Kandydatka PiS na premiera złoży dziś w Sejmie projekt ustawy wprowadzającą nową minimalną stawkę za godzinę pracy – 12 zł brutto. Chwali się przy tym, że spełnia obietnicę. Tyle że to zwykłe mydlenie oczu. Sejm zaczyna ostatnie posiedzenie, a Senat już zakończył pracę. Trudno przypuszczać, że Szydło nie zdaje sobie z tego sprawy….
Mieliśmy już projekt ustawy prezydenta Dudy (obniżenie wieku emerytalnego), który trafił do Sejmu na dwie posiedzenia przed końcem kadencji. Już wtedy było jasne, że to zagranie czysto pod publiczkę. Szansa na rozpatrzenie projektu jest zerowa, a prezydent i wspierający go obóz PiS mogą tryumfować, bo “spełniają obietnice”.
Teraz wygląda na to, że PiS z takich propagandowych zagrań chciałby uczynić regułę. Oto Beata Szydło ogłasza, że kieruje do Sejmu projekt ustawy o minimalnej stawce za godzinę pracy. – Jeśli Ewa Kopacz chce realizować obietnice, jest to najlepszy test na wiarygodność – mówi, przypominając, że premier też obiecała minimum 12 złotych za godzinę.
Z pozoru inicjatywa wygląda szlachetnie, ale intencje Szydło szlachetne z pewnością nie są. Wiceprezes PiS musi mieć świadomość, że składa projekt ustawy przed ostatnim posiedzeniem Sejmu. Z kolei - jak przypomnieli na Twitterze komentatorzy – Senat posiedzenia w tej kadencji miał już nie będzie. Wygląda na to, że PiS liczy na ignorancję wyborców, którzy nie pomyślą o tym, że w praktyce szansa na rozpatrzenie projektu ws. minimalnej stawki jest zerowa.
Co na to sama zainteresowana? Powtarza przekaz, który był już obecny przy okazji projektu Dudy. "Proszę sobie przypomnieć błyskawiczne tempo prac Sejmu nad zmianami w systemie emerytalnym, z OFE. Naprawdę da się" – napisała na Twitterze.
Ten argument też jednak jak kulą w płot. Jeden z użytkowników Twittera pokazał, że "błyskawiczne tempo" w przypadku emerytur to... 24 dni w Sejmie.
Dziś rano Szydło znów próbowała się ratować. Jak stwierdziła, można przecież zwołać nadzwyczajne posiedzenie Sejmu...