
W niedzielę wieczorem piątka menadżerów sztuki miała wystąpić w programie na żywo "Kultura, Głupcze!". Na kilka minut przed wejściem na antenę goście zniknęli, a producent dostał sms: "Strajk artystów i kuratorów! Dzień bez sztuki". O tym, dlaczego menadżerowie kultury nie chcieli wystąpić w telewizji, Zbigniew Libera ma nadzieję na w miarę wczesną śmierć, a Polska nigdy nie będzie bogata, rozmawiamy Joanną Mytkowską, dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Joanna Mytkowska: To, co wydarzyło się w niedzielę, to do pewnego stopnia przypadek, a nie zaplanowana akcja. Na początku nie mieliśmy intencji, by nie wziąć udziału w programie, ale dopiero na miejscu zorientowaliśmy się, że w dwudziestominutowym wystąpieniu mają być poruszone aż cztery trudne kwestie i doszliśmy wspólnie, z pozostałymi gośćmi do
Jednym z tematów miał być strajk artystów, więc zastosowaliśmy taką formę, żeby być słyszalnymi. To był akt desperacji, ale - jak widać choćby po państwa reakcji - skuteczny. To był chwilowy akt zwątpienia w misję publicznych mediów, odniosłam wrażenie, że nie dochodzą prawdy, nie chcą rzetelnie badać sytuacji, wpisują się w logikę „newsa”. Ale ja nie jestem celebrytką, jestem dyrektorem muzeum i wymagam od telewizji jakiegoś standardu współpracy, nie godzę się na schlebianie najniższym gustom.
Nie wiem, czy jest taka solidarność środowiska telewizyjnego. Jeśli nasz protest miałby skutkować tym, że nasze projekty nie są nagłaśniane, to faktycznie byłoby źle. Póki co jestem jednak zaproszona do debaty w TVP Kultura. Konflikt z mediami jest zupełnie niezamierzony. Przeprosiłam redaktora Kamila Dąbrowę. Ludzie mediów przecież tak samo świetnie rozumieją jak my, że tabloidyzacja szkodzi wszystkim – więc mam nadzieję, że nie spotka nas ostracyzm za nasz gest sprzeciwu wobec niej.
Niewielką. Może uda się pani sprzedać obraz, ale to będą nieregularne dochody. Bycie artystą w Polsce to prawdziwy survival. Stypendiów jest mało, mało możliwości wyjazdów. Jeśli ktoś nie ma silnego wsparcia w domu, będzie mu bardzo trudno w czasie nauki i w pierwszych, najtrudniejszych latach kariery. Dlatego zdecydowana większość dorabia w sferze pozaartystycznej. Ale to oczywiście obniża jakość pracy. Wszystko dlatego, że w Polsce nie ma przewidzianej kategorii "artysta".
Ależ skąd. Najgorzej mają artyści z pokolenia średniego, którzy nie płacili nigdy żadnych składek. Zbyszek Libera jest tu najlepszym przykładem - wczesne lata spędził w więzieniu, potem angażował się w "Solidarność", a potem przyszedł kapitalizm, a on nigdzie się nie zatrudnił, Teraz podkreśla, że ma nadzieję, że umrze na tyle szybko, by nie doczekać niedołężności. Kto wtedy za nią zapłaci? Artyści zdają sobie sprawę z tego, w jakim otoczeniu żyją. Ale potrzebują systemu, w którym będą mieli możliwość się utrzymywać. Teraz go brakuje.
Nikt się nie spodziewa, że artyści będą mieli lepiej niż reszta społeczeństwa, nie chodzi o to, żeby artystom nagle dać pieniądze. Ale kwestię trzeba uregulować, bo to we wszystkich cywilizowanych krajach jakoś funkcjonuje. Z resztą nie dotyczy to tylko artystów, ale też dziennikarzy czy profesorów uniwersytetów. Tymczasem teraz rząd chce tylko tę sytuację pogorszyć, kasując 50-procentową kwotę przychodu wolną od podatku. To był taki ostatni gest szacunku wobec klasy twórczej – ludzi, którzy faktycznie ponoszą koszty swojej twórczości, którzy czasem mają zamówienia raz na kilka lat.
Instytucje publiczne mają misję: służba publiczności. Naszym celem jest stworzenie jak najlepszej wystawy, przyciągnięcie jak największej liczby widzów. Jeśli oczywiście pieniądze już do nas dotrą. Kwoty, które zachowujemy na produkcję, czy honoraria, są faktycznie minimalne. Tutaj ratunkiem dla artystów jest rynek, ale sukces osiąga niewielu. Cała reszta wciąż aspiruje, ale znów - nie ma systemu ich wspierającego. Nie ma kolekcjonerów, filantropów, stypendiów. Póki co szansą są galerie, ale wiele z nich także pada, a te, które się utrzymują nie chcą ryzykować i inwestować w młodych. Wygrywają ci, którzy trafili na rynek międzynarodowy.
Ale nasze państwo nie będzie bogate. Jak miałoby być bogate, skoro my, społeczeństwo, nie mamy szacunku dla wiedzy i umiejętności. Jak mamy się stać bogaci, skoro nie podejmujmy wysiłku, by planować nasze długofalowe cele i nikt nie pracuje nad strategiami ich osiągania? Sztuka wiąże się z jakością życia rozumianą nie tylko jako zasobność portfela, ale też jakość komunikacji i sfery publicznej. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że inaczej jest w Polsce niż we Francji, bo tam klasa twórcza jest większa.
No, nie wiem. Jako spółka giełdowa oni chcą przede wszystkim zarobić, a kultura polega na wymianie. Umawiamy się, co ma wartość, a uczestniczą w tym muzea, krytycy. Obrót dziełami sztuki jest związany z wartością, która formuje się w dialogu. Abbey House postanowiło nie przejmować się ani historią sztuki, ani tradycją. Ten projekt może co najwyżej zaszkodzić rynkowi sztuki, bo na nim handluje się wartościami, a nie akcjami. Twórcom raczej pomogą ci, którzy budują prywatne muzea, są kolekcjonerami.
Po pierwsze edukacja artystyczna i kulturalna, bo to zakorzeni ją w życiu społecznym. Trzeba też dyskusji, z której wyłoni się akceptowalne społecznie miejsce dla artysty. Myślę, że to rola ministerstwa kultury, które może negocjować zmiany w prawie podatkowym i ubezpieczeniach społecznych.
Joanna Mytkowska, rocznik 1970. Krytyk i kurator sztuki, autorka kilku wystaw i artykułów poświęconych sztuce. Jest współzałożycielką Fundacji Galerii Foksal, a obecnie pełni funkcję dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
