Tomasz Lis diagnozuje, że czeka nas "IV RP turbo". To efekt tego, że ludzie myślący liberalnie "doodali Polskę" właściwie bez walki, przez zaniechania. Ale zdaniem publicysty nie ma teraz czasu na załamywanie rąk, tylko trzeba robić wszystko, by tę Polskę odzyskać, starając się jednocześnie zasypać podziały.
Krytycy PiS już pogodzili się z tym, że partia Jarosława Kaczyńskiego wygra wybory. Taki wniosek można wysnuć z obszernej rozmowy Tomasza Lisa z Maciejem Stasińskim, którą publikuje najnowszy "Magazyn Świąteczny". Autor "Tomasz Lis na żywo" mówi, że "jakoś sobie poradzi", jeśli ziszczą się zapowiedzi polityków PiS i straci swój program w TVP. Dodaje, że szkoda mu mediów publicznych, które niewątpliwie staną się łupem PiS i jego otoczenia medialnego.
Platforma przegrała nie tylko walkę o media publiczne, ale przede wszystkim o rząd dusz, o obronę wizerunku liberalnej Polski. Jak tłumaczy Lis przez lata ignorowała narastającą falę nacjonalizmu, ksenofobii i nienawiści. Dała sobie nawet odebrać internet. – Daliśmy sobie zabrać Twitter. Nie mieliśmy iPhone'ów? (...) Jak się oddaje przestrzeń publiczną, to się płaci rachunki – konstatuje redaktor naczelny "Newsweeka".
Miejscem nienawiści stały się też stadiony. – Pięć lat temu pod stadionem Legii mogłem sobie z kibicami przybić piątkę, dzisiaj dostanę w mordę – opowiada. Wskazuje, że to efekt braku solidarności środowiska liberalnego, bo nikt nie bronił atakowanego Adama Michnika czy jego, kiedy bracia Karnowscy sportretowali go jako esesmana. – Bo oni idą ławą, a my każdy sobie – diagnozuje Tomasz Lis.
Tomasz Lis zarzuca też liderom PO, najpierw Donaldowi Tuskowi, teraz Ewie Kopacz, że w ich rządach zabrakło wymiaru moralnego, duchowego, bo także na tym polega przywództwo. Wyborcy są dzisiaj na Platformę źli nie dlatego, że nie dostarczyła "ciepłej wody w kranie", ale dlatego, że nie obroniła Polski liberalnej, że pozwalała PiS-owi systematycznie przejmować umysły ludzi.
Dlatego dzisiaj – w opinii Lisa – Jarosław Kaczyński, choć jest zwykłym posłem, zmierza po władzę absolutną, większą nawet niż ta, którą dysponował Józef Piłsudski czy Wojciech Jaruzelski. I to prezes decyduje dzisiaj, kto jest patriotą, a kto nie. Jednak zdaniem publicysty nie wszystko jest jeszcze przesądzone, bo choć PiS wygra wybory, może nie zdobyć samodzielnej większości.
Na koniec rozmowy Tomasz Lis zauważa, że nowa władza nie zmieni Polski w kraj mlekiem i miodem płynący, bo nie będzie miała pieniędzy. Za to pewne jest, że zamiast chleba będą "igrzyska IV RP turbo". Naczelny "Newsweeka" przyznaje, że PO "musi przejść kwarantannę, a lewica czy partia Petru muszą dojrzeć". Jednak przekonuje, że czas przestać załamywać ręce i narzekać, że "oddaliśmy Polskę". Teraz trzeba zacząć ją odzyskiwać, pamiętając, że nadal będziemy żyć w jednym kraju. Dlatego Lis wzywa do chociaż częściowego zasypania podziałów.
To nie kamyczek, lecz kamień odpowiedzialności do ogródka PO, że nie zadbała o media publiczne. Ciepła woda w kranie mnie nie kręci, bo państwo ma obowiązek zadbać o wartości i nieść je powinny m.in. media publiczne. PO ten obowiązek zignorowała. Premier Tusk zdemolował finansowanie mediów publicznych zdaniem o abonamencie, którego nie trzeba płacić.Czytaj więcej
Kaczyński tak wytresował swój elektorat, że on wszystko odrzuca: kłamią zdrajcy i resortowe dzieci. Liberalne media, jak TVN 24, są z natury pluralistyczne i muszą zapraszać wszystkich. I w programach z udziałem pisowca i platformersa koncertowo przegrywają platformersi. Bo prawicowcy przekręcają debatę za pomocą tautologii, kilku pojęć jak cepy, szyderstw, brutalnych grepsów i ignorowania zadawanych pytań.Czytaj więcej