie troszczy się by było dobrze. Jeśli decydują się na inwestycje sami muszą analizować ryzyko - dodaje Przasnyski.
Eksperci mówią, że trudno teraz wyrokować o dalszych losach spółki. Teraz akcje Kerdos stały się łupem giełdowych spekulantów. Oni grają na emocjach. Jedni cynicznie piszą, że jest inwestor, który po cichu skupuje akcje i wkrótce się ujawni. Bo czekają na minimalny wzrost notowań by jeszcze mieć okazję sprzedania akcji po korzystniejszej cenie. Są też „naganiacze spadków” ogłaszają, że to już „game over” - tylko po to aby za grosze kupić Dayli, która przecież wciąż jakiś tam majątek jeszcze ma. Tym bardziej, że mimo wydarzeń na Giełdzie Papierów Wartościowych biznes wciąż się kręci, drogerie wciąż sprzedają waciki, kremy i perfumy.
Rossmann na miarę naszych możliwości
Wokół sprawy pojawia się tyle emocji, bo wcześniej wiele osób trzymało kciuki za powodzenie Dayli. Kamil Kliniewski zapowiadał stworzenie polskiej alternatywy dla rosnącej na naszym rynku niemieckiej sieci Rossmann. W kupił 160 polskich sklepów od upadającej sieci drogeryjnej Schlecker. Wcześniej zainwestował w Hygienikę - to polski producent chusteczek do nosa, pampersów i podpasek. Wykładając 6,5 mln euro przyjął jedyną w Luksemburgu sieć drogerii Meng i wprowadził do niej polskie marki kosmetyków. Przede wszystkim stworzył Dayli nową markę w Polsce, reklamowaną przez znane tenisistki, siostry Radwańskie.
Sam też nie wypadł sroce spod ogona. Forbes pisał , że na tle innych młodych prezesów wyróżnia się nie tylko skrojonymi na miarę garniturami, Rolexem na ręku i bentleyem. Ukończył studia z zarządzania i handlu w Berlinie i Hanowerze. Doświadczenie menadżera szlifował w niemieckich firmach doradczych. W 2004 roku utworzył podobną działalność, gdzie zajmował się poprawą wizerunku innych przedsiębiorstw, badaniem popytu i modernizowaniem ich oferty handlowej. Wyglądał dość wiarygodnie. Jednak dziś nawet współpracownicy prezesa Daily przebąkują, że niektóre jego obietnice były bez pokrycia. - Latem ogłosił strategię, o której już wiosną było wiadomo, że jest nieaktualna - mówi jeden ze współpracowników.