
– Mam w domu taka „rurę”, tańczę ja, tańczą koleżanki. To taniec z definicji erotyczny, ale mamy normalne zawody i nie żyjemy z dawania d... – napisała do naTemat Agnieszka. Była oburzona tym, że historię prostytutki, która wygrała z fiskusem, zilustrowaliśmy zdjęciem kobiety tańczącej na rurze w klubie erotycznym.
Agnieszka napisała w imieniu nieformalnej grupy tancerek działających w biznesie: – Wśród nas jest kilka dyrektorek, dwie lekarki, jedna neurochirurg z doktoratem, jedna geolog, mamy szefową agencji reklamowej oraz właścicielkę dużego gospodarstwa rolnego – wylicza rozmówczyni naTemat. – Wszystkie pracujemy zawodowo. Nie ma więc sensu umacniać stereotypu, że rura to domena domów publicznych. Już dawno je opuściły. Taniec czy nawet pokazy burleski nie są jednoznaczne z prostytucją – dodaje. Sama jest znaną na rynku wydawniczym ilustratorką, designerką, ma własną firmę w Londynie, na wizytówce creative director. Przekonuje, że pole dance to forma fitnessu, a nie wulgarny taniec rodem z night clubu.
Oczywiście, najładniejszy efekt daje połączenie tańca, wysiłku aerobowego i wzmacniającego. Ale z pole dance można zrobić małą siłownię, czy fitness. Taki wysiłkowy trening przygotowaliśmy dla panów, którzy wyjątkowo pojawili się w naszej szkole. Podciągając się na pionowym drążku, zobaczyli, że nie jest to taka prosta sprawa i docenili dziewczyny, które chodzą na zajęcia
Przedstawiciele powstających jak grzyby po deszczu stowarzyszeń tancerek na rurze przekonywali, że „ten sport” powinien znaleźć miejsce w programie letnich igrzysk Olimpijskich w Londynie. Ponieważ taniec, o ile nie sprowadza się do wywijania tyłkiem, zawiera figury porównywalne z trudnością i wymagana siłą do akrobacji na drążku poprzecznym. Już wcześniej, w 2005 roku, rozegrano jedne z pierwszych profesjonalnych zawodów Miss Pole Dance w Australii – zawodniczki faktycznie reprezentowały poziom trudnosci mistrzyń gimnastyki.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
