Prawdziwa fala miłości do Victora Orbána ruszyła pod koniec września, po szczycie unijnym, na którym, według przeciwników przyjęcia uchodźców, doszło do karygodnej zdrady grupy wyszehradzkiej. Władza nie dopuściła, by Polska sprzeciwiła się przydziałowi obowiązkowych kwot. Internety zawrzały. Podczas gdy facebookowy profil lidera Fideszu i ambasada węgierska, zasypywani byli czułymi słówkami i przeprosinami, na podobne karesy nie mogła liczyć premier Ewa Kopacz czy Donald Tusk. O reprezentującej nasz kraj na szczycie minister MSW Teresie Piotrowskiej nie wspominając.
Administrator facebookowego profilu Ewy Kopacz tuż po unijnym szczycie nie nadążał z usuwaniem gróźb i wyzwisk pod jej adresem. Rozzłoszczeni użytkownicy pisali "i tak ci nic nie pomoże!", "wstyd!" „zdrada !zdrada! zdrada!” i o wiele gorzej. I choć komentarze z oficjalnego profilu w końcu po kilku dniach usunięto, to jednak setek memów i powstających jak grzyby po deszczu stron sprzeciwu, nie dało się powstrzymać. Na swoim Twitterze sprawę skomentował Milan Chovanec minister MSW Czech, który stwierdził, że z grupy 4 państw grupy wyszehradzkiej zostały już tylko 3. W komentarzach nie pozostawiono na Polsce suchej nitki.
Co na to nasi rodzimi internauci? Kilkadziesiąt tysięcy ludzi przyłączyło się do "oficjalnych" e-przeprosin za poczynania polskiego rządu. Na wallach i zdjęciach profilowych pojawiły się flagi węgierskie, sam Orbán i przeprosiny w językach krajów W4:
Wprost proporcjonalnie do nienawiści wobec premier Kopacz, pojawiły się miłość i uznanie dla premiera Węgier. "Viktor Orbán na premiera Unii", "Viktoriaaaaa", "Chcemy Orbána u siebie!" – grzmiały okrzyki polskiego fanklubu polityka. Efektem domina powstawały kolejne grupy "Je suis Orbán", "Węgry ostatni bastion wolnej Europy", czy "God bless Hungary". Od takich wypowiedzi roi się pod każdym postem premiera do dziś.
W sieci jest jak ojciec narodu, który chce obronić cywilizację łacińską przed najazdem islamskich intruzów. Nie godzi się na dyktat samej Unii, a na emigrantów wystawia wojsko. Internauci zachwalają jego zdecydowanie i konsekwencję, a także fakt, że stawia interes swojego kraju na pierwszym miejscu, nawet jeśli wymaga to sprzeciwu wobec Unii Europejskiej.
Polacy pokochali Orbána na tyle, że gdyby jakimś cudem startował w tegorocznych wyborach w Polsce, mógłby prowadzić samodzielne rządy. Jednak na razie na inwazję Węgier nie mamy co liczyć, poza tym lubiany w swoim kraju polityk, chyba nie zostałby tak łatwo oddany. Na Węgrzech cieszy się dużą popularnością, a jego ostatnie działania powstrzymujące napływ uchodźców przez granice kraju popiera większość społeczeństwa. Internauci ze smutkiem spoglądają na polską scenę polityczną w poszukiwaniu naszego wodza. Widać tu wyraźnie tęsknotę za silnym i zdecydowanym przywództwem.