Policja nie może znaleźć Piotra K., który sam siebie określa jako najmłodszego milionera w Polsce. Prokuratura stawia mu zarzut oszustwa, wystawiono nakaz aresztowania na trzy miesiące.
Nakaz nie może być zrealizowany, ponieważ Piotr K. przepadł. W takim przypadku policja przychodzi do miejsca zamieszkania podejrzanego, jeśli tam go nie ma, informuje sąd, że nie został jeszcze znaleziony.
List gończy oznacza, że informacja o poszukiwaniu podejrzanego rozsyłana jest do komisariatów w całym kraju. Policjant, który spotka takiego człowieka na swojej drodze ma obowiązek odprowadzić go do najbliższego komisariatu. List gończy traktowany jest również jak pozwolenie na wejście do mieszkania poszukiwanego w dowolnym momencie. Nakaz aresztowania nie daje takiej możliwości.
Piotrem K., jako podejrzanym o oszustwo mogą zająć się także wyspecjalizowane grupy pościgowe. Nakaz aresztowania nie obciąża ludzi, którzy zatajają informację o miejscu pobytu podejrzanego, natomiast list gończy zakłada, że każdy, kto pomaga ukrywać się takiej osobie może trafić do ośrodka zamkniętego nawet na 3 lata.
Najmłodszy milioner reklamował i sprzedawał produkty farmaceutyczno-kosmetyczne, które nie działały i przekraczały normy zawartości niebezpiecznych składników. Do tego wyłudzał pieniądze od klientów. Zanim wyszło to na jaw, Piotr K. był celebrytą. Zapraszano go do programów śniadaniowych, miał fanów na Facebooku.
Jego podejrzane interesy po raz pierwszy opisała "Gazeta Wyborcza" w 2013 roku. Od tego momentu przedstawiciele mediów przeprowadzali prywatne śledztwa w tej sprawie. Okazało się, że K. w swojej działalności dopuścił się manipulacji. Preparat, którym handlował, jako bezpieczny i skuteczny rekomendował pewien wybitny lekarz z Kanady.
Przeprowadzone przez reporterów TTV śledztwo wykazało, że lekarz w istocie jest statystą w agencji reklamowej i ze specyfikami na odchudzanie nie ma nic wspólnego. Podobnego zachowania K. dopuścił się już w przeszłości wykorzystując w reklamie wybielacza do zębów wizerunek dentysty dr. Jakuba Dziewita, choć ten nie wyraził na to zgody. W naTemat dr Dziewit zapewniał, że zdjęcia wykorzystano bez jego wiedzy.